|
www.timberships.fora.pl Forum autorskie plus dyskusyjne na temat konstrukcji, wyposażenia oraz historii statków i okrętów drewnianych
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
kgerlach
Administrator
Dołączył: 20 Lip 2010
Posty: 6373
Przeczytał: 0 tematów
|
Wysłany: Śro 12:45, 12 Kwi 2023 Temat postu: Cartagena (Kartagena) 1741 |
|
|
CARTAGENA (KARTAGENA) 1741
W 1741 roku miała miejsce ciekawa operacja brytyjska przeciwko miastu Cartagena (Kartagena w spolszczonej pisowni) w Ameryce hiszpańskiej (dziś w Republice Kolumbii), zakończona – mimo zaangażowania wielkich, jak na tamtą epokę, sił – ciężką porażką atakujących. Akcja ta jest interesująca z wielu względów. Przebiegała w kilku etapach i miała po drodze rozmaitych zwycięzców i przegranych, wbrew prymitywnym uproszczeniom, za pomocą których się ją zazwyczaj przedstawia. Użyte środki nadały jej imponującą skalę, aczkolwiek wypisywane przez niektórych historyków głupstwa, jak to rzekomo była „największą operacją desantową do czasu inwazji na Normandię”, to nonsensy typowe dla ludzi z kłopotami w zakresie najprostszej matematyki, na dodatek zmuszonych do oceniania wyrobów inżynierskich przy kompletnym braku ich zrozumienia. Tym niemniej aspekt techniczny ekspedycji też jest godny uwagi. Wreszcie – chociaż geniusz i przywary dowódców zawsze odgrywały na wojnie wielką rolę, tutaj wpływ najważniejszych osobistości na przebieg działań wydaje się wręcz nieracjonalnie dominujący.
Dlatego zacznę nietypowo, od skróconych życiorysów czterech najwyższych stopniem oficerów po obu stronach.
DRAMATIS PERSONAE
Flotą brytyjską w Indiach Zachodnich dowodził wtedy wiceadm. Edward Vernon (1684-1757). Pochodził z bardzo starej rodziny arystokratycznej, co miało wielkie znaczenie dla jego pewności siebie, szybkich awansów, skłonności do warcholstwa i łatwym budowaniu poczucia wyższości nad innymi. Chociaż syn i brat dyplomatów, sam nie zdobył porządnego wykształcenia ogólnego, za to wcześnie (od samego początku XVIII w.) poznawał tajniki służby na morzu, w której stał się ekspertem. Awansował na komandora (captain) 22.01.1706. W maju 1708 r. wysłano go do Indii Zachodnich gdzie zdobył znaczne doświadczenie na tamtejszych wodach, uczestnicząc w udanych akcjach do 1712 r. Znów pojawił się w tym rejonie na wiosnę 1719 r., z czasem pełniąc tam nawet funkcję komodora. Od 1722 r. do 1734 r. zasiadał w parlamencie, co jeszcze wzmogło jego wrodzoną inklinację do politykowania (nie zdobył się wprawdzie na stwierdzenie, jak pewien polityk u nas, że takich mądrych ludzi jak on nie ma wielu na świecie, ale był tego bliski). Używając w parlamencie całkowicie nieparlamentarnego języka dał się przede wszystkim poznać jako niezmordowany orator, demagog i agitator nawołujący do wojny z Hiszpanią. Był jednym z tych, którzy intensywnie eksploatowali przypadek kapitana (marynarki handlowej) Roberta Jenkinsa, rzeczywiście lub domniemanie okrutnie potraktowanego w Indiach Zachodnich przez dowódcę hiszpańskiego okrętu straży wybrzeża, który miał mu w 1731 r. obciąć ucho. Wojnę („O ucho Jenkinsa”) wypowiedziano (wbrew woli premiera rządu) w październiku 1739 r. Ponieważ Edward Vernon publicznie deklarował, że z zaledwie 6 liniowcami gotów jest zdobyć legendarne Portobelo, awansowano go 9.07.1739 z komandora od razu do rangi wiceadmirała Eskadry Niebieskiej i wysłano do Indii Zachodnich z bardzo skromnymi siłami. Podniósł flagę na 70-działowcu Burford, po czym wyruszył 23.07.1739 w kierunku przylądka Finisterre i ku Morzu Karaibskiemu. Dotarł do Jamajki dopiero 23.10.1739. Opóźnienie pozwoliło Hiszpanom znacznie lepiej przygotować się do obrony. W końcu Vernon zaczął 5.11.1739 na Jamajce kampanię przeciwko Portobelo, mając ze sobą dwa 70-działowce (w tym flagowy), trzy 60-działowce oraz jeden 50-działowiec. Z powodu przeciwnych wiatrów pojawił się pod miastem 20.11.1739. Atak przeprowadzony następnego dnia samymi siłami floty doprowadził do kapitulacji Portobelo już 22.11.1739. Błyskawiczne zdobycie sławnego punktu przy minimalnych stratach własnych przyniosło Vernonowi niebywałą popularność na Wyspach Brytyjskich. Miało też ważne znaczenie propagandowe – tu znajdowała się baza wielu hiszpańskich jednostek straży wybrzeża, które poczynały sobie z Anglikami (zdaniem tych ostatnich, rzecz jasna) w sposób zgoła piracki (łatwo zgadnąć, że dla Hiszpanów to Anglicy byli w najlepszym razie szmuglerami, jeśli nie piratami - 1); przestraszone władze Panamy wypuściły na żądanie Vernona wszystkich trzymanych tam w więzieniach kupców brytyjskich. Jednak materialnie zajęcie Portobelo niewiele dało (wiceadmirał przechwycił tylko żołd wysłany na opłacenie miejscowego garnizonu – 10 tysięcy dolarów), a trwała okupacja miasta na kontynencie byłaby bez armii kompletną głupotą i wcale jej nie planowano. Hiszpanie nie ponieśli dużych strat (większość ich żołnierzy uciekła, albo się poddała, a Vernon nie miał środków na trzymanie i żywienie zbyt wielu jeńców).
1) Kwestia nie jest taka łatwa do oceny, jak wydaje się pseudohistorykom z góry zakładającym, czyjej narodowości dokumenty i argumenty są „prawdziwe”, a czyjej nie, lub nawet deklarującym czytanie tylko tych, które pasują im do już wyrobionych poglądów. Nie ulega wątpliwości, że Anglicy przekraczali otrzymane w traktatach uprawnienia, ponieważ skontrolowanie tego przy ówczesnych metodach komunikacji oraz decentralizacji administracji było praktycznie niemożliwe, a – jak zawsze w przypadku szmuglu – po obu stronach istniały wpływowe grupy zarabiające na nielegalnych transakcjach. Jednak wiadomo także, że kapitanowie hiszpańskich jednostek straży wybrzeża daleko przekraczali swoje uprawnienia, atakując podejrzane statki nawet na pełnym morzu, kiedy teoretycznie mogły zmierzać do dowolnego portu na świecie, czyli postępowali dokładnie jak piraci, manierami też często od nich nie odbiegając. Schwytani kupcy/przemytnicy brytyjscy lądowali bez sądu w hiszpańskich więzieniach.
W kraju admirał był największym bohaterem (dostał podziękowanie obu izb parlamentu i „wolność” miasta Londyn, ale na miejscu okazało się, że wojnę podjęto bez głębszego przemyślenia, jak właściwie ma się ją prowadzić. Sukcesy w stylu dawnych korsarzy niewiele już dawały w zupełnie odmiennej epoce. Brytyjczycy nie mieli jasnej koncepcji strategicznej, między innymi z winy demagogicznych wystąpień i oracji Vernona. Na razie wiceadmirał bardzo zadowolony z siebie załadował na okręty wszystkie działa brązowe, amunicję i zapasy warte zabrania, zniszczył pozostałe, razem z fortyfikacjami, i 13.12.1739 odpłynął na Jamajkę. Pierwszą ekspedycję przeciwko Cartagenie podjął z Port Royal już 25.02.1740 z tak małymi siłami, że do dziś niektórzy się zastanawiają, co nim kierowało, ponieważ brak możliwości uzyskania jakichkolwiek sukcesów był absolutnie jasny, także dla niego. Bardzo więc możliwe, że chodziło o aktywne rozpoznanie obrony. Ponieważ okrętu Burford nie zdążono wyremontować, Vernon przeniósł flagę na 60-działowiec Strafford. Zjawił się pod Cartageną 3.03.1740. Bombardował miasto (korzystając ze wzmocnienia na Jamajce czterema keczami bombowymi) od 6.03 do rana 7.03.1740. Sugerowano, że gubernator Blas de Lezo obraził go listownie, a wiceadmirał - przy swoim rozbuchanym ego - chętnie utożsamił obrazę osobistą z obrazą swego kraju i pośpieszył z „karą”, ale nie ma na to śladu dowodu. W każdym razie po tej akcji pożeglował wzdłuż zatoki Darien, wymieniał ogień z bateriami nadbrzeżnymi, sprawdzał obronę różnych miast i planował przyszłe kampanie (możliwe po otrzymaniu posiłków, przede wszystkim żołnierzy). Znowu odwiedził Portobelo, gdzie tym razem bez przeszkód odnowił zapasy i pobrał wodę. Mądrze gromadził informacje, wysyłając różnych oficerów na mniejszych okrętach w celu bliskiego rozpoznania. Pozwoliło mu to przeprowadzić w okresie 22-24.03.1740 udany atak na miasto Chagres i broniący go fort San Lorenzo. Zdobyto łupy warte 70 tysięcy funtów, zniszczono dwa okręty straży wybrzeża i fortyfikacje, zabrano 22 brązowe działa. W opisie kampanii antylskiej Vernona kładzie się niemal zawsze nacisk tylko na końcowe fiasko wielkiej ekspedycji przeciwko Cartagenie w 1741. Sukces pod Chagres jest w Polsce pomijany lub tak opisywany, aby czytelnik odniósł wrażenie, iż chodziło o porażkę Brytyjczyków. Na razie w Indiach Zachodnich Hiszpanie dysponowali znacznie większymi siłami, a mogli liczyć na realne wsparcie potężnych lokalnie Francuzów, chociaż ci jeszcze długo nie włączyli się formalnie do wojny. Dopiero 26.10.1740 udało się wysłać z Anglii ekspedycję, której siła miała gwarantować poczynienie Hiszpanii realnych szkód w basenie Morza Karaibskiego i odparcie wszelkich prób francuskiej interwencji. Już pięć dni po odejściu od angielskich wybrzeży napotkano ciężki sztorm, który poważnie osłabił zespół, ale i tak reszta, która rzuciła kotwice u wybrzeży Barbadosu 19.12.1740, mogła zrobić wrażenie. Ostatecznie kadm. Ogle przyprowadził 20 liniowców, wiele fregat, branderów, moździerzowców itd., oraz transportowce z 8 tysiącami żołnierzy majora-generała Cathcarta. Następnego dnia Cathcart zmarł koło Barbados na dyzenterię, w ogóle nie spotkawszy się z Vernonem (był wtedy na Jamajce). Dowództwo wojsk brytyjskich przejął generał-brygadier Thomas Wentworth. Po końcowej porażce kombinowanego ataku na Cartagenę (który to atak będzie głównym wątkiem tej opowieści) w 1741 r., Vernon z Wentworthem zdążyli jeszcze przeprowadzić nieudane uderzenie na Santiago de Cuba w okresie od lipca do listopada 1741 r., tylko przymierzyć się do ataku na Panamę na wiosnę 1742 r., zanim pod koniec września 1742 r. nie zostali odwołani do kraju. Vernon wyruszył do Anglii na okręcie Boyne 18.10.1742. Podczas nieobecności na Wyspach Brytyjskich wybrano go w 1741 r. ponownie do parlamentu (pozostał w nim do 1757 r.), więc mógł rzucić się w wir polityki. Przystąpił do kolejnej gwałtownej opozycji przeciwko wszystkim rządowym propozycjom dotyczącym floty. Nie zatrudniano go w służbie czynnej do 1745 r., ale 9.08.1743 awansował do stopnia wiceadmirała Eskadry Czerwonej. Przymawiał się o następne promocje dość nachalnie i 23.04.1745 został admirałem Białej Eskadry. Powierzono mu zarazem naczelne dowództwo eskadry Morza Północnego, ważne wówczas stanowisko wobec walk w Szkocji ze zwolennikami stuartowskiego pretendenta do tronu. Admirał wyróżnił się znakomitym rozstawieniem swoich jednostek krążowniczych, organizacją patroli i bardzo rozsądnymi obserwacjami dotyczącymi szmuglerów na wybrzeżach brytyjskich. Przechwycił wiele małych żaglowców z posiłkami dla jakobitów. W grudniu zrealizował rejs krążowniczy ze swoją eskadrą. Lecz w listach do admiralicji nie przestawał narzekać i nie potrafił powstrzymać się od obrażania władz. Uniósł się szczególnym gniewem, gdy odmówiono zatwierdzenia jego wyboru pewnego podoficera na banalne stanowisko kanoniera, kwestionując samo prawo admirała do takich kroków. W liście z 1.12.1745 wypomniał swoje żale w sprawie zawiedzionych nadziei na otrzymanie naczelnego dowództwa na wodach krajowych. Nie przerywał ostrych polemik na temat kanoniera do końca grudnia, jawnie deklarując, że sprzeciwi się siłą rozkazom admiralicji w tej kwestii. Skończyło się to pozbawieniem go dowództwa 26.12.1745. Vernon nie pofolgował, tylko zabrał się za pisanie pamfletów w ostrych słowach krytykujących władze marynarki. Pamflety wyszły anonimowo, więc admiralicja wezwała admirała do zaprzeczenia, że był ich autorem. Odmówił jednak, a w rezultacie 11.04.1746 został poinformowany, że „król nakazał ich lordowskim mościom skreślenie jego nazwiska z listy oficerów flagowych”. Vernon udzielał się nadal aktywnie w parlamencie, przede wszystkim w kwestiach związanych z flotą. Zmarł 30.10.1757.
Thomas Wentworth (ok. 1693-1747) znalazł się na czele brytyjskiej armii w ekspedycji na Morze Karaibskie w pewnym sensie przypadkowo, ponieważ wszyscy – łącznie z wiceadm. Vernonem - widzieli w tej roli generała-majora Cathcarta. Zresztą Wentwortha dołączono do składu wyznaczonych sił za rzeczywiste zasługi w dziedzinie szkolenia, a nie z uwagi na doświadczenie bojowe, którym nie mógł się pochwalić, i nie planowano dla niego naczelnego dowództwa. Nawet zastępcą naczelnego wodza miał być kto inny – rekrutujący amerykańską część korpusu generał-major Alexander Spotswood. Wentworth przebył drogę kariery dość typową dla ówczesnej armii brytyjskiej, która wielkie kampanie europejskie pod księciem Marlborough miała już za sobą i skupiała się na wojnach kolonialnych. Pochodził z zamożnej rodziny (jego ojciec nosił tytuł baroneta), więc normalna droga pozyskiwania patentów oficerskich przez ich kupowanie stała przed nim otworem. Najpierw ukończył w wieku 16 lat kolegium przy uniwersytecie oksfordzkim. W marcu 1715 r. został porucznikiem grenadierów konnych, a już w październiku tego samego kupił rangę kapitana i podpułkownika w gwardii pieszej. Realną karierę zaczął robić w 1722 r., kiedy nie tylko nabył stopień pułkownika w jeździe, ale przede wszystkim został adiutantem generalnym wszystkich rodzajów sił lądowych. Zadaniem takiego oficera było szkolenie, dbanie o dyscyplinę wewnętrzną armii i rozstrzyganie spraw spornych, gdy krzyżowały się prerogatywy monarchii i rządu. Nie miał na pewno jeszcze takiej pozycji, jak jego następca z okresu wojen napoleońskich (w randze generała-porucznika), ale już był postacią znaczącą oraz doświadczonym oficerem szkoleniowym i sztabowym. Właśnie dlatego lord Cathcart zdecydował w 1740 r., że posiadanie go w siłach ekspedycyjnych złożonych w sporej mierze ze świeżych rekrutów będzie ze wszech miar wskazane. Thomas Wentworth zdążył tymczasem awansować w 1739 r. na brygadiera (generała brygady). Po kampanii na Morzu Karaibskim w latach 1741-1742, która dla niego skończyła się jeszcze cięższymi zarzutami ze strony opinii publicznej (i większości historyków!) niż w przypadku wiceadm. Vernona, pozornie nic nie zakłóciło dalszej służby wojskowej tego oficera. Nie tylko został już w 1741 r. generałem-majorem (awansowano go na ten stopień gdy tylko do Wielkiej Brytanii dotarła informacja o śmierci generała-majora Cathcarta), a w 1745 r. generałem-porucznikiem, ale na dodatek z powodzeniem kandydował w 1743 r. do parlamentu i zasiadał w nim do śmierci. Jednak zaufanie do jego kwalifikacji czysto militarnych chyba nie było zbyt ugruntowane – pomimo że w 1744 r. służył we Flandrii, a w następnym roku towarzyszył marszałkowi polnemu George’owi Wade w jego marszu na Newcastle podczas powstania jakobitów, Christopher Duffy w obszernym studium o tym powstaniu (678 stron!) nie poświęcił mu ani jednego słowa. Natomiast Thomas Wentworth już bardzo wcześnie (w 1737 r.) ujawnił, że dla niego priorytetem jest robienie kariery przez bezwzględne popieranie rządu i w 1746 r. został nagrodzony posadą ambasadora w Turynie.
CDN.
Ostatnio zmieniony przez kgerlach dnia Pią 6:34, 03 Maj 2024, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
kgerlach
Administrator
Dołączył: 20 Lip 2010
Posty: 6373
Przeczytał: 0 tematów
|
Wysłany: Czw 19:00, 13 Kwi 2023 Temat postu: |
|
|
CD.
Za obronę Cartageny od strony morza odpowiedzialność ponosił wiceadmirał don Blas de Lezo y Olavarrieta (1687-1741), oficer o wprost legendarnym przebiegu służby i ogromnym stażu. Był Baskiem, urodził się w portowym mieście Pasajes w prowincji Guipúzcoa, w rodzinie drobnej szlachty tradycyjnie związanej z morzem i flotą. Po krótkiej nauce we francuskiej szkole został w 1702 r. gardemarynem francuskiej marynarki, która w tym czasie nie tylko blisko współpracowała z hiszpańską, ale można ją z nią w pewnym sensie utożsamić – trwała początkowa faza hiszpańskiej wojny sukcesyjnej, a popierany przez Francję rywal do tronu Hiszpanii, Filip V, był wnukiem Ludwika XIV. Rodzima marynarka hiszpańska znajdowała się chwilowo w stanie upadku, francuska działała w jej imieniu, zaś naczelny dowódca, hrabia Tuluzy (syn Ludwika XIV i jednej z jego licznych kochanek), występował w dokumentach dworu Flipa V jako conde de Tolosa. Blas de Lezo służył w charakterze gardemaryna na flagowym okręcie admirała, 104-działowym Foudroyant. W wielkiej bitwie floty francusko-hiszpańskiej przeciwko flocie brytyjsko-holenderskiej pod Vélez-Málagą 24.08.1704 stracił lewą nogę, strzaskaną przez kulę działową, ale wyzdrowiał i kontynuował służbę w marynarce, zdobywając doświadczenie na różnych jednostkach. W 1707 r. znajdował się w oddziałach lądowych w obronie Tulonu, tracąc w walkach lewe oko. Awansował w 1708 r. na porucznika w straży wybrzeża. W 1710 r. otrzymał kolejną promocję, do stopnia kapitana fregaty. Dowodząc małą jednostką zdobył jakiś cywilny żaglowiec brytyjski, co na Hiszpanach nieprzywykłych do zwycięstw morskich nad Anglikami wywarło takie wrażenie, że stworzyli prześmieszne obrazy upamiętniające ten sukces, na których obie jednostki – a zwłaszcza brytyjska – zmieniły się wielorzędowe liniowce pod banderami marynarek wojennych! To zresztą typowy zabieg przeciwników Wielkiej Brytanii na morzach. Słynny francuski kaper Surcouf, który w realnym życiu uciekał przed najmniejszymi fregatami wojennymi Royal Navy – jak przystało na rozsądnego i zdobywającego ogromne łupy korsarza – na malowidłach francuskich mistrzów pędzla i w opowiastkach powtarzanych u nas przez pana Łysiaka pokonuje brytyjskie okręty liniowe. Choć rzeczywiste dokonania de Lezo nie były tak wielkie, jak na groteskowych obrazach, to faktycznie pozostawał niezmordowany, uczestnicząc w ogromnej liczbie operacji morskich i lądowych wojny sukcesyjnej. Awansował na capitán de navío w 1713 r. Podczas odbijania Barcelony we wrześniu 1714 r. stracił prawą rękę, strzaskaną przez pocisk kartaczowy. Stał się odtąd oficerem jednonogim, jednorękim i jednookim, co skrzętnie wykorzystywała propaganda i literatura. Do tej pory walczył głównie na Atlantyku i na Morzu Śródziemnym, od 1716 r. kierowano go też często na wody Ameryki Środkowej i Południowej. Objął wtedy dowództwo nad pierwszym swoim liniowcem. Awansował w 1723 r. na szefa eskadry. Zdobył kolejne wawrzyny sławy podczas ataków na Oran i Algier. W 1734 r. został generałem-porucznikiem (generalnym porucznikiem, w oryginale teniente general), co pod względem rangi i obowiązków plasowało go mniej więcej na poziomie wiceadmirała w wielu innych państwach. W amerykańskiej Cartagenie don Blas de Lezo y Olavarrieta pojawił się już 11 marca 1739 r., na czele eskorty (4 liniowce, szereg mniejszych jednostek) do ochrony regularnej żeglugi wychodzącej z tego miasta. Nie jest przy tym prawdą informacja podana m.in. w wikipedii, że kiedy zmarł Pedro Fidalgo, poprzedni gubernator Cartageny, Blas de Lezo zajął jego miejsce 23 lutego 1740 r. W rzeczywistości gubernatorem został mniej znaczący płk Melchor de Navarette, a potem jego prerogatywy w większości przejął nowo przybyły wicekról Nowej Granady. Natomiast Blas de Lezo, który formalnie zajmował tam stanowisko dowódcy lokalnej Apostadero de Marina (placówki marynarki), sprawował faktyczne kierownictwo nad przygotowaniami twierdzy do obrony oraz nad wszystkimi siłami morskimi i lądowymi zgromadzonymi w tym celu. Po dotarciu na miejsce wicekróla (w kwietniu 1740 r.), zakres odpowiedzialności wiceadmirała niby się nie zmienił, ale nowo przybyły stał się jego zwierzchnikiem we wszystkich sprawach. Odtąd więc zajmowali się nimi wspólnie, w bardzo trudnej współpracy, o czym wkrótce. W 1741 r., gdy pod bastionami miejscowych fortów pojawiła się armada wiceadm. Vernona, obaj dowódcy flot przeciwników byli równi stopniem i mieli zbliżony staż. Jednak brytyjski oficer flagowy utożsamiał się wyłącznie z marynarką i marynarzami, oddziały armii uważał za pomocnicze i niegodne troski. Tymczasem hiszpański generał-porucznik służył dotąd bardzo często na lądzie, miał wielkie doświadczenie w połączonych operacjach i doceniał wagę fortyfikacji. Niestety, zwycięska kampania na Morzu Karaibskim miała się okazać ostatnim triumfem w jego życiu. Zmarł w Cartagenie już 7 września 1741 r. Źródła sugerują przyczynienie się do tego choroby i/lub ran związanych z omawianym oblężeniem.
Sebastián de Eslava (1685-1759) nie tylko przebywał w Cartagenie przed i podczas uderzenia Brytyjczyków w 1741 r., usprawniał obronę i aktywnie w niej uczestniczył, lecz reprezentował na miejscu najwyższą hiszpańską władzę cywilną i wojskową. Był bowiem wtedy wicekrólem Nowej Granady. Urodził się w Enériz w Navarze. Służył w armii hiszpańskiej od 1702 r. jako chorąży w oddziałach walczących po stronie Filipa V w hiszpańskiej wojnie sukcesyjnej. Brał udział w nieudanych próbach odzyskania Gibraltaru po 1704 r., walczył w wielu bitwach (m.in. pod Almansą 25.04.1707, Almenar 27.07.1710, Saragossą 20.08.1710, Villaviciosą 10.12.1710). Awansował w 1715 r. do stopnia kapitana. Uczestniczył w podboju Sycylii w 1718 r. Walczył potem w Afryce jako pułkownik, został w 1732 r. brygadierem. Awansował w 1739 r. do rangi generała porucznika. Mianowano go 20.08.1739 wicekrólem Nowej Granady. Przybył do Cartageny 21.04.1740. Wzmocnił obronę miasta, naprawił i zmodernizował liczne zamki, forty i baterie - [2], uruchomił fabrykę amunicji, zgromadził broń, montował lawet działowe, zorganizował milicję, zbudował przedpiersia do zamku San Lázaro [3]. W opracowaniach przeznaczonych dla dziatwy szkolnej i niektórych dorosłych o ich umysłowości (głoszących pogląd, że tylko takie ugładzone wersje nadają się do powtarzania, a wynikające z dokumentów źródłowych mniej przyjemne fakty stanowią jedynie „materiał do tabloidów”), postać de Eslavy pomija się w ogóle lub jego współpracę z de Lezo pokazuje jako wzorową. Jest to tym bardziej kuszące, że można dydaktycznie przeciwstawić kłótnie Vernona i Wentwortha, zakończone porażką Brytyjczyków, zgodnemu działaniu hiszpańskich dowódców, uwieńczonemu ich sukcesem. Tymczasem taki obraz to całkowity fałsz. Blas de Lezo z miejsca zapałał antypatią do wicekróla, który decydując się na pozostanie w mieście „wygryzł” admirała z pozycji najważniejszej osobistości w Cartagenie. Natychmiast zaczął pisać na niego skargi do władz w Madrycie (zarzucał mu brak zgromadzenia koniecznych zapasów, dodając zarozumiale, że „dał wicekrólowi na to dość czasu”!) wykłócał się o rozkazy podczas walk, a po odparciu Anglików oskarżał przed zwierzchnikami o ślamazarność. Eslava zrewanżował mu się wysyłając do Hiszpanii „Diariusz” oblężenia, w którym nie opisywał zdarzeń tak, jak życzyłby sobie wiceadmirał. Po odparciu ekspedycji brytyjskiej w 1741 r. Sebastián de Eslava zajmował stanowisko wicekróla Nowej Granady do 1749 r. Umacniał pozycję Hiszpanów w rejonie, zrealizował wiele prac budowlanych, eksterminował broniących swojej wolności Indian, zreformował finanse. Po powrocie do Hiszpanii w 1750 r. zajmował wysokie stanowiska wojskowe, od 1754 r. był nawet ministrem wojny.
Jest pewną ciekawostką, że w literaturze HISTORYCZNEJ istnieją dwie zupełnie różne postacie tego samego Sebastián de Eslava, ówczesnego wicekróla Nowej Granady i obrońcy Cartageny w 1741 r.! Pierwszą i prawdziwą wersję przedstawiłem wyżej. Jakiś błąd w odczytaniu dokumentów spowodował pojawienie się drugiej wersji, wg której żył on w latach 1714-1789, był kadetem pierwszej klasy Academia Militar de Matemáticas w Barcelonie, a jego wyjątkowo młody wiek w chwili obejmowania stanowiska wicekróla miał być jedną z przyczyn wrogości, z którą odnosił się do niego weteran Blas de Lezo. To jednak historyczna fikcja. Sebastián de Eslava był w rzeczywistości o dwa lata starszy od wiceadmirała, miał równie wielki staż w siłach zbrojnych i podobne zasługi, nawet jeśli nie tracił na polach bitew kawałków swego ciała. W obronie Cartageny odegrał co najmniej tak ważną rolę jak de Lezo (jeśli nie ważniejszą), ale ponieważ się ze sobą kłócili, legenda i historycy wybrali sobie na bohatera wiceadmirała, przez wieki przemilczając lub deprecjonując rolę wicekróla; prawie dokładnie jak po stronie brytyjskiej historycy wbrew faktom uparli się gloryfikować Vernona i wbijać w ziemię Wentwortha.
2) Nie zamierzam zbytnio się wysilać, aby ówczesne (i późniejsze) nazwy typów fortyfikacji, już w oryginale odnoszone do konkretnych obiektów w Cartagenie (i okolicach) bardzo niekonsekwentnie, przekładać na terminologię przyjętą obecnie w tym zakresie przez polskich fachowców. Dla hiszpańskich i angielskich autorów opisujących tę kampanię, zamki, forty i baterie to niemal synonimy. Zwłaszcza że często większe z nich budowano już w XVI w. jako typowe zamki, które w miarę mijania dziesięcioleci obudowywano wałami, bastionami, rawelinami, przekształcając w forty bez niszczenia zamkowej części centralnej. Generalnie w literaturze dotyczącej uderzenia na Cartagenę w 1740/1741 roku nazwy castillo (castle) i fuerte (fort) są przydzielane prawie losowo i bez żadnej zgodności czy konsekwencji. Brytyjczycy nawet małe baterie hiszpańskie, jeśli tylko miały część murowaną, też czasem nazywali fortami. W pracach brytyjskich i hiszpańskich nie widać również żadnej troski, by odróżniać mur od wału. Prawdopodobnie najczęściej chodzi u murowaną skarpę ziemnego nasypu. Zapewne wszystko to zasługuje na fachowe ujęcie, przekraczające jednak moje możliwości i zainteresowania. Ogólnie biorąc, fortyfikacje całego systemu obronnego Cartageny, sięgające daleko na południe od miasta, miały różny czas powstania i pierwotną konstrukcję, ale do 1741 r. modyfikowano je intensywnie w tzw. stylu włoskim (z dużymi bastionami, krótkimi kurtynami itp.).
3) Istnieje pewna różnica zdań na temat Castillo de San Lázaro, który odegrał kluczową rolę w obronie Kartageny w 1741 r., zarówno co do stanu w tamtym roku (rozbudowywano go stale od XVII do początku XIX w., więc wygląd pokazywany na współczesnych zdjęciach nie ma wiele wspólnego z tym zastanym przez żołnierzy Wentwortha) jak i nazwy. Forteca mieściła się na wzgórzu San Lázaro, na którym pierwotnie stanęła fortyfikacja w kształcie nieregularnego trójkąta. Jedni badacze hiszpańscy uważają, że ochrzczono ją wtedy tak jak wzgórze i dopiero w trakcie rozbudowywania przyjęła się nazwa Castillo de San Felipe de Barrajas, inni chcieliby to ostatnie określenie widzieć od początku. Druga faza konstrukcji, którą realizował w latach 1725-1730 inżynier Juan de Herrera y Sotomayor i trzecia – polegająca na korzystaniu z przygotowanych przez niego planów w latach 1739-1741 – zdecydowały o nieznacznym (w stosunku do stanu obecnego) rozciągnięciu linii umocnień w prawie wszystkich kierunkach, zwłaszcza w postaci dzieła (z widłowatym zakończeniem z dwóch półbastionów), odchodzącego od północnego naroża (dziś pozycji dwa razy dłuższej i wyższej).
KONCENTRACJA SIŁ
Dla Brytyjczyków zgromadzenie oddziałów lądowych zdolnych do uderzenia na któreś z głównych miast hiszpańskich w Ameryce nie było sprawą łatwą. Od czasów angielskiej wojny domowej zakończonej ścięciem Karola I w 1649 r. i restauracją monarchii w osobie Karola II w 1660 r. parlament bardzo dbał o trwanie armii w stanie permanentnego chaosu organizacyjnego (z takim podziałem kompetencji, aby jej użycie na terenie kraju dla zdobycia władzy absolutnej przez jakąkolwiek ambitną jednostkę stało się praktycznie niemożliwe). Była słaba liczebnie i rekrutowała się wyłącznie z zaciągu ochotniczego. Skupienie gdzieś większych sił wymagało dużo czasu oraz zmuszało do sięgania do różnorodnych źródeł (najemników, mieszkańców kolonii itd.). Niezbędne stawało się też pozyskanie transportowców. W tym przypadku postanowiono posłużyć się potencjałem ludnościowym osadników z Ameryki Północnej. Zasadnicza część korpusu ekspedycyjnego miała pochodzić z Wysp Brytyjskich, jednak przewidziano znaczny udział ochotników amerykańskich. Oczywiście ich przewóz najpierw do Anglii, a potem znów do Indii Zachodnich byłby bezsensowny, tym niemniej przy ówczesnych środkach łączności i transportu zgranie ruchów po obu stronach Atlantyku przedstawiało znaczne trudności operacyjne i logistyczne. Nawet gdy wyruszano z jednego miejsca, nie było to w brytyjskim systemie podziału władzy proste. Taka ekspedycja zależała od ministerstwa skarbu, admiralicji, urzędu marynarki, biura transportu, urzędu zaopatrzenia, dowództwa armii, ministerstwa wojny i kolonii oraz urzędu uzbrojenia, a każdy z dżentelmenów stojący na ich czele miał własne priorytety i poglądy na temat wagi swojego zakresu działań. Jeśli dołożyć do tego oczywistą zależność od kaprysów pogody (istotną i dziś, a przecież nieporównywalnie większą dla epoki żaglowców), opóźnienia stanowiły niemal integralny element systemu.
Przy ówczesnej wiedzy medycznej, stanie służby zdrowia i poziomie higieny nic absolutnie nie mogło być pewne na płaszczyźnie personalnej, natomiast dla dużych mas ludzi gromadzonych na małych przestrzeniach niebezpieczeństwo spowodowania katastrofalnych skutków przez każdą zwłokę było całkiem jasne. W tym przypadku zapoczątkowało łańcuch zmian personalnych, które fatalnie zaciążyły na przebiegu brytyjskiego uderzenia, a bardzo pomogły Hiszpanom. Parlament brytyjski zaaprobował udział w ekspedycji 43 regimentu piechoty, rekrutowanego z kolonistów amerykańskich, 25.04.1740. Obowiązek utworzenia tych oddziałów spoczął na generale majorze Alexandrze Spotswoodzie, który miał też zająć stanowisko zastępcy naczelnego dowódcy. Oficer ten zabrał się do działania nawet ze zbyt wielkim zapałem i energią, w wyniku czego zmarł już 7.06.1740. Jego dzieło poprowadzili inni, ale żaden z nich nie miał rangi wyższej niż pułkownik, żaden nie cieszył się autorytetem politycznym i militarnym Spotswooda, z żadnym nie układał planów ani lord Cathcart, ani wiceadm. Vernon. Ochotników amerykańskich przewieziono w kilku fazach zaczętych 13 września 1740 r. postawieniem żagli przez transportowce z żołnierzami rekrutowanymi na Rhode Island. Statki zawinęły po drodze do Nowego Jorku i Hampton, dla zbierania następnych oddziałów. Osiem transportowców wyruszyło w rejs ku Jamajce 24 października, a ich bezpośrednią eskortę zapewniał dwumasztowy, 8-działowy slup Wolf (pod kapitanem Williamem Dandridge); w końcowej fazie przejścia jednostki były osłaniane także przez liniowce Vernona. Dotarto do celu 15 listopada 1740 r. Nieco później przybyły regimenty z Karoliny Północnej. Ostatecznie zgromadzone na Jamajce siły amerykańskie, którymi dowodzili pułkownicy William Gooch i William Blakeney - [4], liczyły między 3500 a 4100 ludzi. Koloniści znaleźli się w bazie wyjściowej do kampanii przeciwko Kartagenie nieco wcześniej niż brytyjskie siły główne i wcześniej zaczęli wymierać – w wyniku malarii, klimatu (nienawykli do tropikalnych upałów) oraz nadmiaru rumu - na niezdrowym dla białych obszarze Indii Zachodnich [5]. Planowano dowiezienie amerykańskich żołnierzy do Port Antonio, głównego portu karenażowego na Jamajce, oraz umieszczenie w obozie w pobliżu, lecz nie jestem pewny, czy te zamiary ściśle zrealizowano.
4) William Blakeney miał lokalnie stopień generała brygady i został wysłany w 1740 r. z Wielkiej Brytanii w celu przeszkolenia części świeżych rekrutów amerykańskich. William Gooch sprawował faktyczne (w zastępstwie królewskich nominatów, którym nie chciało się porzucać wygód Anglii) gubernatorstwo Wirginii, ale uściślenia te nie miały wielkiego wpływu na ich pozycje w armii.
5) Poziom medycyny był w tamtej epoce tak fatalny, że walnie przyczynił się do pomysłu rekrutowania na wyprawę żołnierzy z kolonii brytyjskich w Ameryce Północnej. Chociaż żyli na zupełnie innych szerokościach geograficznych, w odmiennym klimacie, na innych glebach, wśród innej roślinności i fauny, wykombinowano sobie, że mieszkając na zachodniej półkuli powinni być „automatycznie” bardziej niż Europejczycy odporni na endemiczne choroby tropikalnej strefy Ameryki Środkowej.
Jak pisałem wyżej, korpus wysłany z Wysp Brytyjskich pod generałem majorem Cathcartem 26.10.1740, gnębiony przez sztormy, pojawił się u wybrzeży wyspy Barbados 19.12.1740. Taka różnica w czasie świadczyłaby – przy istniejących odległościach i środkach łączności – o niemal idealnej synchronizacji, ale pora roku była już zdecydowanie zbyt późna. Na dodatek następnego dnia lord Cathcart zmarł [6]. Charles Cathcart wojował od 36 lat, zaczynając od udziału w wielkich kampaniach księcia Marlborough i miał ogromne doświadczenie z pola walki oraz reputację śmiałego i zdecydowanego żołnierza. Przede wszystkim jednak był lubiany i szanowany przez Vernona, który wiele sobie obiecywał po ich współpracy. Opowiastki naszego historyka Pawła Wieczorkiewicza na temat kłócenia się obu panów w Indiach Zachodnich (chociaż nawet nie zdążyli się spotkać!), świadczą o nieco niechlujnym – jak na profesora historii – podejściu do ścisłości dat i faktów.
6) Czasem spotyka się datę jego śmierci określoną na 1.01.1741, lecz to tylko wynik niestarannego przeliczenia kalendarza juliańskiego na gregoriański.
Wszystkie te okoliczności miały fatalny wpływ na losy brytyjskiej ekspedycji. Armia jeszcze przed rozpoczęciem właściwej kampanii straciła dwóch najważniejszych oraz najwyższych rangą oficerów (Cathcarta i Spotswooda), zatem naczelna komenda przeszła w ręce generała zupełnie dla tej roli nieprzewidzianego i raczej do niej niegotowego. Co gorsza, wiceadm. Vernon nie uznawał w nim równego sobie dowódcy i niemal z miejsca doprowadził do zaognienia stosunków między marynarką a siłami lądowymi. Na dodatek to nie była jedyna płaszczyzna animozji. Ochotnicy z kolonii amerykańskich zgłaszali się licznie i szli na wojnę z Hiszpanami z entuzjazmem, ale na miejscu zostali skonfrontowani z pogardą, lekceważeniem i niechęcią Brytyjczyków z kraju macierzystego. Na plany zwiększenia całości sił przez zwiększenie naboru z Ameryki, księciu Newcastle (Sekretarzowi Stan ds. Południa – zastępcy premiera) odpowiedziano z Jamajki: „Nie oczekujemy z Wirginii, Maryland i Północnej Karoliny żadnych [żołnierzy], którzy nie byliby Irlandczykami, papistami albo angielskimi skazańcami, których i tak mamy zbyt wielu w tych czterech [pierwotnych] batalionach”. Amerykanami pomiatano, używając ich od samego początku do najgorszych prac pomocniczych, co pamiętano na terenie kolonii jeszcze kilkadziesiąt lat później, podczas rewolucji amerykańskiej. Chociaż koloniści walczyli dzielnie i byli w dobrych stosunkach z Vernonem, nie wyglądali i nie działali w sposób, do którego przywykła armia zawodowa. Dlatego np. anonimowy oficer brytyjski uczestniczący w tej kampanii pisał potem: „Co do oddziałów amerykańskich, były one ogólnie dużo gorsze [niż brytyjskie], ale w szczególności dotyczyło to oficerów złożonych z kowali, krawców, szewców i wszelkich opryszków [sic!] z całego kraju, co powodowało, że cała reszta armii miała ich w pogardzie.”
Opinia ta jest nie tylko zdominowana przez pogardę socjalną „wysoko urodzonego” przedstawiciela warstwy bez powodu przywilejowanej, ale też w poważnej mierze kłamliwa. Część amerykańskiej kadry oficerskiej faktycznie tworzyli amatorzy, jednak byli i tacy, którzy kilkadziesiąt lat wojowali w brytyjskiej armii zawodowej i zostali do oddziałów kolonialnych po prostu przydzieleni. Amerykanie gorzej paradowali przy dźwiękach bębna pod gradem kul, ale lepiej sobie radzili w samodzielnych działaniach, służbie wartowniczej, walce na zalesionych terenach. Lecz głęboki rozdźwięk między grupami tworzący wspólną ekspedycję pozostaje faktem, podobnie jak negatywny tego wpływ na sprawność wojsk.
CDN.
Ostatnio zmieniony przez kgerlach dnia Czw 22:08, 13 Kwi 2023, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
kgerlach
Administrator
Dołączył: 20 Lip 2010
Posty: 6373
Przeczytał: 0 tematów
|
Wysłany: Sob 6:53, 15 Kwi 2023 Temat postu: |
|
|
CD.
Liczebność brytyjskich sił lądowych przeprawionych przez Atlantyk jest dość trudna do ustalenia. Wojskowi, jak zawsze, bardzo chętnie operowali nazwami regimentów, kompanii i innych formacji, ale nadzwyczaj niechętnie ujawniali, ilu ludzi w każdej z nich służyło naprawdę. Oprócz typowego dla epoki ukrywania przez władze i oficerów napełniania prywatnych kieszeni publicznymi pieniędzmi przez rozbudowany system ślepych stawek, martwych dusz itd., dochodził do tego zwykły bałagan, gdy oficerowie „z wyższej klasy społecznej” nie chcieli się zniżać do liczenia „hołoty”, czyli szeregowców. Chociaż więc wiemy, że z Europy popłynęli wtedy na zachód żołnierze z 8 regimentów (Harrisona, Wentwortha, Wolfe’a, Robinsona, Lowthera, Wynyarda, Douglasa, Moretona -[7]), realną liczbę ludzi oceniało i ocenia się różnie, w zakresie przedziału o dużej rozpiętości. Zapewne wartość około 8000 osób, przewiezionych na setce transportowców, można uznać za najbardziej prawdopodobną. W każdym razie tylu żołnierzy obiecano Vernonowi w fazie przygotowawczej. Na Jamajce wcielono także kilkuset (zwykle pisze się o 500) Murzynów (Afro-Jamajczyków wg durnych kryteriów dzisiejszej poprawności politycznej?), lecz od razu z myślą o wykorzystaniu ich w charakterze robotników.
7) Dwa pierwsze to 15. i 24. regiment regularnej piechoty, pozostałe to oficjalnie regimenty piechoty morskiej (tak jak u Amerykanów!). Dowódca pierwszego regimentu marines w wyprawie na Cartagenę, płk Edward Wolfe, był ojcem słynnego generała spod Quebecu. Do tych regimentów dochodziły oddziały wydzielone z artylerii i innych służb.
Oddziały przywiezione do Indii Zachodnich z Wysp Brytyjskich również nie przedstawiały się imponująco. W tym przypadku chodziło m.in. o zbyt młody wiek wielu rekrutów, którzy – zdaniem generała majora Cathcarta – mieli problemy z unoszeniem swojej broni, będąc tylko chłopcami. Poza dwoma starymi regimentami resztę tworzyli ludzie świeżo zaciągnięci, niezdyscyplinowani, dowodzeni na ogół przez niedoświadczonych młodszych oficerów, których trzeba było douczać i dyscyplinować dopiero na polu walki. Wiele dobrego w zakresie szkolenia zdążył zrobić jeszcze przed wyruszeniem gen. Wentworth. Na kondycję fizyczną żołnierzy nie wpłynął pozytywnie fakt, że po obozowaniu na wyspie Wight stłoczono ich na małych, ciasnych transportowcach już w sierpniu 1740 r., podczas gdy rejs przez Atlantyk zaczął się dopiero 26 października, gdyż rząd i admiralicja prześcigały się w niezdecydowaniu i nieudolności, a kłopoty z rekrutacją marynarzy były w Royal Navy permanentne. W rezultacie aż 484 członków tych oddziałów nie dożyło dotarcia na Morze Karaibskie (część badaczy podnosi tę liczbę do około 600), blisko półtora tysiąca chorowało.
Siły morskie skoncentrowane w Indiach Zachodnich pod wiceadmirałem Vernonem są lepiej zbadane, więc łatwiejsze do zestawienia. Zrobiłem to w postaci tabelarycznej. Trzeba przy tym pamiętać, że liczba dział opisuje wartość nominalną (choć nie różniła się jeszcze tak drastycznie od rzeczywistej jak pod koniec XVIII i na początku XIX w., to nie musiały być idealnie zgodne); podaję tylko pierwsze z imion dowódcy, nawet jeśli nosił ich więcej; wielkość załogi jest regulaminowa i mogła bardzo odbiegać od rzeczywistej w tamtym momencie, zwłaszcza z uwagi na nadzwyczajną śmiertelność w rejonie Morza Karaibskiego. Na miejscu Vernon miał już ze sobą grupę jednostek przyprowadzonych wcześniej, reszta przybyła razem z kadm. Ogle, po rejsie ze Spithead do wybrzeży Jamajki, trwającym od 26.10.1740 do 9.01.1740/1741.
Nazwa Tonaż konstrukcyjny Liczba dział Dowódca Załoga
wiceadm. Edward Vernon na Hampton Court
Hampton Court 1138 70 kmdr Digby Dent 460
Burford 1147 70 kmdr Thomas Watson 440
Strafford 1067 60 kmdr Thomas Trevor 400
Worcester 1062 60 kmdr Perry Mayne 400
Augusta 1068 60 kmdr Charles Dennison 400
Tilbury 963 60 kmdr Robert Long 400
Princess Louisa 951 60 kmdr Miles Stapleton 400
Windsor 952 60 kmdr George Berkeley 400
Defiance 949 60 kmdr John Trevor 400
Falmouth 761 50 kmdr William Douglas 280
Norwich 704 50 kmdr William Knight 280
Anglesea 601 40 kmdr Henry Reddish 190
Ludlow Castle 595 40 kmdr James Cusack 190
Experiment 445 20 kmdr James Rentone 140
Sheerness 428 20 kmdr Robert Maynard 140
Shoreham 380 20 kmdr Edward Boscawen 140
Squirrel 376 20 kmdr Peter Warren 140
Cumberland 181 8 kpt. Thomas Broderick 100
Wolf 244 8/10 kpt. William Dandridge 100
Eleanor 193 8 kpt. Charles Colby 100
transportowiec:
Astraea Prize 522 20 kpt. James Scott 110
brander:
Success 275 8 kpt. Daniel Hore (Hoare) 60
moździerzowce:
Alderney 264 6 kpt. Henry Ward 60
Terrible 263 6 kpt. Edward Allen 60
Wyżej wymienione okręty przybyły do Indii Zachodnich razem z wiceadm. Vernonem; bądź też przebywały tam, względnie na wodach Ameryki Północnej, już wcześniej; albo doszły do wybrzeży Jamajki w różnym czasie, ale przed eskadrą przyprowadzoną przez kadm. Ogle’a. W sumie podlegały rozkazom wiceadmirała w styczniu 1741 r. przed dołączeniem posiłków z Wysp Brytyjskich.
Tabela następna wymienia okręty przybyłe w styczniu do brzegów Jamajki pod kontradmirałem Ogle lub niezależnie, lecz w tym samym czasie.
Nazwa Tonaż konstrukcyjny Liczba dział Dowódca Załoga
Kadm. Chaloner Ogle na Shrewsbury
Russell 1350 80 kmdr Harry Norris 600
Princess Amelia 1353 80 kmdr James Hemmington 600
Shrewsbury 1314 80 kmdr Isaac Townsend 615
Norfolk 1393 80 kmdr Thomas Graves 600
Chichester 1278 80 kmdr Robert Trevor 600
Torbay 1296 80 kmdr John Gascoigne 600
Boyne 1390 80 kmdr Richard Lestock 600
Princess Caroline 1353 80 kmdr Thomas Griffin 600
Prince Frederick 1225 70 kmdr Aubrey Beauclerk 480
Suffolk 1224 70 kmdr Thomas Danvers 480
Orford 1099 70 kmdr Augustus Fitzroy 480
Weymouth 1065 60 kmdr Charles Knowles 400
Lyon/Lion 1068 60 kmdr Charles Cotterell 400
York 1067 60 kmdr Thomas Cotes 400
Rippon 1021 60 kmdr Thomas Jolley 400
Jersey 1065 60 kmdr Peter Lawrence 400
Deptford 951 60 kmdr Savage Mostyn 400
Dunkirk 964 60 kmdr Thomas Cooper 400
Montagu 920 60 kmdr William Chambers 400
Lichfield 756 50 kmdr William Cleland 300
Seahorse 374 20 kmdr Thomas Limeburner 140
brandery/slupy -[8]:
Etna/Aetna 183 8 kpt. Benjamin Fenwick 45
Firebrand 221 8 kpt. Isaac Barnard 45
Phaeton 214 8 kpt. Silvester Kennedy 45
Strombolo 217 8 kpt. William Hay 45
Vesuvius 200 8 kpt. Edward Guy 45
Vulcan 253 8 kpt. Henry Pellat 45
okręty szpitalne:
Princess Royal 541 18 kpt. Nathaniel Tucker 77
Scarborough 501 18 kpt. William Carter 60
8) Jednostki te formalnie były klasyfikowane jako brandery, ale wykorzystywano je naprawdę w charakterze slupów wojennych, dlatego w zestawieniach historyków figurują często w grupie korwet (rozumiem, że przypomina to trochę znane tłumaczenie o czarnej jagodzie, która jest czerwona, kiedy jest jeszcze zielona, ale nic na to nie poradzę – ówcześni Brytyjczycy nie używali francuskiego terminu „korweta” względem własnych jednostek).
W składzie eskadry, która wyruszyła pod kontradmirałem Ogle ze Spithead, znajdował się jeszcze 80-działowiec Cumberland (1401 ton, kmdr James Stewart, 600 ludzi załogi); 70-działowiec Buckingham (1128 ton, kmdr Cornwall Mitchell, 440 ludzi załogi); 70-działowiec Prince of Orange (1128 ton, kmdr Henry Osborn, 440 ludzi załogi); 60-działowiec Superbe (1068 ton, kmdr William Hervey, 400 ludzi załogi), lecz podczas napotkanego 31 października sztormu doznały takich szkodzeń, że Buckingham został odesłany z powrotem na Spithead, Cumberland, Prince of Orange oraz Superbe musiały zawinąć na remont do Lizbony, i dopiero stamtąd samodzielnie pożeglowały na Morze Karaibskie.
Jednak zgromadzone na Jamajce siły Royal Navy nie stanowiły prostej sumy okrętów z powyższych tabel. Należało zapewnić eskortę konwojowi udającemu się do Europy, nastąpiły zmiany żaglowców flagowych, konieczna była roszada części dowódców. Ponadto w styczniu 1740/41 roku wcale nie było oczywiste, w którym miejscu Morza Karaibskiego nastąpi atak na posiadłości francuskie lub hiszpańskie. Nie żył już wprawdzie generał-major Alexander Spotswood, gorący zwolennik i autor planu inwazji na Kubę, ale ten cel dla wielu i tak wydawał się najbardziej oczywisty i pożądany, a w grę wchodziły ponadto Hispaniola (Haiti), Panama, Dominika i Cartagena. Na naradzie odbytej 10 stycznia 1740/41 r., w której uczestniczyli wiceadm. Edward Vernon, generał brygady Thomas Wentworth, kadm. Chaloner Ogle, generał brygady John Guise i gubernator Jamajki Edward Trelawny, zgodzono się, że wobec potencjalnego zagrożenia ze strony Francuzów (Francja nie włączyła się wtedy jeszcze oficjalnie do wojny po stronie Hiszpanii, ale nikt nie wątpił w rychłe nadejście tego momentu) dobrze byłoby przeprowadzić akcję wyprzedzającą przeciwko Port Louis (Saint Louis) na południowo-zachodnim brzegu Hispanioli. Tym niemniej sytuacja przedstawiała się dość skomplikowanie, bowiem niesprowokowany atak podczas pokoju zawsze mógł się okazać strzałem we własną piętę.
Armada Vernona wyszła w morze w czterech grupach, między 22 stycznia a 27 stycznia. Liczyła 30 liniowców (lecz okręt Augusta natychmiast wszedł na mieliznę, doznał uszkodzeń i musiał wrócić do portu), dwupokładowiec 40-działowy, 25 mniejszych jednostek (slupów, tendrów, moździerzowców, branderów) oraz 85 transportowców z wojskiem. Złe rozpoznanie spowodowało nie tylko zmarnotrawienie całego wypadu tak potężnego zgrupowania, ale miało szereg znacznie gorszych konsekwencji. Francuskie eskadry nie pojawiły się, więc do starcia z nimi nie doszło (pomijając incydent z udziałem sił kadm. Ogle’a jeszcze podczas przejścia z Anglii na Jamajkę, sprowokowany przez Brytyjczyków, jednak nie mający większych konsekwencji).
Natomiast miesiąc opóźnienia oznaczał danie przeciwnikowi mnóstwa dodatkowego czasu na przygotowania; bezcelowe i fatalne pod względem zdrowotnym stłoczenie żołnierzy na pokładach małych transportowców (aczkolwiek starano się wysadzać ludzi na brzegach zatok Irois i Dame Maria, by cięli krzewy na faszynę dla przyszłych operacji oblężniczych; marynarzy zatrudniano przy napełnianiu beczek wodą); przepuszczenie posiłków hiszpańskich; w końcu tragiczny w skutkach rozdźwięk między marynarką a armią, których dowódcy zapalali do siebie gwałtowną nienawiścią, mimo zgodności na pierwszej wspólnej naradzie z 10 stycznia. Ostatecznie w drugiej połowie lutego wiceadm. Vernon przekonał innych oficerów do uderzenia na Cartagenę i armada ruszyła ku temu celowi 25.02.1740/41. Dwie pierwsze jednostki brytyjskie minęły od północy cypel Canoas (dla Anglików Point Cuno, Canoe Point) i 2 marca rzuciły kotwice w tworzonej przez niego zatoce, niemal naprzeciwko Playa Grande, plaży flankującej miasto. Dwa dni później cypel Canoas minęła cała armada Vernona i zakotwiczyła w tym samym miejscu. Tutaj po raz pierwszy warto zwrócić uwagę na różnicę w datach. Brytyjczycy nadal posługiwali się wtedy kalendarzem juliańskim, gdy Hiszpanie – od dawna gregoriańskim. W XVIII w. różnica między nimi wynosiła 11 dni. Zatem dla obrońców Cartageny pierwsze dwie jednostki ekspedycji pojawiły się w zasięgu ich wzroku 13 marca, a główne siły wiceadm. Vernona – 15 marca. Ale w pierwszym kwartale problem z tymi datowaniami był jeszcze większy. Dla Anglików nowy rok zaczynał się dopiero 25 marca, więc oni przez całą pierwszą fazę kampanii znajdowali się wciąż w roku 1740, gdy Hiszpanie byli już w roku 1741. Można to spotkać w wielu ówczesnych dokumentach brytyjskich i na mapach. Jeśli sporządzano je na bieżąco, noszą datę roczną 1740. Czasem była ona później przekreślana i poprawiana na 1741, czasem stary rok znikał w kolejnych kopiach, ręcznie przepisywanych. Jednak na tę pozorną rozbieżność można trafić i we współczesnych opracowaniach tematu.
CDN.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
kgerlach
Administrator
Dołączył: 20 Lip 2010
Posty: 6373
Przeczytał: 0 tematów
|
Wysłany: Nie 15:06, 16 Kwi 2023 Temat postu: |
|
|
CD.
Flota brytyjska uczestnicząca w operacji przedstawiała się wówczas następująco:
Nazwa/ Tonaż konstrukcyjny/ Liczba dział/ Dowódca/ Załoga
wiceadm. Edward Vernon na Princess Caroline
kadm. Chaloner Ogle na Russell
komodor Richard Lestock na Boyne
Princess Caroline/ 1353/ 80/ kmdr Thomas Watson/ 620
Russell / 1350/ 80/ kmdr Harry Norris/ 615
Boyne/ 1390/ 80/ kmdr Charles Colby/ 600
Princess Amelia/ 1353/ 80/ kmdr James Hemmington/ 600
Shrewsbury/ 1314/ 80/ kmdr Isaac Townsend/ 600
Norfolk/ 1393/ 80/ kmdr Thomas Graves/ 600
Chichester/ 1278/ 80/ kmdr Robert Trevor/ 600
Torbay/ 1296/ 80/ kmdr John Gascoigne/ 600
Hampton Court/ 1138/ 70/ kmdr Digby Dent/ 460
Burford/ 1147/ 70/ kmdr Thomas Griffin/ 440
Prince Frederick/ 1225/ 70/ kmdr Aubrey Beauclerk/ 480
Suffolk/ 1224/ 70/ kmdr Thomas Danvers/ 480
Orford/ 1099/ 70/ kmdr Augustus Fitzroy/ 480
Strafford/ 1067/ 60/ kmdr Thomas Trevor/ 400
Worcester/ 1062/ 60/ kmdr Perry Mayne/ 400
Augusta/ 1068/ 60/ kmdr Charles Dennison/ 400
Tilbury/ 963/ 60/ kmdr Robert Long/ 400
Princess Louisa/ 951/ 60/ kmdr Miles Stapleton/ 400
Windsor/ 952/ 60/ kmdr George Berkeley/ 400
Defiance/ 949/ 60/ kmdr John Trevor/ 400
Weymouth/ 1065/ 60/ kmdr Charles Knowles/ 400
Lyon/Lion/ 1068/ 60/ kmdr Charles Cotterell/ 400
York/ 1067/ 60/ kmdr Thomas Cotes/ 400
Rippon/ 1021/ 60/ kmdr Thomas Jolley/ 400
Jersey/ 1065/ 60/ kmdr Peter Lawrence/ 400
Deptford/ 951/ 60/ kmdr Savage Mostyn/ 400
Dunkirk/ 964/ 60/ kmdr Thomas Cooper / 400
Montagu/ 920/ 60/ kmdr William Chambers/ 400
Lichfield/Litchfield/ 756/ 50/ kmdr William Cleland/ 300
Falmouth/ 761/ 50/ kmdr William Douglas/ 280
Anglesea/ 601/ 40/ kmdr Henry Reddish/ 190
Ludlow Castle/ 595/ 40/ kmdr James Cusack/ 190
Experiment/ 445/ 20/ kmdr James Rentone/ 140
Sheerness/ 428/ 20/ kmdr Robert Maynard/ 140
Shoreham/ 380/ 20/ kmdr Edward Boscawen/ 140
Squirrel/ 376/ 20/ kmdr Peter Warren/ 140
Seahorse/ 374/ 20/ kmdr Thomas Limeburner/ 140
Cumberland/ 181/ 8/ kpt. Thomas Broderick/ 100
Eleanor/ 193/ 8/ kpt. Henry Dennis/ 100
Spence / 207/ 8/ kmdr William Laws/ 100
Success/ 275/ 8/ kpt. Daniel Hore (Hoare)/ 60
Etna/Aetna/ 183/ 8/ kpt. Benjamin Fenwick/ 45
Firebrand/ 221/ 8/ kpt. Isaac Barnard/ 45
Phaeton/ 214/ 8/ kpt. Silvester Kennedy/ 45
Strombolo/ 217/ 8/ kpt. William Hay/ 45
Vesuvius/ 200/ 8/ kpt. Edward Guy/ 45
Vulcan/ 253/ 8/ kpt. Henry Pellat/ 45
transportowiec
Astraea Prize/ 522/ 20/ kpt. James Scott/ 110
moździerzowce:
Alderney/ 264/ 6/ kpt. Henry Ward/ 60
Terrible/ 263/ 6/ kpt. Edward Allen/ 60
tendry -[9]:
Goodly/Goodley
Pompey
Virgin Queen
bryg/ por. Dampier
okręty szpitalne
Princess Royal/ 541/ 18/ kpt. Nathaniel Tucker/ 77
Scarborough/ 501/ 18/ kpt. William Carter/ 60
9) Takie jednostki w ogóle nie wchodziły w skład ewidencji Royal Navy, były lokalnie nabywane (od cywilnych właścicieli) przez dowódców na danych wodach, na bieżąco obsadzane załogami z okrętu macierzystego, bez żadnych stałych etatów. Nie trafiały do dalszej służby, stąd niezwykle trudno o ich parametry techniczne, a także o dane osób na nich służących. Nazwa brygu nie jest znana, natomiast Virgin Queen służył jako tender uzbrojenia.
Oczywiście brytyjskie okręty wojenne osłaniały wielką grupę transportowców wojska, nadal liczącą prawdopodobnie około 85 jednostek, przewożących wojsko gen. Wentwortha.
Dla Hiszpanów koncentracja sił w rejonie Morza Karaibskiego była jeszcze trudniejszym zadaniem niż dla Brytyjczyków, chociaż sporo czynników przemawiało też na ich korzyść. Przede wszystkim blisko ćwierć tysiąca lat panowania nad tymi ziemiami wykształciło w kolejnych pokoleniach rodzących się za oceanem pewną odporność na najgorsze z tropikalnych chorób. O pełnym immunitecie nie było mowy, zresztą w nowych oddziałach i zespołach urzędników przyjeżdżających z Europy śmiertelność panowała mniej więcej na tym samym poziomie co wśród innych narodowości. Ale i pod tym względem obrońcy Cartageny byli w dużo korzystniejszej sytuacji niż atakujący Brytyjczycy. Ostatnie posiłki iberyjskie przybyły do miasta na tyle wcześnie, że zdążyły już stracić na żółtą febrę -[10] ponad jedną trzecią stanu. Ci co przeżyli, żołnierze i
marynarze, mieli trwałą na nią odporność, podobnie jak lokalna milicja. Na malarię -[11] i dyzenterię pełnej odporności nie dało się nabyć, ale i tak prawdopodobieństwo zachorowania malało. Miejscowi Hiszpanie zdecydowanie lepiej sobie radzili w ekstremalnie wysokich temperaturach niż Amerykanie z Ameryki Północnej i Anglicy dopiero co przywiezieni na miejsce. Po drugie, obrońcy posiedli znajomość tamtejszych warunków terenowych, lasów, dróg, hydrografii. Po trzecie, zdążyli pobudować niezbyt wielkie, ale dość potężne twierdze, które mogły stanowić świetną ochronę przed napastnikami, o ile zadbano o obsadzenie ich wystarczająco silnymi załogami i zgromadzono potrzebne zapasy żywności oraz wodę.
10) Żółta febra (febris flavia), zwana tak na skutek częstego połączenia z żółtaczką, była/jest wywoływana przez wirusa z grupy flawirusów, przenoszonego przez różne komary, np. komara egipskiego. Do Ameryki Południowej została dowleczona z Afryki przez ludzi już w pierwszej połowie XVII w., do 1741 r. zdążyła się rozpowszechnić na całych Karaibach. Z oczywistych dziś dla nas względów (cykl rozwojowy komarów) atakowała najsilniej w porze deszczowej (dla Cartageny okres od kwietnia do października). Charakteryzowała się niezwykle ciężkim przebiegiem i nadzwyczajną śmiertelnością, ale ci, którzy wyzdrowieli po przejściu pierwszego stadium, stawali się odporni do końca życia.
11) Malarię wywołują rozmaite pierwotniaki z grupy zarodźców. Hiszpański badacz Julián de Zulueta, który zajmował się tym zagadnieniem także w kontekście walk pod Cartageną w 1741 r., twierdzi, że w łagodniejszej odmianie malaria mogła tam być endemiczna, ale w groźnej postaci gorączkowej, wywoływanej przez zarodźca sierpowatego (Plasmodium falciparum) – przenoszonego przez różne komary, w tym widliszka - została chyba importowana razem z afrykańskimi niewolnikami. Żyjący na miejscu ozdrowieńcy nabywali paroletnią odporność.
Monarchia hiszpańska cierpiała na wiele schorzeń. Nie jest to miejsce na ich szczegółową analizę, lecz skutki łatwo dostrzegano. Flota Hiszpanii dźwignęła się wprawdzie z najgłębszego kryzysu, w którym znalazła się na początku XVIII w., jednak nadal była słaba liczebnie, a okręty żeglowały często z kiepskim uzbrojeniem. Bez pomocy Francuzów (którzy na razie nie chcieli ryzykować otwartego zaangażowania) trudno było marzyć o pokonaniu Royal Navy. Tymczasem ciągłe oglądanie się na nienadchodzące wsparcie francuskiej marynarki paraliżowało inicjatywę hiszpańskich admirałów.
Rząd hiszpański wysłał 10.07.1740 z Europy silną eskadrę (kilkanaście liniowców) pod komendą adm. Rodrigo de Torres, z żołnierzami i zapasami. Torres dotarł do Puerto Rico we wrześniu, mocno przetrzepany przez sztormy. W Cartagenie pojawił się (z 10 liniowcami i wieloma mniejszymi żaglowcami) w październiku. Pozyskawszy zapasy żywności opuścił miasto w styczniu 1741 r. Niekiedy twierdzi się w uproszczeniu, że zostawił w Cartagenie zespół 6 liniowców pod rozkazami wiceadm. (naprawdę – generała porucznika) Blas de Lezo, i przeszedł w lutym 1741 r. do Hawany, której obronę przed ewentualnym atakiem Anglików uznano za ważniejszą i gdzie spotkanie z eskadrami francuskimi było łatwiejsze oraz bardziej prawdopodobne. Jednak Zulueta zupełnie inaczej widzi utworzenie eskadry wiceadmirała; jego zdaniem de Lezo już w maju 1739 r. miał w Cartagenie cztery liniowce, a pozostałe dwa przyprowadził w kwietniu 1740 r. wicekról de Eslava (podobnie jak 600 żołnierzy do wzmocnienia garnizonu), więc don Rodrigo de Torres niczego tam nie zostawiał.
Liniowce hiszpańskie pozostawione w Cartagenie i uczestniczące w 1741 r. w obronie miasta:
wiceadmirał don Blas de Lezo y Olavarrieta na liniowcu Galicia
Nazwa/ Liczba dział/ Dowódca
San Felipe/ 80/ Daniel O’Honey (Huoni)
Galicia/ 70/ Juan Jordán (Hordan)
Dragón/Santa Rosa de Lima -[12]/ 70/ Francisco José de Ovando y Solis
San Carlos/ 62/ Félix Celdrán
Africa/San José/ 60/ José Caamaño
Conquistador/ 60/ ? (działa prawie w komplecie przekazane na ląd)
12) Hiszpanie kultywowali średniowieczny zwyczaj nadawania tym samym okrętom kilku nazw.
Ulubionym przez wielu zabiegiem „porównawczym” jest dodawanie po stronie brytyjskiej każdego, nawet najmniejszego żaglowca (z tendrami, okrętami szpitalnymi i transportowcami cywilnymi włącznie) oraz udawanie, że Hiszpanie mieli w ogóle tylko 6 okrętów. W rzeczywistości, oprócz wymienionych wyżej 6 liniowców w Cartagenie znajdowały się liczne lżejsze jednostki (slupy, brygi itp.) oraz statki. Pełny wykaz jest oczywiście trudny do zrobienia, ponieważ źródła hiszpańskie wolały na ogół ten fakt przemilczeć, a i badacze hiszpańskojęzyczni nie kwapili się do tropienia swoich strat - mało zresztą efektownych. Trudno zagadnienie prześledzić także z organizacyjnego powodu; część niewielkich jednostek należała do straży wybrzeża (Guardia Costa), o różnych podległościach służbowych i stąd różnym miejscu w spisach. Myślę, że nawet najrzetelniejszy i najbardziej skrupulatny historyk hiszpański lub kolumbijski nie znalazłby podstaw źródłowych do ustalenia ich nazw.
Siły lądowe skupione w Cartagenie przedstawiane są bardzo rozmaicie. Łatwo zgadnąć, że najbardziej „patriotycznie” nastawieni historycy hiszpańscy zaniżają je maksymalnie, nawet do 2000 ludzi, inni „godzą się” na 3000, podczas gdy zdaniem Brytyjczyków w obronie miasta uczestniczyło 6000 zbrojnych. W każdym razie były to oddziały mocno różnorodne. Żołnierze regularnej piechoty hiszpańskiej mogli liczyć od 1100 do 2700 ludzi (w tym stały garnizon i oddziały posiłkowe, z batalionów España, Aragón oraz De la Plaza), milicję szacuje się na ogół na 300-500 ludzi (włączając w to 2 kompanie Murzynów i wolnych Mulatów), marynarze i żołnierze z załóg okrętowych to 600-1500 ludzi; do tego dochodziło 600 indiańskich łuczników zebranych przez pułkownika Melchora de Navarette (aczkolwiek z jasną intencją wicekróla by wykorzystywać ich głównie w roli robotników) i 80 artylerzystów.
Oczywiście żadna z tych liczb nie może być – niezależnie od źródła pochodzenia – traktowana śmiertelnie poważnie.
BREDNIE O „NAJWIĘKSZEJ OPERACJI DESANTOWEJ DO CZASU INWAZJI NA NORMANDIĘ W 1944 ROKU”
Obaleniu kretyńskiego twierdzenia, powtarzanego w wikipedii i na rozmaitych forach, jakoby brytyjska ekspedycja przeciwko Cartagenie w 1741 r. była rzekomo „największą operacją desantową do czasu inwazji na Normandię w 1944 r.”, poświęciłem już kiedyś dużo miejsca w opisie losów adm. Vernona, więc tutaj jedynie skrócone podsumowanie tego zagadnienia. Dla porównania wybrałem tylko dwie inne wyprawy desantowe z epoki żaglowców – zdobycie Hawany w 1762 r. oraz nieudane lądowanie w ujściu Skaldy latem 1809 r.
Wszystkie liczby są przybliżone, ponieważ wyżsi dowódcy armii nie znali dokładnego stanu osobowego swoich oddziałów; epidemie, dezercje i wcielanie rozmaitych grup nieregularnych i tak nie dawały pełnej stabilizacji; dane z dokumentów są sprzeczne; nieustanny ruch wielu małych jednostek (łącznikowych, patrolowych) – i to nie tylko w rejonie, ale nawet na przeciwną stronę Atlantyku - pozwala na dowolne ich przypisanie do operacji albo nie; liczby cywilnych transportowców do przewozu żołnierzy niemal zawsze podawano tylko w grubym przybliżeniu i nie odnotowywano zmian w trakcie kampanii; rzeczywista wielkość załóg okrętowych jest z reguły nieznana, a to, co wielu historykom się w tym zakresie wydaje prawdą, to tylko wartości regulaminowe, niemal nigdy nie pokrywające się z faktycznymi; rzeczywista wielkość załóg transportowców cywilnych jest całkowitą niewiadomą, gdyż nie podlegała żadnym regulaminom (chociaż stopniowo obejmowały ją zasady bezpieczeństwa, ważne przy rozwijających się systemach ubezpieczeń).
Flota Vernona miała podobno liczyć 186 jednostek i prawie 27 tysięcy (26 600) ludzi, maksymalnie do 30000. Jak widać z podanych wyżej zestawień, naprawdę liczyła tylko 56 rozpoznanych okrętów wojennych (licząc w tym nawet cztery nieklasyfikowane tendry), co przy 85 transportowcach dawałoby dopiero 141 żaglowców. William Laird Clowes podawał zresztą 124 jednostki, co jest wartością honorowaną w literaturze historycznej najczęściej. Nawet de Lezo, który zawsze widział widział więcej Anglików (wśród atakujących, poległych, rannych) niż sami Anglicy, doliczył się tylko 135 nieprzyjacielskich jednostek. Przyjmijmy jednak pochodzące z XIX w. liczby, zamieszczone w wikipedii, za rzeczywiste (niektórzy, aby do nich dojść, zwiększają liczbę transportowców do „ponad 120”). Do opanowania Hawany w 1762 r. Brytyjczycy użyli blisko 200 różnych jednostek. Wysadzenie desantu w ujściu Skaldy w 1809 r. wiązało się z wykorzystaniem 645 żaglowców!
Podanie liczebności sił uderzających pod Cartageną jako 26600 czy około 27000 ludzi (maksymalnie 30000) oznacza dodanie do oddziałów lądowych także pełnych załóg okrętowych. Pod Hawaną było to 32280 ludzi, a w tzw. kampanii Walcheren – ponad 81000 ludzi.
Oddziały desantowane pod Cartageną liczyły maksimum 12000 żołnierzy. Przy uderzeniu na Hawanę użyto około 15500 żołnierzy. W ujściu Skaldy wysadzono 39219 oficerów i żołnierzy.
Pod Cartageną znajdowały się 52/53 okręty o wartości bojowej, pod Hawaną 53, a pod Walcheren blisko 245.
Pod Cartageną operowało 30 liniowców, pod Walcheren – 31.
Nie twierdzę, że to wyłącznie proste dodawanie stwarza historykom najważniejsze problemy. Jeszcze bardziej chodzi o zdecydowaną niechęć do porzucania stereotypów – ostatecznie rozmaite „mahanki” i inne złote myśli są wciąż w modzie, mimo dziesiątków lat wykazywania zawartych w nich błędów – a także o przemożną chęć „stania” zawsze po jednej ze stron opisywanego konfliktu, bez względu na czas dzielący nas od wydarzeń. Bardzo charakterystyczne są pod tym względem np. spory wśród specjalistów od starożytności na temat dobrych/złych Rzymian oraz dobrych/złych Kartagińczyków. U nas niektórym przygłupim piewcom Napoleona opowiadanie się we wszystkich epokach „przeciwko wstrętnym Anglikom” wydaje się wręcz patriotycznym obowiązkiem.
CDN.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
kgerlach
Administrator
Dołączył: 20 Lip 2010
Posty: 6373
Przeczytał: 0 tematów
|
Wysłany: Pon 16:48, 17 Kwi 2023 Temat postu: |
|
|
CD.
OPERACJE MARCOWE
Cartagena położona jest nad Morzem Karaibskim w dość nietypowy (aczkolwiek bynajmniej nie unikalny) sposób. Przylega wprawdzie bezpośrednio do wielkiej plaży (Playa Grande), ale kotwicowisko tam było otwarte na fale i wiatry, mocno niedogodne dla dłuższych postojów. Atak od tej strony wystawiałby uderzających na wielkie niebezpieczeństwa i nie zapewniał najmniejszej osłony. Przebicie się łodzi desantowych przez wysokie fale przyboju i przybrzeżne rafy było w tamtych czasach praktycznie niemożliwe. Lecz od południowego wschodu prowadziła do miasta obszerna i kręta zatoka, oddzielona od morza mierzeją o bardzo zmiennej szerokości. Tędy wiodła droga zwykłych statków zawijających do portu i wszystkich zamorskich napastników. Dlatego w wielu miejscach Hiszpanie pobudowali forty i baterie, mające chronić przejście. W rzetelnym opisie kampanii 1741 r. geografia jest niezwykle istotna. W sieci można znaleźć pełno artykułów na ten temat i cały szereg stosownych map. Również w świetnej książce „Wojna Francji z Ligą Augsburską 1688-1697. Działania na morzu”, której autorem jest Piotr Olender, znajduje się (str. 285) niezła mapka -[13]. Jednak kampania 1697 r., chociaż wiodąca tym samym szlakiem, przebiegała inaczej. Po prawie pół wieku inne były też w 1741 r. umocnienia. Współcześni badacze kolumbijscy podkreślają znaczne zmiany linii brzegowych na skutek silnych prądów, sztormów i trzęsień ziemi, więc korzystanie z dzisiejszych map satelitarnych ma mało sensu. Dlatego, mimo takiej obfitości łatwo dostępnego materiału, zdecydowałem się dołączyć 9 własnych planików, w różnej skali i obejmujących rozmaite obszary (zamieszczam je w identycznym temacie – Cartagena 1741 - w Galeriach. W zasadzie są numerowane w kolejności chronologicznej narracji, ale można je oglądać jak kto chce).
13) Z drobnymi pomyłkami. Np. „zienega” to nie nazwa własna jeziora; hiszpańskie słowo „zienaga” (dziś zapisywane w postaci „ciénaga”) oznacza „mokradło” („bagno”). Ten podmokły obszar na północ od Cartageny nosi pełną nazwę Cuenca [= niecka, basen] de la Ciénaga de la Virgin (alternatywnie: Ciénaga de Tesca), co na angielskich mapach z połowy XVIII w. czasem przybierało formę Zienaga (Canega, Cienegao) de Quenca, czyli mokradło de Quenca, zatem także błędną, ale bywało też we względnie prawidłowej postaci Zienaga de Tesca. Z kolei „terra” to „ląd” po łacinie, a nie po hiszpańsku, więc pokazana w centrum duża wyspa nazywała się naprawdę Tierra Bomba.
Wzorem innych zdobywców Cartageny (Drake’a w 1586 r., de Pointisa w 1697 r.) Brytyjczycy (przy decydującym zdaniu wiceadm. Vernona) zdecydowali się uderzyć od południa. Jak Francuzi 44 lata wcześniej, postanowili sforsować kanał Boca Chica. Wprawdzie podczas postoju głównych sił vis-à-vis miasta przez trzy dni (od 4/15 marca) rozpatrywano także pozostałe możliwości (desant na północ od Cartageny albo wprost na cel przez fale przyboju), jednak rozpoznanie – przeprowadzone w okresie od 6 do 8 marca (17-19 marca dla Hiszpanów) przez 60-działowce Lyon, Dunkirk i Weymouth, 20-działowiec Experiment oraz 8-działowy slup Spence, obejmujące obszar od kanału Boca Grande-[14] do baterii (fortu) San Felipe blisko Boca Chica – wykazało niepraktyczność innych koncepcji, potwierdzając zresztą wnioski z wcześniejszych pseudo-ataków z 6-7.03.1740. Vernon nawet symulował chęć lądowania między cyplem Punta Canoas a Cartageną, gdzie dostępu strzegła tylko słaba bateria z faszyny w miejscu zwanym Cruz Grande, co skłoniło hiszpańskiego wicekróla do tymczasowego skierowania tam posiłków. Lecz ze strony Brytyjczyków chodziło jedynie o działania pozorowane. Na okręcie Lyon przebywał generał Wentworth z najważniejszymi oficerami swoich wojsk.
Natomiast z uwagi na przewagę niekorzystnego kierunku wiatrów (północno-wschodnich), przejście Boca Chica przez okręty - narażone na stały ogień z licznych tutaj hiszpańskich fortów, baterii i starego zamku - wymagało zdobycia pozycji obrońców przy pełnym współdziałaniu brytyjskich sił morskich i lądowych.
14) Owo „Wielkie Wejście” było mocno osobliwe. Na mapach z epoki, ze zbliżonego okresu, a także na mapach współczesnych autorów opisujących walki o Cartagenę w 1741 r., przedstawiane jest zarówno jako szeroki kanał wiodący do zatoki znacznie bliżej miasta niż południowe, wąskie Boca Chica („Małe Wejście”), albo jako wąski kanalik przez mierzeję (niekoniecznie zawsze dokładnie w tym samym położeniu), bądź w końcu tylko jako nazwa na przejście w ogóle nie istniejące, całkowicie zamknięte (Piotr Olender na wspomnianej mapce także kompletnie zamknął mierzeję w tym miejscu i nazwę Boca Grande pominął). Mimo wszystko nie chodzi o proste błędy. Hiszpański historyk Enrique Marco Dorta wykazał, że sztormy, trzęsienia ziemi i prądy morskie stale przekształcały teren w rejonie kanału, zmieniając jego szerokość i głębokość (łącznie z całkowitym zamykaniem). W marcu 1640 r. zatonęły tu dwa portugalskie galeony, a piasek nanoszony na nie przez prądy utworzył w końcu ciągłą barierę. Ale akurat krótko przed opisywanymi wydarzeniami, w 1740 roku, sztorm przerwał mierzeję na dużej szerokości. Tym niemniej nawet szerokie „Wielkie Wejście” było i jest płytkie. Na mapie z 1741 r. (bardzo szczegółowej, lecz o dokładności trudnej do oceny) Boca Grande ma najgłębszy tor – nazwany „wąskim kanałem” - o głębokości zaledwie 8-9 stóp, czyli absolutnie niedostępny dla liniowców Vernona.
Hiszpanie dobrze ufortyfikowali przejście Boca Chica. Było znacznie lepiej bronione niż podczas ataku Francuzów w 1697 r. Centralną fortyfikację stanowił Castillo de San Luis na wyspie Tierra Bomba, zwany niekiedy starym zamkiem albo Fortem Bocachica (Fuerte de San Luis de Bocachica), zmodernizowany i wyposażony w aż 64 działa (z tego 40 zdjętych z okrętów) oraz 3 moździerze. Starą część murów zamkowych otoczono szerokim pasem bastionów. Naprzeciwko zamku leżał fort San José (Fuerte de San José), uzbrojony w 12-20 dział. Anglicy nazywali go fortem San Joseph czy Saint Joseph. Jego prawdziwe umiejscowienie jest dość niejasne; niektórzy widzieli go wprost na sięgającej od południa do kanału Boca Chica wyspie Barú, inni umieszczali na skale wystającej z pasa mielizn otaczających Barú w tym miejscu. Aby całkowicie zamknąć kanał wodny (o szerokości 650 m) między tymi dwiema fortyfikacjami, dodatkowo ograniczany przez mielizny, Hiszpanie ustawili tam pływającą zaporę z wielkich kłód i lin oraz łańcuchów, mocowaną na obu końcach trzema ogromnymi kotwicami.
Na tym jednak nie poprzestali, tylko po obu stronach przejścia rozbudowali obronę w przód, przez przygotowanie dodatkowych dzieł fortyfikacyjnych. Na wyspie Tierra Bomba, idąc wzdłuż brzegów od północy ku Boca Chica, mieli baterie/małe forty Chamba (4 działa); Santiago (11-15 dział) zwany przez Brytyjczyków czasem St. Jago; San Felipe de Bocachica (dla Brytyjczyków też St. Philip, St. Philipe), o 5-6 działach. Garnizon dwóch ostatnich tworzyło 80 ludzi, którymi dowodził kapitan (niższy rangą capitán de fragata, a nie komandor marynarki wojennej - capitán de navio) Lorenzo Alderete. Na południe od Boca Chica, na wyspie Barú, przygotowali 14-działową baterię de Punta Abanicos, a nieco na południe od niej, 4-działową baterię Varadero (Baradero)-[15]. Takie pogłębienie linii obronnych nie tylko było groźne dla okrętów, ale zmuszało także piechotę do kolejnego zdobywania jednych umocnień pod ogniem z następnych.
15) Na niektórych mapach z epoki, nazwy baterii Punta Abanicos i Varadero (Baradero) zamienione są miejscami. Część współczesnych badaczy (także hiszpańskich!) przyjmuje jedną wersję, część drugą, co nie jest całkiem obojętne, ponieważ przy narracji pochodzącej od uczestników walk zmusza do nieco innego jej tłumaczenia. Trudno to dziś zweryfikować, podobnie jak precyzyjnie ustalić rozmieszczenie tych małych fortyfikacji, które nie dotrwały do naszych czasów. Przykładem jest tu bateria Chamba, umieszczana na mapach od skrajnej północy wyspy Tierra Bomba (tuż przy Boca Grande) do niemal skrajnego południa, czyli w dowolnym miejscu wzdłuż całego zachodniego wybrzeża tej wyspy. Baterie Abanicos i Varadero niektórzy sytuują na samodzielnych wysepkach takich nazw, oderwanych na północy od wyspy Barú.
Brytyjczycy ustalili plan działania 6 marca 1741 r. Wiceadm. Vernon nakazał, aby fortyfikacje flankujące od północy wejście na kanał Boca Chica zostały obezwładnione przez ogień 5 okrętów liniowych, w tym czterech spośród najcięższych 80-działowców oraz jednego 50-działowca. Trzy liniowce 80-działowe (Russell, Norfolk i Shrewsbury[/i]) kontradmirała Ogle’a miały zakotwiczyć blisko baterii Santiago oraz San Felipe, koncentrując swój ogień na nich, natomiast 80-działowiec Princess Amelia oraz 50-działowiec Lichfield winny były uderzyć na baterię Chamba. W tym czasie górujący nad okolicą zamek San Luis (San Luis de Bocachica), leżący poza zasięgiem ze zwykłych baterii okrętowych, miał być ostrzeliwany z moździerzowców. Po uciszeniu fortyfikacji leżących blisko wybrzeży planowano przeprowadzić w małej zatoczce między Santiago a San Felipe (lub raczej między Chamba i Santiago wg innych relacji i mapek) desant wojsk, których zadaniem było wzięcie Castillo de San Luis szturmem. Dla odwrócenia uwagi Hiszpanów w Cartagenie i uniemożliwienia im przesłania pomocy obrońcom Boca Chica, wiceadmirał zostawił pod miastem eskadrę komodora Lestocka, nakazując mu prowadzenie uderzeń pozorowanych.
Atak został przez Vernona zaplanowany wzorowo. Okręty miały ściśle określone cele i zadania, natomiast dokładne miejsca kotwiczenia pozostawiono bieżącemu rozeznaniu kapitanów. Przestrzegano kanonierów przed zbyt pośpiesznym otwieraniem ognia, ze zbyt dużej odległości. Kecze moździerzowe atakowały zamek San Luis z pozycji, w której same były bezpieczne. Piechotę zamierzano wysadzić w momencie, gdy Hiszpanie opuszczą już najbardziej wysunięte baterie, w miejscu niedostępnym dla ognia z pozostałych umocnień, poza zamkiem. Ten ostatni musiał być zdobyty przez piechotę, ponieważ trudno było liczyć na jego całkowite rozbicie tylko przez artylerię okrętową. Oczywiście taka koncepcja i nadzieja atakujących na jej pomyślną realizację była możliwa dzięki znacznej przewadze ciężkich liniowców 80-działowych nad stosunkowo słabymi bateriami lądowymi, położonymi na niezbyt wysokim brzegu.
Jednak podstawowy mankament całej kampanii ujawnił się od razu. Wiceadmirał zaplanował działania okrętów, wskazał miejsce do desantu żołnierzy i sformułował swoje oczekiwania odnośnie działań na lądzie, tak jak gdyby wojsko też podlegało jego rozkazom. Tymczasem gen. Wentworth zwołał 8 marca naradę wyłącznie oficerów armii i ustalił z nimi wszystkie szczegóły dotyczące desantu, ignorując zapędy dowódcy floty do przejęcia komendy nad nim i jego oddziałami. Zgodnie ze swoim teoretycznym wyszkoleniem zamierzał działać metodycznie i niespiesznie. Zresztą lądowanie wcale nie przebiegło tak sprawnie, jak to lubią przedstawiać autorzy „trzymający stronę” marynarki i zrzucający winę za wszystkie opóźnienia na armię.
Flota Vernona znalazła się w ruchu o świcie 9/20 marca. Pierwszą eskadrę poprowadził na południe, ku Boca Chica, kadm. Ogle, który miał odpowiadać za obezwładnienie hiszpańskich baterii nadbrzeżnych w rejonie lądowania. Przeniósł tymczasowo swoją flagę z 80-działowca Russell na 60-działowiec Jersey, na którym przebywał też gen. Wentworth. Eskadrę Ogle’a tworzyły następujące jednostki:
Nazwa/Tonaż konstrukcyjny/Liczba dział/Dowódca/Załoga
kadm. Chaloner Ogle na Jersey
Russell/1350/80/kmdr Harry Norris/615
Princess Amelia/1353/80/kmdr James Hemmington/600
Shrewsbury/1314/80/kmdr Isaac Townsend/600
Norfolk/1393/80/kmdr Thomas Graves/600
Tilbury/ 963/60/kmdr Robert Long/400
Windsor/ 952/60/kmdr George Berkeley/400
York/1067/60/kmdr Thomas Cotes/400
Rippon/1021/60/kmdr Thomas Jolley/400
Jersey/1065/60/kmdr Peter Lawrence/400
Lichfield/Litchfield/ 756/50/kmdr William Cleland/300
Experiment/ 445/20/kmdr James Rentone/140
Sheerness/ 428/20/kmdr Robert Maynard/140
Phaeton/ 214/8/kpt. Silvester Kennedy /45
Vesuvius/ 200/8/kpt. Edward Guy/45
moździerzowce:
Alderney/ 264/6/kpt. Henry Ward/60
Terrible/ 263/6/kpt. Edward Allen/60
tender:
Goodly/Goodley
Eskadra wiceadm. Vernona przemieszczała się w ślad za eskadrą Ogle’a i tworzyła przede wszystkim eskortę dla wielkiej flotylli transportowców z wojskiem i sprzętem. W skład zespołu Vernona wchodziły:
Nazwa/Tonaż konstrukcyjny/Liczba dział/Dowódca/Załoga
wiceadm. Edward Vernon na Princess Caroline
Princess Caroline/1353/80/kmdr Thomas Watson/620
Chichester/1278/80/kmdr Robert Trevor/600
Torbay/1296/80/kmdr John Gascoigne/600
Burford/1147/70/kmdr Thomas Griffin/440
Orford/1099/70/kmdr Augustus Fitzroy/480
Strafford/1067/60/kmdr Thomas Trevor/400
Worcester/1062/60/kmdr Perry Mayne/400
Princess Louisa/ 951/60/kmdr Miles Stapleton/400
Weymouth/1065/60/kmdr Charles Knowles/400
Deptford/ 951/60/kmdr Savage Mostyn/400
Shoreham/ 380/20/kmdr Edward Boscawen/140
Squirrel/ 376/20/kmdr Peter Warren/140
Seahorse/ 374/20/kmdr Thomas Limeburner/140
Cumberland/ 181/8/kpt. Thomas Broderick/100
Eleanor/ 193/8/kpt. Henry Dennis/100
Success/ 275/8/kpt. Daniel Hore (Hoare)/60
Strombolo/ 217/8/kpt. William Hay/45
Vulcan/ 253/8/kpt. Henry Pellat/45
tendry:
Pompey
bryg/por. Dampier
Reszta okrętów pod komodorem Lestockiem dalej kotwiczyła pod miastem, dla odwrócenia uwagi Hiszpanów od głównego kierunku natarcia.
Atak rozpoczął się 9/20 marca o godz. 9 rano wyjściem na pozycje okrętów wyznaczonych do bombardowania baterii nadbrzeżnych. Przebiegał prawie dokładnie wg planu, chociaż oczywiście nie tak statycznie, jak to - z konieczności – pokazałem na mapce. 80-działowce Norfolk, Russel i Shrewsbury zakotwiczyły na tyle blisko brzegu, na ile pozwoliło ich zanurzenie. Spotkały się z silnym oporem i chociaż ostatecznie do południa (czy nawet dużo szybciej) uciszyły hiszpańskie baterie/forty Santiago (St. Jago) i San Felipe (San Philip) prawie bez strat własnych - w sumie 6 zabitych - na dwóch pierwszych okrętach, to kula obrońców przecięła linę kotwiczną na Shrewsbury. W efekcie liniowiec zdryfował blisko wałów fortu San Luis i pozostawał pod ciężkim ogniem dział z jego bastionów, z fortu San José, z liniowców hiszpańskich stojących przy przegrodzie oraz może z baterii po południowej stronie Boca Chica aż do zmroku, kiedy udało się go odholować. Straty Brytyjczyków na Shrewsbury były poważne, wyniosły ponad 60 ludzi, z tego około 20 zabitych i około 40 rannych. Na liniowcu padły maszty, kadłub został podziurawiony 240 celnymi kulami.
Ogień z baterii Chamba i pobliskiej barykady z faszyny okazał się bardzo słaby i nie stworzył żadnego zagrożenia dla liniowców Princess Amelia oraz Lichfield.
CDN.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
kgerlach
Administrator
Dołączył: 20 Lip 2010
Posty: 6373
Przeczytał: 0 tematów
|
Wysłany: Czw 13:27, 20 Kwi 2023 Temat postu: |
|
|
CD.
Natomiast fazy desantu przedstawiane są skrajnie rozbieżnie, w zależności od intencji autorów chcących przekonać adresatów raportów, a dzisiaj czytelników, o wzorowej pracy marynarki i kunktatorstwie gen. Wentwortha lub odwrotnie – wskazujących na wadliwą organizację i zaniedbania ze strony oficerów floty, które zapoczątkowały pasmo opóźnień.
Wg relacji oficerów marynarki, po uciszeniu baterii nadbrzeżnych, wydano rozkaz desantowania wojsk. Kompanie grenadierów w sile 500 ludzi znalazły się na Tierra Bomba o godz. 2 po południu i zajęły pozycje obronne. Lądowanie trwało przez cały następny dzień (czyli 10/21 marca). Do wieczora wszystkie oddziały były już na brzegu. Jednak zamiast ruszyć w głąb wyspy, dla odcięcia fortu San Luis i ataku na niego, generał postępował zgodnie z podręcznikową teorią wojowania w Europie – cały następny dzień poświęcono na wyładowywanie wyposażenia, w tym namiotów i formowanie obozu. Chociaż Vernon i Ogle wystosowali list do Wentwortha, sugerujący podjęcie natychmiastowego marszu przez las, ku wybrzeżu zatoki Cartagena, dla izolowania zamku San Luis (St Louis dla nich) od zewnętrznej pomocy i skrócenia czasu pobytu żołnierzy w tym klimacie, wojskowi organizowali obóz (w fatalnym miejscu), rozstawiali oddziały dla jego ubezpieczenia i zamierzali przystąpić do budowy baterii, jako wstępu do regularnego oblężenia fortu. W literaturze wojennomorskiej taki obraz uznano za w pełni prawdziwy.
Tyle że Wentworth opisywał desant, a zwłaszcza jego wstępne fazy, zupełnie inaczej. O godz. 2 po południu on i kadm. Ogle jeszcze oceniali sytuację na brzegu z pokładu liniowca Norfolk, potem z liniowca Russell. Kadm. dał sygnał do rozpoczęcia lądowania dopiero o godz. 5 po południu. Gdy tylko stało się możliwe wysadzenie grenadierów, Wentworth dołączył do nich z intencją jak najszybszego zejścia na brzeg. Ale okazało się, że brakuje dwóch kompanii i trzech wyższych oficerów. Łodzie z już zabranymi grenadierami czekały na resztę pod osłoną burt okrętów Norfolk i Russell. Jedna z brakujących kompanii dołączyła prędko, ale kompania pułkownika Wynyarda-[16] została uwięziona na branderze Strombolo z powodu braku szalup do jej przewiezienia, ponieważ marynarzom coś się pomyliło. [Ze sprawozdania tego wynika, że wyszkolonemu teoretycznie generałowi nie przyszła w ogóle do głowy możliwość szybkiego wysadzenia na wybrzeżu słabo już bronionym przez przeciwnika tylko kompanii będących pod ręką, a pozostałych w drugim rzucie – podręcznik zapewne nie przewidywał improwizowania, a on sam – ryzykowania]. W rezultacie cały desant rozpoczął się dopiero około godziny 7 wieczorem. Lądowanie przebiegło bez dalszych przeszkód, pod komendą pułkownika Cochrane’a-[17], który zajął opuszczone hiszpańskie baterie. Wentworth kierował wysadzaniem pozostałych oddziałów, co trwało całą noc. I to nie zakończyło desantu, ponieważ lądowaniu brygad generała brygady Guise’a-[18] i pułkownika Wolfe, które miały wesprzeć grenadierów, przeszkodziła silna bryza, opóźniając realizację zadania do następnego dnia. Wieczorem oba kecze moździerzowe otworzyły ogień do fortu San Luis. Generał Wentworth zszedł na brzeg o świcie 10 marca. Z kolei 11 marca poświęcono na transportowanie na ląd „narzędzi, namiotów i Murzynów” [sic!], oczyszczanie terenu i stawianie namiotów, pod osłoną których żołnierze znaleźli się przed wieczorem. Krytycy generała twierdzili, że wprawdzie zadbał o umieszczenie wojsk pod namiotami, lecz obóz leżał w zasięgu hiszpańskiego ognia oraz tropikalnego słońca, a przez to ludzie stale ginęli w nim od kul i umierali z chorób.
16) Oczywiście płk John Wynyard dowodził całym czwartym regimentem piechoty morskiej, a nie tylko jego kompanią grenadierów.
17) Płk James Cochrane był wówczas zastępcą dowódcy piątego regimentu piechoty morskiej.
18) Gen. brygady John Guise należał do najwyższych rangą oficerów podlegających rozkazom Wentwortha.
Następne dni upłynęły żołnierzom brytyjskim i robotnikom (głównie Murzynom) na ciężkiej pracy, a kadrze oficerskiej armii i Royal Navy na znajdowaniu punktów spornych oraz wzajemnym kontrowaniu swoich propozycji.
Na rozkaz Wentwortha wycinano w lesie dwie drogi – jedną mającą odciąć załogę zamku San Luis od Cartageny, a drugą skierowaną wprost na zamek, naprzeciwko którego generał chciał wznieść na skraju lasu baterię oblężniczą z ciężkich dział. Później, po interwencji głównego inżyniera, kapitana Jonasa Moore (który wylądował z opóźnieniem, ponieważ wiozący go transportowiec zdryfował), zaniechano dalszych prac przy tej pierwszej, dla skoncentrowania wysiłków na drugiej.
12 marca rozpoczęto budowę baterii moździerzy między fortyfikacjami Santiago i San Felipe, a drogę do miejsca przyszłej baterii dział dociągnięto do skraju lasu. Następnego dnia utworzono - z beczek wypełnionych piaskiem - osłonę baterii moździerzowej i otwarto ogień z ustawionych tu moździerzy (30-40 sztuk, w tym większości małych, typu Coehorna) do fortu San Luis. Kecze moździerzowe nadal strzelały do tego samego celu, ale jak się później przekonano, skutek obrzucania zamku granatami okazał się dość mizerny, głównie na skutek niecelności tego bombardowania. Poza tym spadające z góry pociski wybuchające świetnie sobie radziły z niszczeniem zabudowań, lecz do dokonania wyłomu w wałach niezbyt się nadawały. Natomiast artyleria hiszpańska wyeliminowała sporą liczbę brytyjskich żołnierzy.
Z czołowych dowódców hiszpańskiej obrony od początku ataku Brytyjczyków przebywał w rejonie kanału Boca Chica wiceadmirał don Blas de Lezo, którego flagowiec Galicia należał zresztą do czwórki liniowców strzegących przegrody. Lecz 11/22 marca na pokład tego okrętu przybył wicekról Nowej Granady, Sebastián de Eslava, by omówić wspólną strategię obronną w strefie Castillo de San Luis. Chociaż panowie zdecydowanie się nie lubili, na zewnątrz demonstrowali wzajemny szacunek. Ponieważ sobie nie ufali, pozostali (do czasu) razem na wspomnianym żaglowcu. Jednak na sugestię wiceadmirała, by wicekról natychmiast rzucił swoją piechotę na Brytyjczyków, świeżo po ich wylądowaniu - co miało zapobiec podjęciu przez atakujących robót oblężniczych – de Eslava odpowiedział odmownie, postanawiając czekać na rozwój sytuacji. Konsultował się przy tym z dowódcą garnizonu fortu San Luis, don Carlosem Desnaux-[19], oraz dwoma kapitanami piechoty – Miguelem Pedrol i Juanem de Agresotte. Blas de Lezo oczywiście źle przyjął odrzucenie jego rady i zasypywał wicekróla dalszymi nieproszonymi wskazówkami i przewidywaniami. Jednak nie ograniczał się wyłącznie do krytyki – aktywnie wspomógł obronę bombardowanego stale zamku przez zorganizowanie ciągłej wymiany części swoich załóg z oddziałami garnizonu, co pozwalało żołnierzom na dłuższe okresy odpoczynku.
19) Płk Carlos Desnaux (przerabiany czasem na „de Noux”), zajmował właściwie stanowisko głównego inżyniera wojskowego Cartageny, ale na początku uderzenia brytyjskiej ekspedycji w 1741 r. powierzono mu obronę San Luis.
Zdaniem jednych opracowań hiszpańskich De Lezo chciał wcześniejszego wycofania ludzi z zamku San Luis, aby umożliwić ich uporządkowany odwrót i zachować tych żołnierzy dla obrony samej Cartageny. Ale De Eslava patrzył szerzej – piętą achillesową świetnego położenia obronnego miasta było jego oddalenie od wszelkich źródeł żywności, a nawet słodkiej wody-[20]. Utrzymanie Cartageny przez dłuższy czas wymagało zachowania kontroli nad szlakiem dowozu zaopatrzenia. Ono zaś było dostarczane całkiem z zewnątrz na statkach, bądź z wnętrza bogatego kraju łodziami, pirogami, czółnami itp., z wykorzystaniem arterii wpadającej do zatoki Cartagena w miejscu zwanym Pasacaballos. Tę część zatoki (większą, południową) określano jako port zewnętrzny. Przepuszczenie Anglików przez Boca Chica oznaczało przecięcie przez nieprzyjaciela tego szlaku, a wtedy miasto nie mogłoby się długo bronić. Dlatego wicekról akceptował opuszczenie zamku San Luis dopiero w przypadku dokonania przez napastników wyłomu, kiedy powodzenie szturmu Brytyjczyków byłoby niemal pewne. Oczywiście zgryźliwy Bas de Lezo nie omieszkał naskarżyć, że De Eslava „powinien był te zapasy żywności zgromadzić dużo wcześniej”. Tym niemniej inne opracowania hiszpańskie utrzymują, że to właśnie wiceadmirał uważał linię obrony w rejonie Boca Chica za kluczową i konieczną do utrzymania bez względu na koszty, a wicekról chciał jej opuszczenia zaraz po poszerzeniu przez Brytyjczyków wyłomu w murach, aby żołnierze hiszpańscy mogli wycofać się bez pośpiechu lądem aż do Boca Grande i dopiero tam wsiąść do łodzi i przepłynąć do Cartageny.
20) Jak pamiętamy, rzekome jezioro na północny wschód od Cartageny, to w rzeczywistości słone mokradło (laguna), z wodami Morza Karaibskiego wlewającymi się od północy przez naturalny kanał.
14 marca prace Anglików pod ogniem nieprzyjaciela przebiegały powoli, więc zwrócono się do floty o skierowanie na ląd dodatkowych 1600 ludzi do pomocy (chodziło o żołnierzy piechoty morskiej). Vernon gładko i z satysfakcją odrzucił tę propozycję, nie wysilając się zbytnio ani na obszerne uzasadnienie przyczyn odmowy, ani na nadanie jej grzecznej formy. Tłumaczył, że nie może zostawiać okrętów z częściowymi załogami na wypadek pojawienia się floty francuskiej lub hiszpańskiej, ale gdyby potraktować to całkiem na serio, brytyjska flota wojenna po przewiezieniu wojsk nie mogłaby brać w ogóle dalszego udziału w ekspedycji. Nie omieszkano też złośliwie zauważyć, że armia nie użyłaby właściwie tych dodatkowych żołnierzy. Vernon uważał bowiem wydzielenie przez Wentwortha znacznych sił osłonowych za zupełnie zbędne. A chociaż popędzał generała, ani myślał mu pomagać. Anglicy na Tierra Bomba pracowali w bardzo ciężkich warunkach – pomijając nawet klimat – ponieważ nie mieli żadnych zwierząt pociągowych lub jucznych; oprócz wycinania drogi przez gęstą roślinność, całe wyposażenie musieli przenosić w rękach. Na zapotrzebowanie głównego inżyniera na materiały i ludzi, Vernon odpowiedział „propozycją”, by inżyniera rozstrzelać „za zdradę”. 17 marca, kiedy wielka bateria ciężkich dział oblężniczych Brytyjczyków była mimo przeszkód bliska ukończenia, rada wojenna oficerów armii zwróciła się do admirała o wyparcie Hiszpanów z baterii faszynowej znajdującej się u wejścia do kanału Boca Chica, po południowej stronie, na wyspie Barú. Świeżo ukończona przez Hiszpanów bateria – którą wzniosło 54 robotników wypożyczonych przez dowódcę garnizonu San Luis, Desnauxa – próbowała ze swoich 14 dział o lufach ustawianych pod dużym kątem i ładowanych zwiększonymi porcjami prochu dosięgnąć brytyjskiej baterii moździerzy, lecz przenoszące i rykoszetujące kule zabijały ludzi nawet w obozie Brytyjczyków oraz opóźniały prowadzenie prac przy ich baterii głównej. Tego samego dnia, po własnej naradzie, oficerowie Royal Navy zdecydowali się przeprowadzić uderzenie na tę hiszpańską baterię, zwaną przez nich Barradera (Baradera), chociaż przez Hiszpanów może Punta Abanicos. Zamierzano wysadzić oddział złożony z 300 marynarzy i 200 żołnierzy piechoty morskiej.
Atak zrealizowano w nocy z 18 na 19 marca. Kierował nim kmdr Thomas Watson, a pomagali mu komandorzy Harry Norris i Charles Colby. Użyto 20 łodzi, z których każda zabrała 15 marynarzy i 10 żołnierzy. Oddziałem desantowym dowodził kmdr Edward Boscawen, zaś ze strony Royal Navy wspomagali go komandorzy William Laws i Thomas Cotes. Łodzie skoncentrowano wokół 60-działowca Jersey i ruszono przy świetle księżyca. W miejscu wybranym na lądowanie, około mili na południe od fortyfikacji z faszyny będącej celem uderzenia, Brytyjczycy natknęli się na kolejną baterię, której się nie spodziewali. Jednak jej obrońcy zdążyli oddać tylko jedną salwę kartaczami z 4 lub 5 dział 20-funtowych, po czym por. Geronimo Loyzaga i jego 14 ludzi uciekli na zakotwiczony w pobliżu slup. Po zagwożdżeniu armat i porąbaniu ich lawet desant podążył na północ, ku baterii zbudowanej nad Boca Chica. Dowodzący nią oraz 104 ludźmi por. marynarki José Campuzano Polanco zdołał obrócić część dział w stronę lądu, ku nadchodzącym Brytyjczykom, i przywitał ich kartaczami, ale nie był w stanie powstrzymać napastników. Zbiegł z większością podwładnych drogą ku fortowi San José. Desant zniszczył i spalił co się dało w krótkim czasie, po czym wrócił na łodzie i podążył ku flocie. Jednak nawet ten drobny sukces, uzyskany przy minimalnych stratach własnych-[21], stał się kolejnym źródłem niesnasek między armią a flotą brytyjską, a przynajmniej między ich głównodowodzącymi. Jak wspomniałem, kierował uderzeniem kmdr Thomas Watson, kapitan flagowy Vernona, więc oczywiście on był wspominany w relacjach zawsze. Autorzy zajmujący się problematyką wojen na morzu często wymieniają wśród oficerów tego desantu komandorów Edwarda Boscawena, Thomasa Cotesa i Williama Lawsa oraz porucznika marynarki Forresta, ale armię drażniło to, że o oficerach z ich grona zapominano, a niekiedy wręcz udawano, że żołnierzy tam w ogóle nie było. Vernon w raporcie dla księcia Newcastle nie tylko oszukańczo pominął udział żołnierzy, ale dodatkowo okrasił to sprawozdanie złośliwymi filipikami o „naszych dżentelmenach od parady, długo ćwiczonych, by nie robić niczego oprócz rewii, których nie da się szybko otrząsnąć z rdzy gnuśności”. Wentworth natomiast, doceniając zasługi przestawionej kadry Royal Navy, pisze o wyróżnieniu się w szeregach armii dowodzących w tym starciu piechotą morską kapitana Lawrence’a Washingtona (starszego brata przyszłego bohatera Stanów Zjednoczonych) oraz kapitana Jamesa Murraya (przyszłego brytyjskiego generała). Ponadto marynarka uważała to za wydarzenie zakończone pełnym sukcesem, podczas gdy generał wskazywał na fakt, że zbyt pośpieszne opuszczenie baterii przez zdobywców, bez dokonania zniszczeń naprawdę bardzo trudnych do naprawy, umożliwiło Hiszpanom szybką odbudowę pozycji i ponowny jej udział w zadawaniu strat siłom ekspedycji.
21) Por. Campuzano fantazjował, że udało mu się zabić 72 atakujących Brytyjczyków, jednak rzeczywiste straty napastników ograniczyły się do 5 ludzi.
19 marca robotnicy i żołnierze zbudowali przy lewym skrzydle wielkiej baterii brytyjskich dział oblężniczych wał z ziemi i faszyny, osłaniający ją przed ogniem z hiszpańskich liniowców. Trzy dni później bateria była gotowa i otworzyła do obrońców Castillo de San Luis ogień z 20 dział 24-funtowych-[22]. Oczywiście Hiszpanie już od dawna strzelali do każdej zauważonej grupy robotników lub żołnierzy zajętych wznoszeniem baterii i instalowaniem na niej dział, lecz Brytyjczycy sprytnie usunęli drzewa i krzaki sprzed swojej fortyfikacji dopiero w ostatniej chwili, po jej ukończeniu. Tym niemniej szybko wyszedł na jaw fatalny błąd Wentwortha w usytuowaniu brytyjskiego obozu wojskowego na jednej osi z Castillo de San Luis i baterią oblężniczą. Już poprzednio pociski wystrzeliwane z baterii na wyspie Barú do baterii moździerzy po przeniesieniu nad nią lub rykoszetowaniu trafiały często w obóz. Teraz doszły do tego kule wystrzeliwane z zamku San Luis i okrętów hiszpańskich do baterii dział oblężniczych – jeśli przeniosły, zabijały biwakujących żołnierzy brytyjskich, przynosząc ciężkie straty, także wśród wyższej kadry oficerskiej (wyeliminowany z walki przez poważną ranę został płk William Gooch, zginął dowódca 5. regimentu płk Charles Douglas).
Mimo tego Wentworth nie zamierzał posyłać swoich żołnierzy do szturmu bez uczynienia wyłomu w hiszpańskim obwarowaniu. Natomiast już poprzedniego dnia (21 marca) doszło do narady, której głównych uczestników, inspiratorów i decydentów różni historycy brytyjscy widzą całkiem odmiennie z uwagi na sprzeczne i nieprecyzyjne zapisy źródłowe. Jedna wersja mówi o tym, że oficerowie armii nalegali na atak floty wymierzony w forty San Luis i San José. Chodziło o pomoc w dokonaniu wyłomu i rozproszenie uwagi Hiszpanów. Vernon i Ogle mieli zgodzić się na to bardzo niechętnie, podkreślając nieprzydatność okrętów do takich akcji. Jednak wg drugiej wersji był to „autorski” pomysł Vernona, do realizacji którego przystąpiono WBREW zdaniu zaproszonych na naradę na pokład 60-działowca Weymouth oficerów najlepiej obeznanych z zamkiem San Luis i kanałem Boca Chica - komandorów Knowlesa i Rentone’a oraz por. Forresta. A przede wszystkim – operacja, którą ukrywano przed Wentworthem i armią do ostatniej chwili, do momentu ruszenia do ataku. Wg tej wersji wiceadmirał chciał upiec dwie pieczenie przy jednym ogniu: w razie powodzenia przedarłby się na wody zatoki, na czym mu bardzo zależało, a przy okazji udowodniłby indolencję armii, na czym zależało mu niestety jeszcze mocniej.
Wyznaczoną eskadrą dowodził komodor Richard Lestock, sprowadzony wcześniej spod miasta na południe. Oprócz flagowego 80-działowca Boyne przydzielono mu 70-działowe liniowce Prince Frederick, Hampton Court i Suffolk, a grupę uzupełnił (może; nie wszyscy go wymieniają) 60-działowiec Tilbury. Jednostki te miały zakotwiczyć w kanale Boca Chica możliwie blisko zamku San Luis i bombardowaniem zmusić go do kapitulacji. W odwodzie stanął kadm. Ogle z kolejnymi 5 okrętami, na wypadek konieczności zastąpienia któregoś z pierwszych, po jego uszkodzeniu. Poza tym dwa liniowce kontradmirała wysłano do ataku na fort San José, aby zapobiec skierowaniu jego dział przeciwko jednostkom komodora. Do uderzenia przystąpiono rankiem 23 marca. Vernon i Wentworth zgadzali się w późniejszej ocenie, że zajęte pozycje były zbyt odległe od nieprzyjaciela i okręty nie mogły w tej sytuacji wyrządzić Hiszpanom istotniejszych szkód, a same za to doznały poważnych uszkodzeń oraz poniosły ciężkie straty w ludziach. Chociaż czasem relacje są tak formułowane, jakby powód kotwiczenia akurat w tych miejscach nie wydawał się całkiem jasny, to w rzeczywistości sprawa była prosta – zanurzenie ciężkich liniowców nie pozwalało na bliższe podejście do fortu San Luis (zamku Bocachica) niż na 700 jardów (640 m), a od fortu San José na 900 jardów (820 m).
Nierówna walka drewnianych żaglowców z murowanymi fortami trwała dwa dni (chociaż na noc ją przerywano, a jednostki zmieniały wtedy miejsca kotwiczenia). Liniowce Boyne, Hampton Court i Prince Frederick wyszły z niej silnie uszkodzone, zaś dowódca tego ostatniego, lord Aubrey Beauclerk – któremu kula działowa urwała obie nogi – stracił życie. Zginęło też bardzo wielu innych członków załóg. Już pierwszego dnia flagowy okręt Lestocka, Boyne, ucierpiał tak bardzo, że po południu musiał być wycofany. To oznaczało skupienie hiszpańskiego ognia głównie na następnym w szyku Prince Frederick; po śmierci Beauclerka dowództwo tego liniowca przejął kmdr Edward Boscawen. Po południu 24 marca przyszedł rozkaz odwrotu, wydany przez Vernona głównie dlatego, że z takiej odległości skutek ostrzału z nisko położonych furt okrętowych na wały i mury fortu San Luis był niemal żaden.
22) Dokładna liczba i wagomiar dział (mówiło się też o sporej liczbie moździerzy) w tej baterii jest problematyczna, ponieważ źródła podają w tej materii sprzeczne informacje. Lecz liczba 20 armat w typie pół-kanony powtarza się najczęściej.
CDN.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
kgerlach
Administrator
Dołączył: 20 Lip 2010
Posty: 6373
Przeczytał: 0 tematów
|
Wysłany: Nie 5:57, 23 Kwi 2023 Temat postu: |
|
|
CD.
Po południu 24 marca marynarka dokonała drugiego uderzenia na wzniesioną z faszyny baterię Baradera (Varadera) lub baterię de Punta Abanicos, którą po ataku z 19 marca Hiszpanie zdążyli odbudować. Vernon wysłał przeciwko niej 80-działowiec Princess Amelia, 50-działowiec Litchfield i 20-działowiec Shoreham. Ponownie na czele oddziału marynarzy i żołnierzy piechoty morskiej stanął kmdr Watson. Tym razem hiszpański por. Campuzano zrezygnował z nierównej walki i już na widok zbliżających się łodzi kazał zagwoździć resztę dział, wysadził magazyn prochu, po czym wycofał się z wyspy Barú na dobre. Brytyjczycy postarali się, aby zniszczenia były teraz gruntowniejsze, a Watson przeciągnął łodzie przez przesmyk na wody zatoki Cartagena i dodatkowo zatopił hiszpański slup, który dotąd zaopatrywał baterię w amunicję-[23].
23) Tak w źródłach, chociaż geografia miejsca sugerowałaby, że to przeciągnięcie łodzi przez wąski przesmyk powinno mieć miejsce podczas pierwszego, a nie drugiego ataku na baterie wyspy Barú.
Dni między 22 a 25 marca upłynęły nie tylko na intensywnym ostrzeliwaniu się przeciwników, lecz także na zaognianiu stosunków między admirałami a generałami brytyjskiej ekspedycji. Wojskowi domagali się pomocy ze strony marynarki, a oficerowie Royal Navy wzywali do wsparcia przez armię, ale rzadko kiedy dochodziło do odzewu.
Wentworth uważał, że szturm jego żołnierzy pod ogniem z fortów San Luis i San José oraz hiszpańskich liniowców bez wcześniejszego zrobienia wyłomu przez artylerię byłby bezcelowy. Wieczorem 24 marca wizytował swoje najbardziej wysunięte oddziały i obserwował uszkodzenia Castillo de San Luis. Ogień wielkiej brytyjskiej baterii dział oblężniczych zaczął odnosić skutek. Jednak Hiszpanie stale odpowiadali z werwą. Zginął m.in. główny inżynier atakujących wojsk, kapitan James Moore. Vernon już 23 marca wysłał do generała Wentwortha kolejny z listów, podpisywanych przez admirała i wyższych dowódców floty, niby zawierających troskliwe porady od oficerów Royal Navy, ale sformułowanych – zapewne nie bez udziału ich świadomości - w sposób jawnie obraźliwy. Twierdzili w nich, co akurat było prawdą, że lepiej się znają na miejscowym klimacie [czyli de facto wpływie środowiska Ameryki Środkowej na zdrowie i życie białych żołnierzy], zalecają zdecydowany i natychmiastowy szturm, ponieważ ewentualne wysokie straty i tak będą mniejsze niż od chorób, które muszą wybuchnąć przy przedłużaniu działań. Posunęli się nawet do „wskazówek”, jak można obezwładnić i pokonać hiszpańskich obrońców przez „dwudziestoczterogodzinne bombardowanie”. Pouczali generała, że „im dłużej będzie odkładał szturm, tym trudniej będzie mu go przeprowadzić”, a „okazywanie braku zaufania we własne siły” tylko obniży morale wojsk, „instruowali” go, że ma dość żołnierzy by łatwo pokonać „taką nędzną fortyfikację”, słowem - na wszelkie sposoby chcieli pokazać oficerom armii, że marynarka dużo lepiej zna się na wojnie lądowej niż oni. Obraźliwa forma tych nieproszonych rad i wychodzenie zdecydowanie poza swoje kompetencje wynikały głównie z pogardy Vernona względem niedoświadczonego generała i złości, że nie chciał on potulnie podporządkować się zwierzchnictwu admirała przekonanego o swoim geniuszu. Miały też jednak pewne racjonalne podstawy – wielka flota stała na otwartej redzie, narażona na pełną katastrofę przy silniejszym sztormie, z grożącymi zerwaniem linami kotwicznymi, pękającymi drzewcami, więc jak najszybsze wejście na wody świetnie osłoniętej zatoki było niezwykle ważne. Faktem jest też, że przedłużanie walk zbliżało wszystkich do pory deszczowej, charakteryzowanej zawsze przez gwałtowny wzrost liczby zachorowań na malarię i żółtą febrę. Tyle że listy przyniosły odwrotny skutek. Poniżany i pozbawiony istotniejszej pomocy Wentworth postanowił działać jeszcze bardziej metodycznie.
Hiszpanie już 4 kwietnia (24 marca dla Brytyjczyków) zdawali sobie sprawę, że upadek obrony przejścia Boca Chica jest bardzo bliski. Wcześniej brytyjskie moździerze i działa niszczyły głównie baraki i magazyny wewnątrz Castillo de San Luis, ale w końcu, pod ogniem długich armat z baterii oblężniczej zaczęły walić się obwarowania. Wyłom w północnym bastionie poszerzał się i był już nie do naprawienia, a działa obrońców w tym miejscu w większości obezwładnione. Wicekról Eslava konferował na zmianę z pułkownikiem Desnaux w forcie i z wiceadm. de Lezo na pokładzie rufowym 70-działowca Galicia. W pewnym momencie kula, która trafiła w ten okręt, a konkretnie w miejsce, na którym siedzieli w kabinie admiralskiej, poprzez deszcz drewnianych odłamków lekko raniła tego dnia (czyli 4 kwietnia nowego stylu) obu dowódców hiszpańskich.
Do 25 marca (5 kwietnia wg kalendarza gregoriańskiego) brytyjskie działa oblężnicze z baterii lądowej dokonały na tyle dużego wyłomu w obwarowaniach fortu San Luis, że armia postanowiła przypuścić wówczas szturm. Wentworth uzgodnił też z Vernonem (bodaj ich pierwsza wspólna decyzja od desantu na Tierra Bomba) dokonanie w tym czasie przez flotę niespodziewanego ataku z wyspy Barú na fort San José z wykorzystaniem łodzi-[24]. Szturmem na Tierra Bomba pokierował brygadier Blakeney. Atakujący ruszyli około godz. 5.30 wieczorem. Szpicę tworzył sierżant i 12 szeregowców z kompanii grenadierów, za którymi podążyło 30 ochotników. Dalej szło 260 grenadierów, którymi dowodził ppłk Macleod-[25]; następnie posuwał się ppłk Daniel-[26] na czele 500 żołnierzy z drabinami oblężniczymi, toporami, pikami i łopatami. Całość zamykał oddział 500 ludzi pod pułkownikiem Cochrane. Póki się dało, brytyjskie działa oblężnicze prowadziły intensywny ogień na zmianę kulami i kartaczami, aby zapobiec łataniu wyłomu przez obrońców (próbowali to robić faszyną) i spędzać obsługi ze stanowisk działowych w forcie. W pewnym momencie bateria Wentwortha zaczęła strzelać w kierunku hiszpańskich liniowców kulami rozgrzanymi do czerwoności. Brytyjczycy nie mieli ani czasu ani materiałów, aby zbudować typowe piece do rozgrzewania kul, ale robili to przy pomocy koszy koksowych. Ta najgroźniejsza dla drewnianych okrętów broń jeszcze w czasach rakiet z silnikami czarnoprochowymi, jednostek
parowo-żaglowych i kulistych granatów Paixhansa, szybko pokazała swój potencjał – hiszpański 80-działowiec San Felipe stanął w płomieniach. W San Luis płk Desnaux próbował w ostatniej chwili poddać fort, aby uniknąć niepotrzebnych strat, ale uczynił to zbyt późno i w zamieszaniu nie został zrozumiany.
24) Niektórzy historycy brytyjscy uważają jednak, że Vernon zarządził tylko bombardowanie San José przez kecze moździerzowe, a także przeprowadzenie dywersyjnego desantu na wyspę Barú, natomiast atak łodziami na fort San José była całkiem samodzielną inicjatywą prowadzącego to uderzenie komandora Knowlesa.
25) Macleod był właściwie majorem w szóstym regimencie marines (regimencie pułkownika Lewisa Ducie Moretona), ale wielce doświadczonym (służył w armii od około 1700 r., brał udział w niezliczonych kampaniach i bitwach w Europie), a gen. Wentworth dał mu tymczasową rangę podpułkownika na okres potrzebny do pojawienia się wakatu (znana w wielu armiach forma „brevet”).
26) Ppłk Samuel Daniel służył wtedy w 15. regimencie (regularnej piechoty) Harrisona.
Kiedy armia gen. Wentwortha z powodzeniem szturmowała Castillo de San Luis, siły desantowe komandora Charlesa Knowlesa, liczące setki brytyjskich marynarzy i amerykańskich żołnierzy piechoty morskiej wysadzonych po południu 25 marca za pomocą tuzinów łodzi na wyspie Barú, nie spoczęły na laurach. Hiszpanie, chociaż spodziewali się rychłego upadku San Luis, mimo wszystko zostali zaskoczeni szybkością uderzenia Brytyjczyków i pośpiesznie podpalając lub topiąc swoje okręty (zniszczeniu uległy liniowce Africa, San Carlos i San Felipe) doprowadzili do chaosu we własnych szeregach. Knowles wykorzystał to i zaatakował ze swoich łodzi fort San José, zajmując go bez żadnego wysiłku do około godz. 22, ponieważ garnizon zbiegł. Pozwoliło mu to razem z komandorem Watsonem przedrzeć się przez zaporę i około godz. 24 zdobyć hiszpańską jednostkę flagową, okręt Galicia. Blas de Lezo w ostatniej chwili umknął na ląd. Wydał wprawdzie rozkaz podpalenia okrętu, aby nie wpadł w ręce wroga, ale Hiszpanie nie zdążyli tego zrobić. Brytyjski oddział abordażowy wziął do niewoli komandora Jordána, czyli kapitana okrętu; „kapitana fregaty” Lorenza Alderete; dowódcę piechoty morskiej liniowca; chorążego i około 55-60 członków załogi (Eslava wolał pisać o 30 Hiszpanach pochwyconych z tej okazji przez nieprzyjaciela, jednak inne źródła hiszpańskie potwierdzają dane Brytyjczyków). Następnie Anglicy zniszczyli zaporę, otwierając drogę swojej flocie. Wentworth po opanowaniu Castllo de San Luis skierował część grenadierów z regimentu Harrisona, z odpowiednimi narzędziami, pod komendą inżyniera Williama Blaine’a, aby odcięli tę część przegrody, która przylegała do zamku. Udało im się dokonać tego około godz. 21. Później, po zdobyciu liniowca Galicia, Knowles wysłał oddział marynarzy, aby zrobili to samo na drugim końcu zapory. Kanał dawał się już pokonać, chociaż nie był jeszcze całkiem wolny, ponieważ blokowały go wraki hiszpańskich liniowców Africa i San Carlos, przez przypadek lub umyślnie zatopionych akurat w tym miejscu.
Nic o tym nie wiem, aby wtedy w obozie zwycięzców naszła kogoś jakaś refleksja na ten temat, ale tak się złożyło, że dla ówczesnych Brytyjczyków 25 marca był pierwszym dniem nowego roku, więc właśnie przeszli z 1740 do 1741 r.
Odwrót Hiszpanów z rejonu Boca Chica nie przebiegł w sposób zorganizowany i zgodny z planem, co przyznają także źródła hiszpańskie. De Eslava wrócił do Cartageny rano 6 kwietnia (wg kalendarza gregoriańskiego, zatem dla Anglików 25 marca), zostawiając szczegółowe rozkazy, ale spanikowani żołnierze z fortów i marynarze z okrętów w chaotycznej ucieczce rozproszyli się po Tierra Bomba (niektórzy dotarli nawet do Boca Grande), nie mając środków transportu przez zatokę. Wicekról wysłał swojego adiutanta z flotyllą łodzi, a ten zgarnął uciekinierów (wśród nich znajdował się Blas de Lezo), którzy bardzo poważnie wzmocnili obronę miasta (sam garnizon Castillo San Luis de Bocachica liczył 370 ludzi!). Powstaje uzasadnione pytanie, co w tym czasie robił Vernon?! Nawet jeśli nie mógł jeszcze użyć żadnych okrętów, to miał tyle łodzi na pokładach żaglowców swojej ogromnej floty, że z łatwością byłyby w stanie zablokować wybrzeża Tierra Bomba i - w razie potrzeby – rozbić flotyllę łodzi i czółen hiszpańskich. W efekcie Hiszpanie tu przebywający musieliby się poddać, a obrona Cartageny doznałyby poważnego uszczerbku, ułatwiając wojskom brytyjskim przeprowadzenie późniejszego ataku. Ale arogancki dowódca brytyjskiej eskadry najwyraźniej uznał, że to „nie jego sprawa”.
26 marca część sił wiceadm. Vernona, po odsunięciu hiszpańskich wraków, wpłynęła na wody zatoki Cartagena – przede wszystkim flagowy liniowiec Princess Caroline, potem okręty Burford i Orford przeciągnęły się przez kanał za pomocą kotwic zawoźnych. Kanał Boca Chica znalazł się w rękach brytyjskich. Faza wstępna operacji zakończyła się, mimo błędów, pełnym sukcesem atakujących. Hiszpanie w panice ani nie wysadzili swoich fortyfikacji w powietrze, ani nie zagwoździli w nich dział, ani nie zablokowali skutecznie wejścia do zatoki. 27 marca Vernon kazał komandorowi Laws ze slupa Spence zawieźć do Londynu triumfalną depeszę, w której nie tylko informował o zdobyciu hiszpańskich zamków, fortów i okrętów, ale oznajmiał rychłe zajęcie Cartageny, co wywarło w Europie wielkie wrażenie.
Jednak symptomy nadchodzącej porażki ekspedycji już się wyraźnie zarysowały. Stosunki między wiceadmirałem a generałem były gorzej niż złe, a w armii zaczęła szerzyć się zaraza. Do 25 marca zmarło lub zginęło około 500 żołnierzy, a blisko 1500 leżało chorych na okrętach szpitalnych Princess Royal i Scarborough.
Od 26 marca/6 kwietnia trwały w obozie brytyjskim przygotowania do powtórnego zaokrętowania wojsk. Gen. Wentworth wydał w tej kwestii odpowiednie rozkazy, obejmujące piechotę i artylerię, a okręty komodora Lestocka miały zapewnić ochronę. Lecz 27 marca silna fala przybojowa uniemożliwiła łodziom okrętowym dotarcie do brzegu i załadunek żołnierzy się opóźnił. Z wielkiej baterii dział oblężniczych poprowadzono drogę ku przejściu Boca Chica, aby ułatwić sobie transport i podjęcie na pokłady ciężkich armat. Niektóre okręty brytyjskie zaczęły przesuwać się na północ zatoki – z liniowców przodem szły jednostki 70-działowe Burford i Orford; komendę nad tą grupą Vernon powierzył kadm. Ogle. Już 26 marca wieczorem pierwsze żaglowce atakujących znalazły się w zasięgu ognia fortecy Castillo Grande. Reszta floty brytyjskiej zakotwiczyła na osłoniętych wodach zatoki Cartagena do wieczora 27 marca.
28 marca regimenty regularnej piechoty Harrisona i Wentwortha dostały rozkaz zwijania namiotów i wejścia pokłady swoich żaglowców transportowych, ale stan morza znowu na to nie pozwolił i żołnierze musieli obozować pod murami zamku. Tego samego dnia okręt 60-działowy Weymouth i 8-działowy slup Cruizer-[27] zostały wysłane z zadaniem zniszczenia dwóch czy trzech małych baterii u Passa-Cavallos (Pasacaballos), co zrealizowały bez oporu, przy okazji niszcząc lub zabierając rozmaite małe lokalne jednostki pływające (łodzie, kanu). Zagwożdżono też 16 dział. Najważniejsze było jednak odkrycie tam obfitego źródła słodkiej wody, dzięki czemu po tygodniach czerpania zatęchłego płynu z gnijących beczek, marynarze mogli wreszcie ugasić pragnienie. Ale tylko marynarze – Vernon odmówił dostarczania (niewyczerpanych przecież!) zasobów wody żołnierzom; ci ostatni nadal musieli w miejscowym piekielnym upale korzystać ze skąpych zapasów wody beczkowej, uzupełnianej wodą z hiszpańskich studni i zbiorników, w których lęgły się larwy moskitów, zarażających żółtą febrą. Wkrótce kmdr Knowles dołączył ze swą cenną zdobyczą do reszty floty w północnej części zatoki.
Do dalszych ataków wiceadm. Vernon nakazał też w specyficzny sposób przystosować zdobyty liniowiec Galicia. Zmieniono go w pływającą baterię 16/18-działową, o burtach wzmocnionych ziemią i piaskiem.
27) Dokładny moment pojawienia się we flocie Vernona pod Cartageną slupa Cruizer , którego dowódcą był wtedy kapitan (commander) Francis Wakeman, nie jest do końca jasny. Z jednej strony skierowano ten 200-tonowy, dwumasztowy slup do Indii Zachodnich już u schyłku 1740 r., a z drugiej strony nie jest wymieniany w składzie żadnej z eskadr współdziałających przy desancie na Tierra Bomba 9/10 marca. Pierwsza wzmianka o nim w tym rejonie pojawia się dopiero 28 marca, właśnie z okazji akcji przy Pasacaballos. Nadto już w kwietniu 1741 r. zmienił dowódcę, którym został kapitan Charles Wimbleton.
29 marca udało się zaokrętować na pokłady transportowców regimenty regularnej piechoty Harrisona i Wentwortha, a także część sprzętu. Armaty i materiały użyte do budowy wielkiej baterii oblężniczej zgromadzono na brzegu i przygotowano do załadunku.
30 marca zaokrętowano regimenty pułkowników Wolfe’a i Robinsona oraz sporą część artylerii i zapasów. Na pokładzie okrętu flagowego Vernona odbyła się ogólna rada wojenna, na której zdecydowano się wysadzić żołnierzy w potrzebnej sile tak szybko, jak to tylko będzie możliwe, dla odcięcia połączeń miasta ze rejonem zaopatrzenia na lądzie. Dlatego miejsce lądowania miało być po wschodniej stronie wewnętrznego portu, a linia wojsk biec stamtąd aż do laguny (zatoki, mokradła) położonej za wysokim wzgórzem La Popa (Cerro de La Popa). Nie poruszono w ogóle kwestii działań okrętów, ponieważ dla wszystkich (poza wiceadmirałem szykującym swoje niespodzianki) było jasne, że liniowce wspomogą działania armii w najszerszym możliwym zakresie. Żaglowce Russell (z kadm. Ogle), Weymouth (z komandorem Knowlesem) i kilka innych rzuciły kotwice blisko Castillo Grande.
31 marca miało miejsce zaokrętowanie regimentów pułkowników Lowthera i Wynyarda. Kontynuowano załadunek dział i sprzętu.
CDN.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
kgerlach
Administrator
Dołączył: 20 Lip 2010
Posty: 6373
Przeczytał: 0 tematów
|
Wysłany: Wto 5:57, 25 Kwi 2023 Temat postu: |
|
|
CD.
Hiszpanie chcieli zablokować wąskie wejście do wewnętrznej części zatoki, zwanej przez nich portem wewnętrznym lub redą/kotwicowiskiem (Surgidero). Zatopili w kanale 7-8 dużych statków handlowych (uparcie nazywanych – zwłaszcza przez Anglików – galeonami, chociaż niczym się już nie różniły od francuskich, brytyjskich czy holenderskich żaglowców zachodnioindyjskich) oraz zakotwiczyli u wylotu dwa ostatnie liniowce, Conquistador i Dragón, które Blas de Lezo przesunął (odpowiednie rozkazy wydał już 25 marca/5 kwietnia około godz. 21) z miejsca poprzedniego kotwiczenia, u wlotu Boca Grande. Na zachodzie przejścia wznosił się potężny zamek Castillogrande (Castillo de Santa Cruz de Castillogrande), uzbrojony w minimum aż 64 działa, ale w większości w złym stanie). Wschód kanału zamykał Fort Manzanillo (Fuerte Manzanillo), w którym wg źródeł hiszpańskich stało tylko 4-11 dział. Ostatecznie Hiszpanie uznali tę pozycję za niedającą się obronić, w nocy z 10 na 11 kwietnia (30/31 marca dla Anglików) zatopili oba liniowce i opuścili Castillo Grande, a fort Manzanillo zniszczyli lub dali się w nim pokonać przez Brytyjczyków-[28].
28) Hiszpanie zaprzeczają, aby ich żołnierze opuścili fort Manzanillo i został on zniszczony. Utrzymują, że fortyfikacja ta, podobnie jak Fuerte de Pastelillo na wyspie Manga, była potem atakowana od strony lądu przez jakieś oddziały brytyjskie. Lecz obie forty odparły przeciwnika. Brytyjczycy albo nic nie piszą o takich operacjach, albo chwalą się zdobyciem Manzanillo (bronionym podobno przez 24 członków milicji). Natomiast decyzja podjęta 30 marca/10 kwietnia przez wicekróla – na podstawie opinii głównego inżyniera Carlosa Desnaux (de Noux) – o opuszczeniu zamku Castillogrande i zatopieniu obu ostatnich liniowców hiszpańskich, jeszcze nietkniętych, spotkała się z wielkim niezadowoleniem wiceadmirała i kolejnymi jego oskarżeniami pod adresem de Eslavy.
Na rozkaz kadm. Ogle’a kmdr Knowles zbliżył się i ostrzelał Castillo Grande, a nie doczekawszy się odpowiedzi wysadził desant, który zajął opuszczoną fortyfikację. Wydzielono 100 żołnierzy dla pełnienia roli jej garnizonu. „Gubernatorstwo” (chwilową komendę) objął kmdr Knowles. Z końcem marca droga do ataku na miasto stała w zasadzie otworem, chociaż oczyszczenie kanału z wraków (ich przesunięcie) wymagało jeszcze dużo wysiłku i trochę czasu (dzień ciężkiej pracy). Tym niemniej w 23 dni Brytyjczycy opanowali dziesięć baterii/fortów, sforsowali trzy czwarte drogi do Cartageny i zniszczyli bądź zmusili Hiszpanów do zniszczenia kompletu okrętów - w tamtej epoce utrata 6 liniowców odpowiadała wynikowi wielkiej bitwy morskiej!
NIEUŚWIADOMIONE ZBRODNICZE PODEJŚCIE VERNONA DO WŁASNEJ ARMII
Pewny siebie i przekonany o swojej wyjątkowości wiceadm. Vernon wykształcił w sobie specyficzny stosunek do żołnierzy gen. Wentwortha, który mógłby być uznany za dziecinny, małostkowy i żałosny, gdyby nie prowadził do cierpienia i śmierci tysięcy ludzi oraz do klęski całej ekspedycji. Ponieważ wielokrotnie ostrzegał znienawidzonego przez siebie generała, że przewlekanie działań niechybnie doprowadzi do rozprzestrzenienia się w armii śmiertelnych chorób tropikalnych, teraz czuł satysfakcję mogąc twierdzić „a nie mówiłem”. Był szczerze przekonany, że Wentworth mógł zrealizować kampanię mającą na celu zdobycie Castillo de San Luis w czasie znacznie krótszym niż zużyte 17 dni, gdyby tylko słuchał rad „genialnego admirała”, chociaż polegały one wyłącznie na wzywaniu do szturmów bez budowy baterii, transzei i bez żadnych działań oblężniczych, nie zważając na trudności i straty. Nie powstał w nim cień refleksji ani nad stałym odmawianiem wsparcia armii przez samego siebie, ani nad tym, że na prowadzeniu wojny na lądzie nie zna się naprawdę zupełnie, a chociaż Wentworth faktycznie nie miał doświadczenia i zdarzało mu się popełniać fatalne błędy, to w jego szeregach służyło wielu wyższych oficerów z ogromnym stażem bojowym i to oni nadawali główny ton kierunkowi działań. Inna kwestia, że nieustannie poniżany generał wydawał się również całkowicie ignorować troski admirała, także te całkowicie uzasadnione, i kategorycznie nie zamierzał wychodzić mu naprzeciw, gładko odrzucając wszystkie sugestie jako szkodliwe dla wojska i nieracjonalne. Poza tym spostrzeżenie oficerów marynarki, że w tym rejonie geograficznym najkrwawszy szturm będzie kosztował armię mniej ofiar niż przedłużające się oblężenia, było zdecydowanie prawdziwe (chociaż zlekceważone przez Wentwortha), aczkolwiek Vernon i powtarzający za nim historycy zapomnieli uwzględnić konieczność ZWYCIĘSTWA w takim uderzeniu, aby miało sens.
Najgorszym efektem swarów w dowództwie było jednak to, że wiceadmirał traktował teraz wojsko własnego państwa jak obcą formację, której on nie jest zobowiązany ani pomagać, ani za bardzo wspierać w akcjach bojowych, ani nawet informować zbyt szczegółowo o swoich zamiarach. W kampanii tego typu, prowadzonej we wrogim i do tego bardzo ubogim w roślinność i słodką wodę rejonie, kluczem do utrzymania jako takiego zdrowia ludzi – przy medycynie i higienie stojących na bardzo jeszcze niskim poziomie – było zapewnienie świeżej wody i świeżej żywności. O tym już doskonale wiedziano i doświadczony admirał tego aspektu absolutnie nie przeoczył. Dzięki ruchliwości okrętów, które można było odsyłać na misje zaopatrzeniowe, marynarze Vernona mieli pełno świeżej wody i mięsa, zwłaszcza żółwi. Wiceadmirał uważał to jednak za własność floty i ani myślał dzielić się świeżymi produktami z „wrogą” armią własnego monarchy. Żołnierze nie mogli marzyć o odbywaniu dalekich podróży po zapasy i cierpieli coraz bardziej, a choroby „zbierały wśród nich tragiczne żniwo”, jak to się mówi w tekstach wyświechtanych pod względem literackim, ale dojmująco prawdziwych.
Nic nie wskazuje, aby Vernon odczuwał – wtedy lub potem – jakiekolwiek wyrzuty sumienia z powodu przyczynienia się do śmierci tylu tysięcy własnych żołnierzy. Być może czuł się jak Bóg ze Starego Testamentu, który wg Biblii za decyzję faraona zsyłał plagi na niewinnych Egipcjan, nie mających żadnego wpływu na decyzję swego absolutnego władcy, a w zdecydowanej większości nic nawet o niej nie wiedzących.
DZIAŁANIA KWIETNIOWE
Od 1 do 4 kwietnia (12 do 15 kwietnia dla Hiszpanów) brytyjska ekspedycja rozciągnęła się od Boca Chica, gdzie zabierano na pokłady transportowców kolejne oddziały wojska i sprzęt, aż po hiszpański port wewnętrzny Cartageny, czyli kotwicowisko Surgidero, gdzie mniejsze okręty wiceadm. Vernona oczyszczały tor wodny i ostrzeliwały zalesione brzegi.
1 kwietnia nad Boca Chica zaokrętowano regimenty piechoty morskiej pułkowników Moretona i Granta-[29]. Na drugim końcu, komandorowie Griffin (kapitan 70-działowca Burford) i Rentone (kapitan 20-działowca Experiment) zostali wysłani dla rozpoznania kanału między Castillo Grande a fortem Manzanillo. Najpierw chcieli tylko usunąć maszty z zatopionych jednostek hiszpańskich, ale zauważywszy, że rufa liniowca Conquistador wcale nie spoczywa na dnie, znaleźli sposób na jej obrócenie i otworzenie w ten sposób przejścia dla moździerzowców oraz dwóch okrętów 20-działowych. W tym czasie transportowce z wojskiem posuwały się od Boca Chica na północ, ale artylerii i zapasów nawet nie zaczęto ładować.
29) Po śmierci pułkownika Charlesa Douglasa podczas oblegania Castillo de San Luis, dowództwo 5. regimentu przejął płk John Grant.
2 kwietnia większość brytyjskich transportowców z wojskiem, z którym był gen. Wentworth, rzuciła kotwice blisko Castillo Grande. Tego dnia od samego rana Hiszpanów zaczęły ostrzeliwać oba kecze bombowe, ale znajdowały się zbyt daleko od celu, by poczynić poważniejsze szkody. Obrońcy podpalili francuski żaglowiec stojący blisko murów Cartageny, prawdopodobnie w obawie, by nie wpadł w ręce atakujących.
3 kwietnia przy Boca Chica na pokłady transportowców trafiły wreszcie działa i moździerze należące do armii, jednak ich lawety i inne oprzyrządowanie wciąż znajdowało się na brzegu. Na transportowce zaokrętowano też tych żołnierzy amerykańskich, którzy służyli normalnie na lądzie oraz oddział czarnych robotników.
Na wody portu wewnętrznego Cartageny (Surgidero; aczkolwiek port zewnętrzny też służył za kotwicowisko, więc niektórzy negują przypisanie określenia Surgidero tylko portowi wewnętrznemu) wszedł 60-działowiec Weymouth. Chociaż został ostrzelany przez Hiszpanów, nie poniósł żadnych strat i nie doznał uszkodzeń, ponieważ odległości były zbyt duże.
Dowódcy hiszpańscy znaleźli kolejny powód do niesnasek. Blas de Lezo domyślił się, że Brytyjczycy wysadzą desant na wschodnim brzegu portu wewnętrznego. Uznał, że najlepszym sposobem powstrzymania ich marszu na miasto będzie stworzenie linii obronnej w wąskim miejscu między Mokradłem de Tesca (Ciénaga de Tesca) a wodami oblewającymi Isla de Manga. Chciał, by hiszpańska armia tam się okopała. Wicekról Sebastián de Eslava, po osobistej inspekcji przesmyku La Quinta (podczas której został ostrzelany przez Anglików), wzmocnił wprawdzie oddziały wiceadmirała żołnierzami z drugiego batalionu regimentu Aragón, ale odmówił wyprowadzania na tę linię większych sił, ogałacania miasta z bardzo niewielkiej przecież liczby obrońców i ryzykowania, że armia brytyjska po przebiciu się w dowolnym miejscu zajmie niebronioną Cartagenę lub jej główny fort San Felipe de Barajas, mający dużo większe walory obronne. Blas de Lezo wpadł w furię, próbował oczerniać decyzję wicekróla i kreować się na jedynego mądrego wodza obrony (co podchwyciła legenda ludowa, ale dziś prostują historycy z Hiszpanii i innych krajów). Jednak miał na tyle poczucia obowiązku i patriotyzmu, że nawet nie rozumiejąc strategii wicekróla, starał się ją jak najlepiej realizować.
4 kwietnia na pokładzie transportowca Dorsetshire odbyła się narada oficerów armii brytyjskiej, na której zdecydowano, aby wysadzić wojsko następnego dnia o świcie. W nocy Weymouth, Cruizer, Vulcan i Success[/i] strzelały kartaczami do tej partii lasu na brzegu, gdzie mieli lądować żołnierze. W ciągu godziny oczyściły z hiszpańskich pikiet wybrzeże od wyspy Manzanillo do przesmyku La Quinta. Około stu obrońców musiało się wycofać. Ponadto okręty próbowały obezwładnić ogniem fort Pastelillo.
5 kwietnia Brytyjczycy przystąpili do desantowania 1400-1500 żołnierzy. Łodzie z nimi zgromadziły się najpierw u burt liniowca Weymouth. Operacją kierował generał brygady Blankeney. Około 5 rano płk Grant otrzymał rozkaz ruszenia w kierunku brzegu z grenadierami, którzy lądowali w miejscu (plantacji, okolicy wiejskiego domu) zwanym przez Hiszpanów Tejar de Gracia, a przez Anglików Texar de Gracias (Texar de Gratia), trzy mile do wzgórza La Popa. Brytyjczycy nie napotkali oporu obrońców. Miejsce lądowania było na tyle silnie otoczone wodami i kanałami, że na wielu starych mapach nosiło nazwę Isla de Gracias albo Isla Manzanillo. Zaraz za grenadierami pojawili się na brzegu inni żołnierze i utworzyli szyk marszowy. Czekano jeszcze na desantowanie 200 żołnierzy amerykańskich zaangażowanych do robót inżynieryjnych, grupy czarnych robotników i oddziału marynarzy z 8 lekkimi działkami przenośnymi, po czym cały korpus pomaszerował dalej.
I tu natychmiast wzmogły się niesnaski między wyższymi oficerami armii i floty, odbijające się skrajnymi ocenami w literaturze po dziś dzień. Wiceadm. Vernon i kadm. Ogle podkreślali, że Hiszpanie są załamani, bez walki uciekają z tak silnych pozycji obronnych jak Castillo Grande i Fuerte de Manzanillo, zatopili swoje ostatnie okręty, nie próbują przeszkadzać desantom, więc wystarczy ich energicznie ścigać - nie dając chwili wytchnienia - by się całkiem poddali. Natomiast gen. Wentworth wskazywał, że armia przedziera się bez przewodników (był jeden, Alexander Macpherson, płatnik okrętowy i były faktor brytyjskiej Kompanii Mórz Południowych, który – zdaniem generała - na pierwszy widok przeciwnika wycofał się na żaglowiec floty Vernona, by dalsze obserwacje prowadzić z wysokości masztu, a wg wrogów Wentwortha właśnie przez niego został przegoniony z szeregów armii-[30]), wąskim pasem lądu – wystarczającym tylko na rozwinięcie jednego dużego plutonu - między wodą z lewej strony, a gąszczem lasów równikowych z prawej, zaś w miarę upływu dnia nieznośny upał obezwładnia wielu żołnierzy. Skądinąd wiemy, że w tym czasie w rejonie Cartageny normalna temperatura w cieniu wynosiła około 30 stopni Celsjusza, przy wilgotności 81 procent. Generał wskazywał, że na końcu drogi jego 1400 żołnierzy prawie całkiem pozbawionych artylerii spotka się z garnizonem liczącym co najmniej 2800 ludzi, opierającym się o potężne fortyfikacje, w tym znacznie rozbudowany i wzmocniony Castillo de San Lázaro, więc on musi postępować zgodnie z zasadami sztuki wojennej. Nawet gdyby jakimś cudem zdobył z marszu fort, nie miałby szans na pokonanie dwukrotnie liczebniejszego przeciwnika zamkniętego za podwójnymi murami miasta (wg jednych badaczy hiszpańskich zamieszkanego wtedy przez około 10000 ludzi, a wg innych – nawet przez 20000), za dwiema szerokimi fosami wypełnionymi słoną wodą, flankowanego przez regularne bastiony, kiedy sam był na razie pozbawiony nawet drabin oblężniczych. Dlatego pierwszego dnia zadowolono się rozbiciem ugrupowania około 500-700 Hiszpanów, którzy ustawili się w taki sposób, by osłonić dalszy szlak do Cartageny, ale pierzchli w kierunku miasta po uderzeniu grenadierów brytyjskich. Hiszpanie widzieli to oczywiście inaczej - pisali o pozostawieniu 8 pikiet po 50 ludzi dla osłaniania drogi podejścia, o „zwycięskim odparciu” pierwszego ataku 4 kwietnia/15 kwietnia („z wielkimi stratami Anglików’) i ustąpieniu dopiero po jego ponowieniu przez większe siły nieprzyjaciela 5/16 kwietnia. Starcie było wyjątkowo obiecujące dla Brytyjczyków – stosunkowo nieliczna grupa grenadierów, dzięki żelaznej dyscyplinie i gruntownemu wyszkoleniu w taktyce ciągłego strzelania kolejnymi plutonami, dowodzona przez maszerującego w pierwszym szeregu pułkownika Granta, rozbiła i zmusiła do pośpiesznej ucieczki nie tylko żołnierzy hiszpańskiej milicji oraz marynarzy, ale też regularny batalion regimentu Aragón i kompanię grenadierów regimentu España, na dodatek ustawionych przez swojego dowódcę, podpułkownika Pedra Casellasa, w świetnej pozycji u wybrzeża, gdzie Hiszpanie mogli rozwinąć front liczący ponad stu żołnierzy, gdy przeciwnicy wychodzili z dróżki mieszczącej obok siebie pięciu ludzi!
30) MacPherson spędził kilka lat w Cartagenie. Jego znajomości okolic oraz sugestiom przypisuje się przeprowadzenie desantu akurat na Isla de Gracias, przejście przez drewniany most i atakowanie miasta z kierunku przesmyku La Quinta, dzięki czemu ominięto bagnistą i trudną do pokonania Isla de Manga, oddzieloną od reszty jeszcze przez Caño de Gavala.
Wentworth nie miał jednak najmniejszego zamiaru gonić za obrońcami i natychmiast uderzać korzystając z otwartych bram. Zajął tylko miejsce o nazwie La Quinta, z jednym lub kilkoma domami i szopami, z którego łatwo było odciąć przeciwnika od zaplecza lądowego, a zarazem osłaniać punkt wyładunku artylerii. Żołnierze rozbili tu obóz, chociaż wymagało to wcześniejszego wycięcia zagajników, a brak wyładowania sprzętu zmuszał do biwakowania przez kilka dni w tych pojedynczych zabudowaniach oraz pod gołym niebem. Generał wysłał też oddział-[31] na najwyższe wzgórze w okolicy, La Popa, gdzie stał klasztor. Brytyjczycy zajęli je bez problemów, biorąc garść jeńców.
31) Wrogowie generała z kręgu marynarki twierdzili, że nie wysyłał żadnego oddziału, tylko zastanawiał się, jak zdobyć to miejsce, a wtedy wzgórze i klasztor opanowali (bez rozkazu) amerykańscy maruderzy (albo nieregularni strzelcy), ujawniając mankamenty gnuśnej taktyki armii.
W obozie hiszpańskim dopuszczenie nieprzyjaciela do zajęcia wzgórza La Popa, z którego dałoby się – przynajmniej teoretycznie – z powodzeniem bombardować fort San Lázaro, wywołało wzburzenie. Oskarżano się wzajemnie, z czyjej winy nie posłano na czas posiłków na klasztorne wzgórze, jednak wobec przyjętej przez wicekróla taktyki skupiania sił w centrach obrony, marnowanie oddziałów na miejsca dające się bez problemu izolować i wyłączyć z walki, nie miało sensu. Hiszpanie nie mogli przecież przewidzieć, że brytyjski wiceadmirał zatrzyma złośliwie tysiące żołnierzy na pokładach okrętów, a równocześnie odmówi realnego wsparcia nielicznych atakujących przez artylerię okrętową.
6 kwietnia Wentworth wraz z generałem brygady Guise i głównym inżynierem obejrzeli miasto z klasztoru La Popa i po powrocie zwołali radę wojenną. Zgodnie z ulubioną przez Wentwortha koncepcją wojowania, mimo przyznania, że istnieją ważne przesłanki, aby przystąpić do ataku jeszcze tej nocy, postanowili odłożyć uderzenie na później. Powodem, na który się powołano, był brak artylerii, gdyż 2 działa 12-funtowe i 3 działa 3-funtowe z ładunkami i pociskami na wystrzelenie z każdego 50 kul i 5 kartaczy, wyładowano na brzeg dopiero wieczorem 6 kwietnia. Generałowie nie mieli też jeszcze ani drabin oblężniczych, ani narzędzi i wyposażenia szturmowego, więc rzucanie bezradnych ludzi na wały, na które nie mogliby się wspiąć, wydawało im się bezsensowne, mimo zapewnień dowódcy floty, zajadającego frykasy w zacienionej kabinie admiralskiej, że Hiszpanie tylko marzą, aby uciec na sam widok atakujących. Łatwo zgadnąć, do jakiej pasji musiała ta rezolucja doprowadzić wiceadm. Vernona, ale armia ani myślała na tym zakończyć ćwiczenie jego cierpliwości, jak zaraz zobaczymy. Z kolei koncepcja, że to admirał, a nie generał, decydował o liczebności wysadzanego korpusu (ponieważ sformowanie poważnej części sił jako regimentów piechoty morskiej oddawało je w ich ręce), była chora z samego założenia. Na dodatek upał wykańczał żołnierzy amerykańskich zaangażowanych z Murzynami w dalszym urządzaniu obozu.
CDN.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
kgerlach
Administrator
Dołączył: 20 Lip 2010
Posty: 6373
Przeczytał: 0 tematów
|
Wysłany: Czw 7:40, 27 Kwi 2023 Temat postu: |
|
|
CD.
7 kwietnia Wentworth zorganizował kolejną radę wojenną. Rozpatrzono raport głównego inżyniera, informacje od jeńców i dezerterów. Oczywiście wojskowi doszli do wniosku, że najlepiej w ogóle nie atakować fortu de San Lázaro przed zbudowaniem baterii oblężniczej, chociaż choroby szerzyły się z zastraszającą prędkością. Przekazano tę decyzję admirałowi z uwagą, że do powodzenia bardzo by się przysłużył skierowany na fort ogień moździerzowców oraz jednego z większych okrętów wojennych. Vernon jeszcze tego samego wieczora odpowiedział z właściwym sobie czarem, jaką głupotą jest czekanie na wzniesienie baterii, a w ramach kordialnej współpracy obu rodzajów sił zbrojnych uznawał jakąkolwiek aktywną pomoc okrętową w bombardowaniu za nierealną.
Brytyjczycy zdobyli jeszcze dwie wysunięte pozycje, ale nie zdołali ich utrzymać, co miało dla nich poważne negatywne konsekwencje. Jedną z nich była farma Playon de Escobar na drodze między La Quinta a Castillo de San Lázaro, zajęta rankiem 7 kwietnia przez żołnierzy oddziałów nieregularnych. Gdyby pozostała w rękach napastników, Hiszpanie dowiedzieliby się o nadchodzeniu kolumn szturmowych wroga dopiero w ostatniej chwili. Drugim punktem, o który z pewnością toczono walki, ponieważ jest o nich mowa w wielu niezależnych dokumentach, była bateria Cruz Grande na wybrzeżu Morza Karaibskiego, na północny wschód od Cartageny. Z tamtego kierunku, przez przesmyk między morzem a Kanałem del Ahorcado, napływały do miasta zapasy żywności i wody, więc zablokowanie tej drogi było istotne przy perspektywie dłuższego oblężenia. Trudno się jednak zorientować, skąd właściwie wzięli się tam brytyjscy żołnierze w tej fazie ekspedycji. W bardzo współczesnej pracy (2021 r.) Craig S. Chapman wyraża pogląd, że byli to zapewne czarni (sic!) piechurzy z jamajskich samodzielnych kompanii, wysadzeni koło Boquilla, czyli morskiego wlotu na lagunę de Tesca. Lecz nie wyjaśnia, kto ich wysadził i z czego, skoro flota Vernona chroniła się w Zatoce Kartageny, albo w przejściu Boca Chica, a armia Wentwortha była wiele mil na południe od wejścia na mokradło, oddzielona podmokłym terenem i kanałami bardzo trudnymi do przebycia bez łodzi. Wydaje się, że Chapman usiłował jakoś dopasować relacje brytyjskie do hiszpańskich, lecz nie brzmi to przekonująco. Generał Wentworth wysłał 7 kwietnia list do Vernona, w którym informował, że podjął próbę odcięcia komunikacji Cartageny z zapleczem, realizowanej przez pas lądu leżący nad morzem, ale mu się to nie udało, a poza tym zorientował się w bezcelowości takiego kroku, skoro wysyłane tam oddziały znalazłyby się na łasce nieprzyjaciela przebywając tak daleko od własnego obozu, kiedy on nie mógłby im przesyłać żywności i słodkiej wody przez akwen mokradła, nie mając łodzi. Obserwował też częste wizyty Hiszpanów na kilku małych wysepkach na Ciénaga de Tesca, odległych około 500 kroków od brzegu, lecz bez łodzi nie był w stanie sprawdzić powodu tych ruchów. Proponował, aby dla odcięcia miasta od północy wysłać w pobliże tamtejszego wybrzeża morskiego mały okręt wojenny. Wiceadmirał odpisał, że pośle tam większą jednostkę i slup, ale obietnicy tej wcale nie dotrzymał – jak uważał amerykański oficer marynarki W. L. Rodgers, albo dopiero poniewczasie, jak sugeruje jedna z wypowiedzi Wentwortha. W każdym razie Hiszpanie w pełni rozumieli istotność utrzymania farmy Escobar oraz baterii Cruz Grande w swoich rękach i szybko zajęli je z powrotem, a Brytyjczycy pogodzili się z ich utratą wobec trudnego położenia armii i braku chęci realnej współpracy ze strony Royal Navy.
Tego samego dnia, czyli 7/18 kwietnia, admirał był poproszony o zwolnienie na ląd części oddziału Amerykanów, ale nie puścił więcej niż 30-40 ludzi.
8 kwietnia niestrudzony Wentworth zwołał kolejną radę wojenną-[32], na której wysłuchano raportu głównego inżyniera donoszącego, że jednak liczba ludzi i dni potrzebnych na przebicie ponad trzymilowej drogi przez las czynią niepraktyczną ideę wzniesienia baterii oblężniczej. Czyli, zgodnie z przewidywaniami Vernona, stracono cenny czas nie uzyskawszy w zamian niczego, a nawet gorzej – Hiszpanie wykopali transzeje, do niektórych doprowadzili wodę, wznieśli dodatkowe baterie i w sumie znacznie wzmocnili system obrony Castillo de San Lázaro/San Felipe de Barajas wg rad głównego inżyniera Carlosa Desnaux i pod nadzorem gubernatora Cartageny, Melchora de Navarette. A ponieważ żołnierze brytyjscy masowo chorowali i spadały zapasy wody, należało niezwłocznie atakować lub z powrotem wejść na pokłady okrętów. Tego dnia złożono wreszcie na brzegu drabiny oblężnicze. Vernon puścił też w końcu na ląd większą grupę żołnierzy. Zwolennicy wiceadmirała twierdzili, że ostatecznie w chwili szturmu gen. Wentworth miał pod ręką 5000 ludzi, ale to nieścisła konstatacja. Chciał i teoretycznie mógłby tylu mieć, lecz w rzeczywistości dysponował tylko 4350 żołnierzami, ponieważ musiał wydzielić jeszcze 2295 na obsadzenie zdobytych fortów hiszpańskich, do czego Vernon się nie palił-[33]. Natomiast liczba ludzi, których generał mógł zatrudnić przy budowie baterii oblężniczej i wiodącej do niej drogi była zupełnie znikoma, gdyż zgodnie ze swoją kunktatorską taktyką Wentworth przydzielił około 1300 żołnierzy do wielu koszmarnie rozdętych straży. W wyniku splotu tych wszystkich okoliczności, w dużej mierze przez kogoś zawinionych, a nie obiektywnych, brytyjscy wojskowi zdecydowali się wyprowadzić nagłe uderzenie na Castillo de San Lázaro rankiem 9/20 kwietnia. Do ataku zachęcały informacje (w dużej mierze fałszywe, jak się potem okazało) uzyskane od dezerterów, jeńców i własnych inżynierów, zgodnie z którymi wały fortu kończyły się na tyle nisko, że brytyjskie drabiny oblężnicze łatwo sięgały ich szczytów, przed wałami nie było fosy, droga na wzgórze prowadząca z prawej strony miała znaczną szerokość i niezbyt wydatne nachylenie, a po lewej stronie fortyfikacji znajdowała się łatwa do sforsowania, drewniana brama. Jeden z dezerterów zaofiarował swoje usługi w charakterze prowadzącego/przewodnika.
32) Gen. Wentworth się tym nie chwalił, ale sam unikał niebezpieczeństw malarycznego obozu ze zbyt późno dostarczonymi namiotami, kwaterując na pokładzie transportowca Dorsetshire, gdzie też zwoływał narady.
33) Przedstawia się też trochę inaczej przeprowadzone rachunki. Craig S. Chapman twierdzi, że przegląd stanu sił z 30 marca 1741 r. wykazał zmniejszenie się całkowitej liczby żołnierzy do 8063, z tego 5046 było pod rozkazami Wentwortha (w tym bardzo wielu chorych), a resztę zatrzymał sobie wiceadm. Vernon.
9 kwietnia żołnierze zebrali się na wybrzeżu, uformowali szyk i o godz. 2 w nocy (inne relacje mówią o godz. 3 lub nawet zbiórkę przesuwają na 4 w nocy; Blas de Lezo zanotował rozpoczęcie się szturmu o godz. 3.45) ruszyli w kierunku fortu. Oddział szturmowy tworzyły dwie kolumny: jedna, licząca 450-500 żołnierzy (z grenadierami na czele) pod pułkownikiem Grantem oraz druga, w której ciemną, bezksiężycową nocą w trudnym i prawie nieznanym terenie maszerowało 600 do 1000 żołnierzy pod pułkownikiem Wynyardem. Grupa kolonialnych żołnierzy z Jamajki i część Amerykanów niosła drabiny oblężnicze, worki z wełną do wypełniania fos, łopaty, siekiery, granaty ręczne. Rezerwę formowało 450-500 piechurów morskich pułkownika Wolfe’a lub podpułkownika Samuela Daniela-[34]. Razem mogło być ponad 2000 ludzi, ale w tym 500 Amerykanów ze sprzętem. Całością uderzenia dowodził brygadier Guise. Wg planu żołnierze Granta mieli atakować od strony północnej, najbardziej dostępnej-[35], a kolumna Wynyarda, prowadzona przez hiszpańskiego dezertera, winna była postępować z przeciwnego kierunku, ku łatwej do sforsowania (jednak – nieszczęśliwie dla nich – nieistniejącej) bramie. Amerykanie ze sprzętem postępowali za kolumnami szturmowymi w pewnym oddaleniu. Krótko przed świtem atakujący zaczęli wspinać się na wzgórze. Lecz w ciemnościach grupa Wynyarda zgubiła drogę – przez pomyłkę, ranienie, odłączenie lub zdradę przewodnika – i przesunęła się na środek, na teren nadzwyczaj stromy oraz bardzo trudny do pokonania. Najbardziej wysforowani weszli pod krzyżowy ogień obrońców i zostali wystrzelani, zanim pozostali mogli ich wesprzeć. Płk Grant wspiął się na ziemną skarpę z prawej strony i natychmiast został śmiertelnie ranny; przewodnik i wielu innych zginęło. Natarcie z tego kierunku też się zatrzymało. Niektórzy widzieli winę Amerykanów z drabinami oblężniczymi i workami z wełną, którzy jakoby prawie w komplecie umknęli, przez co ci nieliczni żołnierze brytyjscy, którzy dotarli do przedpola murów, nie mogli nic zrobić i zostali wybici przez obrońców. Inni twierdzili, że drabiny były, ale o 3 m za krótkie, ponieważ Hiszpanie w zmitrężonym przez Anglików czasie zdążyli przed wałami wykopać fosę (albo nawet trzy kolejne linie transzei). Spora część Amerykanów zamieniła więc nieużyteczne drabiny na broń poległych żołnierzy kolumn szturmowych i przyłączyła się do walczących na zboczach.
W San Lázaro znajdowały się bataliony hiszpańskie España i Aragón oraz podesłani na czas szturmu przez wiceadm. de Lezo żołnierze piechoty morskiej. Jak zawsze, liczby obrońców budzą wątpliwości – niektóre źródła hiszpańskie chciałyby tam widzieć tylko 150 żołnierzy i 100 marynarzy, jednak wiadomo, że sam płk Navarette miał 250 do 300 ludzi, Blas de Lezo tylko w pierwszym rzucie podesłał 200 marynarzy, strumień posiłków idących przez most z Getsemani-[36] nie wysychał, zaś por. Gonni miał jeszcze oddział artylerzystów na parapetach działowych twierdzy.
34) Źródła nie są pod tym względem zgodne. Ci, którzy widzą Daniela jako dowódcę rezerwy, przesuwają pułkownika Wolfe’a na stanowisko zastępcy Guise’a. Chapman błędnie „awansuje” Wolfe’a na generała.
35) Kierunki stron świata i trudność dróg podejścia, a zatem także ruchy konkretnych oddziałów brytyjskich, podawane są w literaturze także dokładnie odwrotnie, ale wyniku to i tak nie zmienia.
36) Odrębna dzielnica Cartageny, leżąca na osobnej wyspie, wyposażona we własną artylerię i obwarowania, połączona ze stałym lądem (blisko Castillo San Felipe de Barajas) mostem odchodzącym od niej przy bramie Media Luna (Półksiężyca).
Dalszy ciąg tego nieudanego szturmu jest rozmaicie przedstawiany, w zależności od relacjonującego. Wentworth twierdził, że w świetle dnia ocenił sytuację i powiadomił brygadiera Guise’a, iż jeśli ten może posuwać się naprzód, on wesprze go dodatkowymi 500 ludźmi, ale zmęczeni, wyczerpani chorobami i zniechęceni żołnierze, pozbawieni realnego wsparcia z morza, mieli dość, zwłaszcza że wspaniale walczących obrońców też przybywało – dochodzili z tyłu, z miasta. Wentworth zarządził więc odwrót, umiejętnie i wytrwale osłaniany (mimo ciężkich strat) przez 500 żołnierzy piechoty morskiej.
Niechętni generałowi widzieli to nieco lub całkiem inaczej – atak został niestaranne zaplanowany i źle przeprowadzony, co w konfrontacji z inteligentną i zaciekłą obroną musiało skończyć się porażką. Fałszywa ocena siły i morale Hiszpanów, dokonana przez wiceadm. Vernona, spowodowała użycie zbyt małych sił. Uderzenie skierowano ostatecznie w niewłaściwe miejsce. Wentworth powinien był po pierwszym załamaniu przysłać drabiny oblężnicze, lub uderzyć z innego kierunku, a a nie proponować pchanie pod ogień następnych żołnierzy. Rezerwy podczas ataku praktycznie w ogóle nie wykorzystał. Kapitan John MacKenzie z wojsk inżynieryjnych twierdził, że kiedy żołnierze brytyjscy wykrwawiali się na zboczach, a po nastaniu dnia byli masakrowani artylerią z Cartageny (kolumna północna) i z Getsemani (kolumna południowa), Wentworth rozkazał kolumnie północnej utrzymanie pozycji, a południowej ponowne ruszenie do ataku i tylko sprzeciw generała Guise’a, pułkowników Wolfe’a, Wynyarda i Moretona zapobiegł zagładzie Brytyjczyków.
Ostatecznie wojsko się wycofało z bardzo ciężkimi stratami - wg niektórych relacji objęły one 46 oficerów i 600 szeregowców zabitych albo rannych bądź 43 oficerów i 640 osób niższych rangą; wg innych wśród zabitych było 43 oficerów i 136 żołnierzy, ponadto 475 rannych. Blas de Lezo samych zabitych przeciwników chciał widzieć ponad 600. Na przedpolu brytyjskim – zgodnie z propozycją głównego inżyniera, którym po śmierci Moore’a pod zamkiem San Luis został Thomas Armstrong – wzniesiono przedpiersie mające chronić najbardziej wysunięte oddziały.
Zdaniem Hiszpanów nieprzyjaciel miał mieć nawet 1500 zabitych, rannych i wziętych do niewoli, w tym 470 zabitych oraz 50 schwytanych przez obrońców. Wiceadmirał Blas de Lezo dowodził obroną miasta, a wicekról Sebastián de Eslava osobiście poprowadził do kontrataku, około 6 rano, hiszpańskich żołnierzy z prawej flanki fortu San Lazáro. Biorący w tym uderzeniu udział żołnierze podpułkownika Casellasa z regimentu Aragón zmusili przeciwników do bezładnej ucieczki, ale sytuację Anglików uratowały siły rezerwowe, których energiczne posunięcia ostudziły zapał Hiszpanów, zagrożonych wkrótce odcięciem od reszty ich wojsk. De Eslava musiał wstrzymać kontratak i odwołać jego uczestników.
Brytyjczycy o godz. 8.15 wysłali pod białą flagą parlamentariusza z propozycją zawieszenia broni na czas zebrania rannych i zabitych. Obrońcy miasta wyrazili zgodę na pochowanie zabitych. Rannych już wcześniej wzięli do niewoli.
Udział floty brytyjskiej w tej fazie uderzenia na Cartagenę był nadzwyczaj mały. Zdaniem późniejszych autorów sympatyzujących z generałem Wentworthem wynikało to z powodu błędnej obawy Vernona o głębokość przybrzeżnych wód lub (raczej) po prostu ze złośliwości admirała i lekceważenia potrzeb armii „wrogiego” generała. Rzeczywistość przedstawiała się jednak w skomplikowany sposób i trudno o całkiem jednoznaczną ocenę. Klucz do rozwiązania mogłaby stanowić dobra i szczegółowa znajomość głębokości wód akurat w 1741 r. Mamy pełno map ją pokazujących, lecz ich wiarygodność jest bardzo niska – mapy wielokrotnie przerysowywano i opatrywano datami, jakich potrzebował autor; głębokość nie wynika ze precyzyjnych i żmudnych pomiarów hydrograficznych, tylko ilustruje z góry postawione tezy; rzeczywiste warunki silnie się zmieniały wraz z prądami, sztormami i trzęsieniami ziemi, więc wnioski wyciągane na podstawie operacji, które dzieliło po kilkadziesiąt lat, mogą być całkiem błędne. Vernon uważał, że od strony portu wewnętrznego zwykłe okręty nie mogły ustawić się wystarczająco blisko murów, by ich ogień miał większy sens, a same byłyby bardzo narażone na rewanż z baterii hiszpańskich – w takim pojedynku drewniane żaglowce nie miały wielkich szans. Dosięgnięcie najważniejszej pozycji obrony, czyli Castillo de San Lázaro, było niemal nierealne. Należało strzelać zza pasa lądu zwanego Isla de Manga-[37], z sporej odległości i ponad lasami (!) porastającymi okolicę – do takiego działania nadawały się szczególnie, i zostały w tym celu wykorzystane, dwa posiadane w eskadrze moździerzowce. Ich ogień nie mógł być więc zbyt skuteczny i trwał krótko, bo szybko wyczerpała się specyficzna amunicja, a z uwagi na niecelność tej broni i tak nie było mowy o bezpośrednim wsparciu szturmu (raziłyby równie dobrze Hiszpanów jak Anglików, więc wyrzucały bomby głównie w kierunku miasta). Inni, a zwłaszcza oficerowie armii, widzieli to wtedy i później całkiem inaczej. Wskazywali, że w 1697 r. Francuzom starczyło wody na ustawienie w porcie wewnętrznym, blisko murów Cartageny, aż trzech okrętów liniowych, w tym 84-działowca, i ostrzelanie miasta. Jest to co prawda argument niewystarczający (przez pół wieku zmieniła się tu silnie nawet linia brzegowa, a cóż dopiero głębokość akwenu) i obosieczny – francuskie bombardowanie z morza nie zadało obrońcom większych strat i nie uszkodziło wałów, musiało więc być zastąpione innymi środkami. Tym niemniej Vernon, nieustannie ponaglający i obrażający Wentwortha oraz innych oficerów armii, przeciwstawiający ich działanie uwieńczonemu sukcesem zdecydowaniu de Pointisa i francuskich bukanierów w tym samym miejscu w 1697 r., zdecydowanie mijał się z prawdą, tak jak mijali się z nią wtórujący mu przez wieki historycy. Wiceadmirał ani myślał brać pod uwagę gruntownych zmian w fortyfikacjach Cartegeny zaszłych przez 44 lata, chociaż także z hiszpańskich źródeł wiemy, jak były istotne i rozległe. Przede wszystkim jednak „zapominał” dostrzec, że francuski dowódca nieustannie wspomagał oddziały lądowe, osobiście stawał na czele żołnierzy, a końcu nawet zdejmował ciężkie działa z okrętów, by wzmóc siłę ognia od strony lądu, skoro okazało się to kluczowe. Czyli postępował dokładnie odwrotnie niż brytyjski dowódca morskich sił ekspedycji. Poza tym, po zatrzymaniu się kolumn szturmowych Guise’a i ich zalegnięciu na zboczach wzgórza San Lázaro, liniowiec Wyemouth - z inicjatywy swojego dowódcy, komandora Knowlesa - otworzył jednak skuteczny ogień do hiszpańskich obrońców, przyduszając ich do ziemi i ułatwiając własnej piechocie wytrwanie na zajętych pozycjach. Czyli takie współdziałanie wcale nie było nierealne. Chapman utrzymuje, że Wentworth w ogóle nie powiadomił Vernona o zamiarze szturmu i zaskoczył wiceadmirała bardziej niż Hiszpanów, zatem ponosił odpowiedzialność za brak szerszego wsparcia floty. Chociaż mogło tak być, to w świetle wcześniejszych i późniejszych posunięć dowódcy sił morskich ekspedycji wydaje się skrajnie nieprawdopodobne, aby nawet poinformowany o wszystkich detalach ataku zamierzał w nim faktycznie uczestniczyć.
37) Wąskie kanały oddzielały ten teren od reszty także z zachodu, północy i wschodu, stąd owa „wyspa” w nazwie.
CDN.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
kgerlach
Administrator
Dołączył: 20 Lip 2010
Posty: 6373
Przeczytał: 0 tematów
|
Wysłany: Sob 10:43, 29 Kwi 2023 Temat postu: |
|
|
CD.
Stosunkowo rzadko zauważa się też, że wiceadm. Vernon miał możliwość innego zaszkodzenia obrońcom, z której nie skorzystał, bo byłaby trudna organizacyjnie, czasochłonna, a przede wszystkim ryzykowna i wcale niekoniecznie skuteczna. Otóż o ile zaangażowanie większej liczby okrętów od strony portu wewnętrznego być może faktycznie wymagałoby posiadania jednostek, którymi prawie nie dysponował, to niemal cała jego flota mogła bombardować Cartagenę od strony pełnego morza, z mniejszej odległości. Desant tam był nierealny, ale bardzo intensywny ostrzał – jak najbardziej. Obrońcy nie skapitulowaliby od tego, jednak być może czuliby się zmuszeni przegrupować siły i ograniczyć pomoc dla fortu San Lázaro; zwiększyłyby się ich straty, a wszystko to odciążyłoby armię brytyjską i ułatwiło jej działania. Tyle że okręty byłyby zagrożone zepchnięciem na mielizny (w razie niekorzystnego wiatru i przestrzelenia lin kotwicznych), zniszczeniem przez baterie twierdzy, narażone na możliwy atak żywiołów lub operujących na Morzu Karaibskim flot przeciwników. Z odległości, na jaką pozwalał dotrzeć pas płycizn, szanse na wyrządzenie jakichś naprawdę poważnych szkód były żadne. Wiceadmirał nie zaryzykował.
Szturm fortu San Lázaro został zaplanowany niestarannie i przeprowadzony bardzo źle. Nikt nie zdejmie odpowiedzialności za to z gen. Wentwortha. Jednak trzeba pamiętać, pod naciskiem jakich okoliczności działali wojskowi. Przede wszystkim była to nieustająca, brutalna i poniżająca ich retoryka Vernona. Wiceadmirał w potoku obraźliwych stwierdzeń odmieniał przez wszystkie przypadki słabość fortyfikacji hiszpańskich (zawsze widział je jako „nędzne”) i tchórzliwość obrońców. Za każdym razem kłamał bezczelnie, jednak w ten sposób stawiał pod znakiem zapytania odwagę oficerów armii, a nawet pozwalał sobie na sugestie zdrady. Po drugie, odmawiając jakiejkolwiek realnej pomocy okrętów – także tylko takiej dla odwrócenia uwagi Hiszpanów – wymuszał określone kierunki i zakres szturmu na fort San Lázaro. Rezygnując z atakowania połączeń między miastem a fortem ułatwiał obrońcom dosyłanie posiłków. Najważniejsze jednak, że sprzeciwiając się faktycznie zaangażowaniu floty w budowę pozycji oblężniczych (mimo werbalnych, ale nie dotrzymywanych zapewnień) stawiał armię w sytuacji, w której pośpieszny, źle przygotowany szturm, bez wcześniejszego uczynienia wyłomu, był faktycznie jedyną alternatywą dla kilkudziesięciodniowego pobytu w rejonie malarii, żółtej febry i dyzenterii.
10 kwietnia chorych i rannych żołnierzy odesłano z lądu na okręty. Tobias Smollett, uczestniczący w tej kampanii pomocnik chirurga z 80-działowca Chichester, wyrażał wielce krytyczny pogląd na temat dołączonych do floty jednostek szpitalnych – jego zdaniem były źle zbudowane, z za małą wysokością międzypokładową, fatalnie wentylowane, źle wyposażone i obsługiwane, a umieszczeni na nich ranni mieli znikome szanse na przeżycie. Wojsko cierpiało nie tylko z powodu chorób i upału, ale także nieregularnego dostarczania żywności przez flotę. Vernon wciąż cynicznie odmawiał dzielenia się świeżą wodą, której obfitością dysponował, a żołnierze zarażali się rozmaitymi chorobami czerpiąc resztki starej wody z zakażonych zbiorników.
Oficerowie armii wrócili do koncepcji zbudowania baterii oblężniczej i uczynienia za jej pomocą wyłomu w obwarowaniach Castillo San Felipe de Barajas, zwłaszcza że w pobliżu wzgórza San Lázaro znajdowało się inne (bliżej i o łatwiejszym dostępie niż La Popa), z którego ogień mógłby obezwładnić obrońców. Nie widzieli jednak sposobu na realizację tych zamiarów przy tak małej liczbie pozostałych ludzi. Na razie w okopie usytuowanym w miejscu zwanym Lozano ustawiono dwa moździerze, szykując się do przewlekłych działań. Kolejny pośpieszny szturm absolutnie nie wchodził w grę. Wg relacji z floty, teraz nawet do wznoszenia baterii, kopania okopów, obsługi dział i wystawiania wart, Wentworth zgłaszał zapotrzebowanie na marynarzy. Zostało mu pod bronią zaledwie 3569 ludzi, z tego 1140 Amerykanów.
Chociaż relacje brytyjskie kładą nacisk na umieranie żołnierzy z powodu żółtej febry, Julián de Zulueta zwraca uwagę, że w opinii hiszpańskich obrońców Cartageny ich przeciwnicy cierpieli przede wszystkim na dyzenterię (miała być spowodowana piciem wody ze studni w zajętych fortach), a dopiero pod sam koniec, gdy napastnicy już ponieśli ostateczną porażkę, zostali na większą skalę dotknięci epidemią żółtej febry.
11 kwietnia dwa moździerze zaczęły strzelać do Castillo de San Lázaro. Jedna z bomb przebiła dach w kościele zamkowym, a odłamek po jej wybuchu ranił w głowę pułkownika Navarette. Wicekról de Eslava cudem uniknął trafienia. Generałowie brytyjscy ocenili efekt ognia moździerzy jako dobry, ale nie miało to już żadnego znaczenia. Rada wojenna oficerów armii po ocenie stanu sił lądowych orzekła, że ze względu na ogromne straty (głównie z chorób) oraz wyczerpanie wysiłkiem i upałami, kontynuowanie kampanii bez znacznego wsparcia ze strony floty nie będzie możliwe. Wniosek ten przekazano natychmiast admirałowi.
Drobna kontrowersja w datach – wg floty taki postulat armia zgłosiła już 10 kwietnia, a wg wojskowych – dzień później, nie ma żadnego znaczenia. Chapman jest zresztą zdania, że rezolucja powstała 10 kwietnia, natomiast została przekazana admirałowi podczas wspólnego posiłku następnego dnia. Natomiast bardzo istotna jest spirala kłamstw, jednej lub drugiej „strony”-[38], związana z czasem i treścią reakcji Vernona na tę decyzję oficerów lądowych. Zdaniem Wentwortha, wiceadmirał odpowiedział 12 kwietnia, ale oprócz zwykłych w jego przypadku obelg nie odniósł się ani słowem do kwestii pomocy ze strony floty dla armi. To milczenie przyjęto jako odmowę. Ponieważ liczba chorych i zmarłych rosła lawinowo (ofiarami padali też oficerowie wysokich rang), zwrócono się do dowódcy floty o dyrektywy odnośnie ponownego załadunku na okręty. Następnego dnia wielka liczba chorych – oficerów i żołnierzy – została znów odesłana na pokłady transportowców. Skłoniło to wojskowych do zebrania kolejnej rady wojennej, na której „rozpatrzono odpowiedź admirała na ostatnie sugestie”. Wentworth nie wyjaśnia, czy chodziło o stary czy jakiś nowy list wiceadmirała, ale utrzymuje, że nadal nie otrzymano żadnej propozycji odnośnie pomocy marynarzy w działaniach lądowych. Tymczasem Vernon relacjonował potem, jakoby stwierdził możliwość nie tylko wznoszenia baterii lądowych i ich obsługiwania przez marynarzy, ale nawet szturmowania przez nich po dokonaniu wyłomu w murach oraz gotowość do wysadzenia ludzi w celu otoczenia miasta, choć podkreślał, jak zawsze, że „uważa to za zbędne”. Obserwacja pobojowiska ze wzgórza La Popa wywołała u niego potok inwektyw i krytyk (uzasadnionych) pod adresem oficerów armii, ale zero refleksji nad własnymi nieustannymi bredzeniami o „marnych” fortyfikacjach przeciwnika i o tym, że wystarczy się ruszyć w stronę Hiszpanów, a oni sami uciekną lub się poddadzą. Nie widział (przynajmniej tak to wyglądało dla innych) cienia skazy na własnym postępowaniu.
38) Jest bardzo symptomatyczne dla tej kampanii, ale obecne też w wielu innych połączonych operacjach lądowo-morskich, brytyjskich i szeregu innych państw (wtedy i długo później), że dla walczących, wrogą „stroną” często była raczej inna formacja tego samego państwa, niż przeciwnik wojenny.
Ostatecznie 13 kwietnia Wentworth zaproponował zwołanie wspólnej rady wojennej oficerów armii i floty. Uzgodniono, że odbędzie się następnego dnia, na pokładzie okrętu flagowego wiceadm. Vernona.
I ta narada z 14 kwietnia pokazywana jest mocno niejednolicie, w zależności od pochodzenia i sympatii źródła. Generał Wentworth przedstawił na niej fatalny stan armii. Stwierdził, że zostało mu tylko 3500 ludzi z ośmiu tysięcy, z którymi przystępował do działań, a codziennie umierają następni. Wezwany na naradę główny inżynier Armstrong oświadczył, że wzniesienie baterii oblężniczych w odpowiednich miejscach zajmie co najmniej dwa tygodnie, podczas których kolejni żołnierze będą zabierani przez choroby, a on tylko do tego zadania potrzebuje 1500 ludzi. Vernon zapytał tylko, czy ma okrętować żołnierzy, czy nie. Żaden z najwyższych dowódców nie chciał ponosić odpowiedzialności za podjęcie decyzji równoznacznej z przyznaniem się do klęski, więc Wentworth odmówił takiego oświadczenia przed uzyskaniem jednoznacznej odpowiedzi, czy flota ma zamiar pomóc armii w działaniach na lądzie, czy nie. Autorzy relacji sympatyzujących z marynarką twierdzili tylko oględnie, że odbyła się zacięta dyskusja, ale opis gen. Wentwortha był dużo bardziej szczegółowy. Jego zdaniem Vernon przerwał mu grubiańsko i obrzucił wszelkimi możliwymi obelgami, po czym opuścił kabinę-[39], nie dając żadnej odpowiedzi.
39) Przeszedł do galerii rufowej, czyli na balkon, skąd nadal słyszał wszystko, o czym mówiono w wielkiej kabinie admiralskiej.
Pozostali oficerowie kontynuowali wymianę zdań, a generał powtórzył pytanie. Wg Wentwortha, kadm. Ogle i inni oficerowie marynarki jednogłośnie oświadczyli, że nie mogą wziąć odpowiedzialności za marynarzy, którymi na lądzie „nie miałby kto dowodzić” i którzy zaraz by zdezerterowali. W świetle niezliczonych akcji lądowych marynarzy, z powodzeniem dowodzonych przez swoich oficerów i uczestniczących zarówno w różnorodnych pracach, jak zaciętych walkach, było to jawne kłamstwo. Łgali bezczelnie, doskonale zdając sobie sprawę, że niby nieobecny Vernon dobrze ich słyszy, a wiedzieli przecież, czego od nich oczekuje. W każdym razie wiceadmirał wrócił do stołu i jednogłośnie podjęto decyzję, aby zaokrętować działa, zapasy i żołnierzy, kończąc całą ekspedycję. Vernon zadbał o sformułowanie rezolucji w sposób eksponujący fatalny stan armii, natomiast ani słowem nie wspominający o jego odmowie pomocy oraz o zbrodniczym pozbawianiu żołnierzy świeżej żywności i wody z czysto nikczemnej pozycji obrażonej primabaleriny. Wydano stosowne rozkazy.
Działania bojowe floty ograniczyły się do dwóch nic praktycznie nie znaczących epizodów. Komandor Knowles zbudował na brzegu (na Isla de Manga) blisko swojego okrętu (60-działowca Weymouth) baterię z dwóch moździerzy 10-calowych. Otworzyła ona ogień do fortu de San Lázaro, ale z uwagi na odległość przyniósł on – zdaniem oficerów armii – mizerny lub żaden skutek.
Drugi akcent morski, to przedziwny wypad pływającej baterii Galicia. Jest bez znaczenia, czy zaczął się on o godz. 5 rano 15 kwietnia (jak sugerują jedne źródła, w tym hiszpańskie), czy o godz. 5 rano 16 kwietnia (wg innych), ponieważ i tak miał miejsce nie tylko dawno po zakończeniu szturmu na fort, ale i po podjęciu decyzji o ewakuacji resztek wojsk.
Ex-flagowiec wiceadm. Blas de Lezo został przez Anglików specjalnie przystosowany do roli pływającej baterii. Przez tydzień trudniło się nad tym 60 cieśli. Zostawiono na jednostce tylko 16-18 dział średniego wagomiaru, a w przestrzeniach między furtami znalazły się skrzynie szerokie na 6 stóp, wypełnione ziemią i/lub piaskiem. Miały oczywiście zapewnić dodatkową ochronę załodze. Ta składała się z 300 ochotników, którymi dowodził kapitan Daniel Hore (Hoare). Jednostkę zamierzano ustawić tak blisko głównych wałów miasta, jak to tylko możliwe. Trudności w podciąganiu się na kotwicach zawoźnych pod ostrym ogniem nieprzyjaciela, blisko baterii nadbrzeżnych, a także nieznajomość akwenu, nie pozwoliły na dotarcie dokładnie do wyznaczonego miejsca. Tym niemniej pływająca bateria, stojąca na kotwicy blisko północno-zachodniego krańca portu wewnętrznego Cartageny, przez pięć lub siedem godzin bombardowała miasto. Ustawiona w niebezpiecznym dla siebie miejscu, bardzo blisko fortu San Sebastián del Pastelillo (Boquerón), uzbrojonego aż 21 do 31 dział-[40] oraz 550 m od dzielnicy (barrio) Getsemani z 30 działami, sama znajdowała się przez ten czas pod ciężkim ogniem.
40) Wszystkie liczby dział w bateriach systemu obronnego Cartageny wg źródeł hiszpańskich. Fort Sebastián del Pastelillo (Boquerón) zaczęto wznosić właśnie dopiero w 1741 r. więc Francuzi w 1697 r. mogli nie dbać o to, czego w ogóle nie było. Natomiast stan i uzbrojenie tego fortu na zachodnim krańcu Isla de Manga akurat w kwietniu 1741 r. są trudne do oceny. Zdecydowana większość relacji (w tym hiszpańskie) przyznaje, że był gotów do obrony i dobrze uzbrojony. Niektórzy uważali go za skończony i w pełni wyposażony w artylerię. Pojawia się też na wielu mapach ilustrujących atak brytyjskiej ekspedycji Vernona/Wentwortha. Jednak pojedynczy autorzy brytyjscy chcieliby widzieć ów początek budowy Fuerte San Sebastián del Pastelillo w 1741 r. dopiero jako reakcję władz po wycofaniu się ekspedycji. Natomiast głównej części Cartageny broniło minimum 60 dział.
Ostatecznie na okręcie Galicia, podziurawionym kulami (20 albo 22 przebicia w okolicy linii wodnej), po stracie 6 zabitych i 56 rannych – ponad 1/5 załogi – musiano przeciąć liny kotwiczne i wycofać się poza zasięg ognia Hiszpanów. Ponieważ jednak jednostka zdryfowała na mieliznę u wyspy Manzanillo, zdjęto z niej załogę i (potem) spalono na rozkaz Vernona.
Akcja ta była tak całkowicie bezsensowna, że do dzisiaj badacze spierają się o jej ukryty powód. Z pewnej wzmianki w liście Vernona do księcia Newcastle wynikałoby, że wiceadmirał chciał ją usprawiedliwić koniecznością przekonania „niedowiarków” (czyli gen. Wentwortha), o braku możliwości działania liniowców przeciwko Cartagenie od strony portu wewnętrznego z uwagi na płytkość wód i dystanse ostrzału. Krytycy Vernona bardzo się z kolei rozwodzili nad przeciążeniem przerobionego okrętu Galicia osłonami z ziemi, co zwiększyło jego zanurzenie podobno do wartości większej niż na 80-działowcu. Oczywiście w tym kontekście także skutek bombardowania miasta przez pływającą baterię oceniano z gruntu odmiennie. Dla tych, którzy oczekiwali współdziałania floty, wyniki były bardzo obiecujące. Dla ich adwersarzy – niemal żadne. Nie brak opinii, że wiceadmirał chciał tym nieużytecznym atakiem zatrzeć coraz jaśniej dla wszystkich rysujący się obraz jego całkowicie złej woli względem armii. Miał mu pomóc w zrzuceniu z siebie odpowiedzialności za klęskę ekspedycji. Inni zauważyli, że gdyby jednostka atakowała wcześniej most, którym z miasta przechodziły do fortu San Lázaro posiłki w trakcie szturmu Brytyjczyków, mogłaby naprawdę bardzo pomóc armii.
Tymczasem trwało zaokrętowanie wojsk. Działa, zapasy i ciężki sprzęt załadowano na pokłady już 15 kwietnia. Następnego dnia o godz. 7 wieczorem złożono namioty, a godzinę później żołnierze wymaszerowali z obozu i weszli w trzech kolejnych falach na łodzie przygotowane do ich przyjęcia i dotarli do jednostek transportowych. De Eslava dowiedział się o ewakuacji przeciwnika 17/28 kwietnia i próbował odciąć tylną straż wojsk gen. Wentwortha. Wziął do niewoli tylko jednego oficera, 6 żołnierzy i 2 Murzynów, ale też trochę zapasów amunicji i wyposażenia.
Pozostała jeszcze kwestia tych wielu hiszpańskich fortów, zamków i baterii, które Brytyjczycy zdobyli w trakcie kampanii. Później pojawiły się zarzuty, że należało skorzystać z wybornej okazji, jaką dawało zamknięcie dostępu do portów Cartageny. Trzymając w swoich rękach baterie Santiago, Chamba, San Felipe, zamek San Luis na Tierra Bomba, fort San José oraz baterie Punta Abanicos i Varadero na wyspie Barú, baterie zamykające Pasacaballos, dalej zamek Santa Cruz de Castillogrande i fort San Juan de Manzanillo u wejścia do portu wewnętrznego, Anglicy całkowicie zamknęliby dostęp dla artykułów handlowych prowincji, uniemożliwiliby żeglugę do jednego z najważniejszych portów hiszpańskich nad Morzem Karaibskim. Byliby nie do wyparcia stamtąd ani przez flotę francusko-hiszpańską, ani armię, mogliby dyktować warunki pokojowe. Tym niemniej nie jest to w pełni realistyczna wizja dla tamtej chwili i sytuacji. W dłuższym czasie, w oparciu o zasoby na Wyspach Brytyjskich, zakreślony plan mógłby uzyskać organizacyjne ramy, aczkolwiek z pewnością kosztowałby ogromnie dużo (prawie wszystkie angielskie i brytyjskie próby utrzymania się dłuższy czas na lądzie południowoamerykańskim kończyły się sromotnym fiaskiem z wielu powodów, w tym braku odporności klimatycznej). Ale teraz flota Vernona zamknięta na wodach zatoki Cartagena zostawiłaby na łasce przeciwnika całe Indie Zachodnie. Bez wielkich zapasów (których nie było gdzie pozyskać) i tak musiałaby to miejsce dość szybko opuścić. Wojsko Wentwortha, zatrzymane w malarycznej okolicy bez świeżej żywności i możliwości odpoczynku, wymarłoby ze szczętem, a wtedy wystarczyliby sami Hiszpanie z Cartageny, by przywrócić stan sprzed uderzenia. W tym przypadku – absolutnie wyjątkowo – generał i admirał zgadzali się, że szybka ewakuacja jest jedynym rozsądnym wyjściem.
Oczywiście należało napsuć trochę krwi Hiszpanom, przez dokonanie maksymalnych możliwych zniszczeń we wszystkich zajętych fortyfikacjach. To musiało zająć nieco czasu (zajęło ponad dwa tygodnie), więc eskadry brytyjskie ruszały w rejs powrotny dopiero pod koniec kwietnia i na początku maja (wg kalendarza juliańskiego). Pierwsze transportowce z wojskiem przeszły przez Boca Chica 27 kwietnia (8 maja dla Hiszpanów). Wiceadm. Vernon odszedł 6/17 maja, kadm. Ogle - 7/18 maja, a komodor Lestock – 9/20 maja. Przez te dni umarło bardzo wielu ludzi. W chwili ewakuacji siły lądowe ekspedycji miały 40 procent chorych. Większość z nich, ofiar dyzenterii, żółtej febry lub malarii, nie przeżyła.
Głównodowodzący chciał jeszcze skontrolować obecność Francuzów w Indiach Zachodnich, więc do Port Royal na Jamajce zawinął 19/30 maja. Nie zakończyło to fatalnych występów spółki Vernon/Wentworth na Morzu Karaibskim, ale kampania przeciwko Cartagenie z 1741 r. przeszła do historii.
Hiszpanie zyskali powód do słusznej dumy, zwycięsko odpierając wielką ekspedycję przeciwnika, który poniósł ogromne straty ludzkie (głównie co prawda w wyniku chorób, lecz bez zaciętego oporu obrońców kampania trwałaby znacznie krócej i może nie doszłoby do tylu zachorowań). Później zmyślili sobie jeszcze tak absurdalne straty materialne Brytyjczyków, że podobnych łgarstw nie powstydziłby się sam Napoleon, oraz stworzyli legendę o znakomitej współpracy wszystkich we własnym gronie, dla skontrastowania z Brytyjczykami. W rzeczywistości niesnaski między wiceadmirałem a wicekrólem nie ustały nawet w chwili tryumfu. Blas de Lezo jeszcze 30 maja słał do Madrytu skargi na rzekomą bezczynność De Eslavy i prosił o swoje odwołanie do Hiszpanii, jako że „został teraz admirałem bez okrętów”; nie zdążył wrócić przed śmiercią. Jednak spory między dowódcami floty i armii po stronie hiszpańskiej miały znikome znaczenie dla końcowych losów kampanii w przeciwieństwie do sporów wśród Brytyjczyków, także z uwagi na odmienność formatów ludzkich najwyższych dowódców. Wicekról na bieżąco ignorował fochy wiceadmirała i postępował konsekwentnie, będąc naczelnym zwierzchnikiem wszystkich obecnych. Wiceadmirał dąsał się, narzekał i skarżył, lecz w każdym momencie przedkładał dobro służby nad własne widzimisię, nie szczędząc ani wysiłków własnych, ani podległych sobie marynarzy i żołnierzy. Wiedział, że ważne jest zwycięstwo Hiszpanii, a nie jego eskadry. Znacznie lepiej niż Vernon rozumiał potrzebę ścisłego współdziałania różnych formacji sił zbrojnych. Poza tym struktura starszeństwa stanowisk po stronie hiszpańskiej była całkiem jednoznaczna, a po stronie brytyjskiej długa tradycja uświęcała niezależność dowódców armii i floty w połączonych operacjach.
Rzeczywiste straty ekspedycji brytyjskiej przeciwko Cartagenie są trudne do precyzyjnego wyodrębnienia, ponieważ ludzie umierali już w drodze do Indii Zachodnich, potem na Jamajce, następnie w walkach i na skutek chorób, ale też dużo później, podczas kolejnych ataków lub prób ataków, a nie sposób ustalić daty każdego zachorowania kończącego się śmiercią i „zaliczyć” go do określonej rubryczki. W rejonie Cartageny pochowano około 1600 ludzi, cała dwuletnia kampania w Indiach Zachodnich kosztowała życie blisko 5900 żołnierzy przywiezionych z Anglii, z czego tylko około 600 zginęło w walkach albo zmarło z ran. Razem z marynarzami i Amerykanami liczba poległych i zmarłych mogła sięgać 13000 ludzi. Z 3119 zaangażowanych kolonistów amerykańskich najwyżej 1250 dożyło powrotu do Ameryki pod koniec listopada 1742 r. (niektóre dane są jeszcze bardziej katastrofalne, mówią np. o 900 osobach).
Straty hiszpańskie można tylko szacować, ponieważ na ich temat kłamali obrońcy, a fantazjowali napastnicy. Eslava przez dwa miesiące obrony nie dostrzegł więcej niż 200 zabitych i zmarłych, historycy z Hiszpanii oceniają je raczej na około 600 ludzi.
KONIEC
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
|