Forum www.timberships.fora.pl Strona Główna www.timberships.fora.pl
Forum autorskie plus dyskusyjne na temat konstrukcji, wyposażenia oraz historii statków i okrętów drewnianych
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Broń ręczna i uzbrojenie ochronne na pokładach żaglowców
Idź do strony 1, 2, 3, 4, 5, 6  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.timberships.fora.pl Strona Główna -> Okręty wiosłowe, żaglowe i parowo-żaglowe / Artykuły tematyczne
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
kgerlach
Administrator



Dołączył: 20 Lip 2010
Posty: 6373
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Sob 8:49, 17 Sie 2013    Temat postu: Broń ręczna i uzbrojenie ochronne na pokładach żaglowców

Rozpoczynam dzisiaj cykl, który – jeśli na przeszkodzi mi stan zdrowia – będzie trwał BARDZO długo. Zapewne wzbudzi też wiele kontrowersji. Są środowiska, w których przeważa pogląd o znikomej przydatności w dawnych bitwach wszelkiej ręcznej broni miotającej i palnej oraz o dominującej roli długiego zaostrzonego kija Very Happy . Takie stwierdzenia, jak nieprzydatność angielskiego „długiego” łuku do przebijania jakiejkolwiek zbroi, rzekomo zmyślona rola łuczników w starciach, w których ich przeciwnicy bez powodu wdeptywali się w błoto, bo po prostu mieli takie hobby, potrzeba oddania 20 tysięcy wystrzałów, by kula z muszkietu raziła kogokolwiek, niezdolność strzelającego z pistoletu do trafienia we wrota od stodoły, poza strzałem z przyłożenia, itp. zyskały sobie ostatnio miano nowoczesnych prawd naukowych, opartych na tekstach źródłowych. Nie zajmuję się na serio wojnami na lądzie, więc nie próbuję udawać eksperta w tym względzie, lecz wystarczająco znam źródła charakteryzujące bitwy morskie, by bez wahania twierdzić, że przynajmniej dla doświadczeń okrętowych tego typu konstatacje są tyle warte, co równie źródłowe opowieści barona Münchhausena o przelatywaniu do obozu wroga okrakiem na kuli wystrzelonej z armaty.
Oczywiście omówię w cyklu wyłącznie broń ręczną wykorzystywaną na europejskich (i amerykańskich, od momentu gdy takie przypisanie zaczęło mieć sens) okrętach żaglowych oraz żaglowo-parowych od średniowiecza do początków drugiej połowy XIX w., więc żadnych dywagacji na temat wyższości konnicy nad piechotą (albo odwrotnie) tu nie będzie. Aczkolwiek nie powstrzymam się od bardzo zabawnej analogii do walki konnych rycerzy na kopie, lecz do tego jeszcze daleko.

1) CZASY DO XIV WIEKU WŁĄCZNIE
A) Podstawowy problem przy analizowaniu ręcznego uzbrojenia wykorzystywanego na okrętach przed połową XVI w. polega na tym, że chociaż jego użytkownicy rozstrzygali wyniki bitew morskich, to rzadko kiedy posługiwali się bronią należącą do wyposażenia żaglowca. Mamy w źródłach trochę inwentarzy okrętowych z tego okresu, lecz są one bardzo ubogie. Rycerze i żołnierze wkraczali na pokład z uzbrojeniem prywatnym lub będącym własnością miasta, księcia, innej korporacji albo władcy i po stoczeniu walki z tą bronią z jednostki schodzili. Nie było mowy o żadnej specjalizacji okrętowej w zakresie konstrukcji broni ręcznej. Nie da się wykluczyć, że osoby bardziej doświadczone w bitwach morskich preferowały konkretne typy, a w ramach danego typu wybierały egzemplarze o optymalnych parametrach dla tych specyficznych warunków (długość, masa, poręczność, skuteczność), ale brak na to jakiegokolwiek potwierdzenia.
W rezultacie większość informacji czerpiemy ze źródeł ikonograficznych, nie mając pewności, czy ilustrator kiedykolwiek widział naprawdę to, co przedstawia. Typowe też było dodawanie kolorowych obrazków do kronik pisanych znacznie wcześniej. Twórca opierał się na broni ze swojej epoki, ale starał się ją stylizować na „starszą”, a w rezultacie nie jest ona do końca prawdziwa dla żadnych czasów. Tym niemniej na podstawie znajomości uzbrojenia lądowego, dzięki inwentarzom okrętowym i rozmaitym wzmiankom w źródłach pisanych oraz w wyniku ostrożnej analizy ikonografii, można pewien obraz zarysować.

W bitwach morskich średniowiecza na północy Europy do schyłku XV w. podstawową rolę odgrywał abordaż. Jedyną efektywną bronią dalszego zasięgu były łuki i kusze, ważniejsze pod tym względem nawet od pierwszych dział.
Nieuniknione jest więc postawienie pytań. Co preferowano – łuki czy kusze? Czy były to „długie” łuki angielskie czy innej konstrukcji? Jakich typów kusz używano na okrętach?
Nie ulega wątpliwości, że odpowiedź na pierwsze z pytań jest taka sama, jak w odniesieniu do armii lądowych. Łuki angielskie stanowiły świetną broń, z pewnością wygodniejszą do obsługi w ciasnocie pokładów okrętowych niż ciężkie kusze, których nie bardzo było na czym opierać (poza nadburciami) i wymagających miejsca (a tego brakowało) na mozolne napinanie. [Tym niemniej zwracam uwagę, że tekst jest tylko o broni ręcznej, więc wykorzystywane na okrętach machiny miotające (zwane wtedy balistami) w typie konstrukcyjnym gigantycznych kusz - ignoruję]. Łuki wymagały jednak łuczników szkolonych w ich używaniu, o dużej sile fizycznej, a bez nich traciły swoje walory. Tymczasem z lżejszych typów kusz mogły strzelać osoby mniej wprawne (co wcale nie znaczy, że nie ceniono i nie zabiegano o szczególnie dobrych – pod względem zdolności i wytrenowania - kuszników), nie było z taką bronią poważniejszych problemów przy naciąganiu, łatwo przychodziło strzelać z ręki. Po wprowadzeniu dużych, związanych z kadłubem kaszteli zwiększyła się liczba dogodnych miejsca do podpierania kusz i polepszyła ochrona załogi, wymagająca z kolei od przeciwnika wzrostu siły rażenia. Teoretycznie znowu preferowało to kuszę, lecz sprawa wcale nie była taka prosta, jak się wydaje. Celności obu broni w bitwach morskich absolutnie nie da się porównać (brak podstaw źródłowych i brak dzisiejszych prób strzelania z kołyszącego się na falach obiektu do ruchomego celu). Szybkostrzelność i niezawodność kuszy były z całą pewnością mniejsze. Wpływ zmęczenia łucznika na spadającą prędkość strzelania, podnoszony szczególnie często przez fanatyków uznających deprecjonowanie długiego łuku angielskiego za swoją „misję życiową”, nie miał praktycznie znaczenia na morzu. Bitew morskich nie rozgrywano metodą oblegania twierdz lub wykrwawiania stojącej lub względnie wolno zbliżającej się armii przeciwnika. Jeśli któraś ze stron nie uciekała od razu (a wtedy starała się oderwać od wroga i tak poza zasięgiem broni miotającej), dążono na ogół do jak najszybszego zwarcia, więc ani łucznik, ani kusznik nie mieli kiedy się zmęczyć, zaś ilość strzał lub bełtów, które w tym czasie zdążyły spaść na pokład przeciwnika, miewała wielkie znaczenie, zdecydowanie z kolei preferując łuki. Natomiast porównanie skuteczności wymaga odniesienia się do znacznie bogatszych relacji ze zmagań lądowych, analizy wpływu środowiska morskiego oraz oparcia na współczesnych badaniach prowadzonych przez rzetelnych naukowców, a nie entuzjastów z góry postawionej tezy.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
kgerlach
Administrator



Dołączył: 20 Lip 2010
Posty: 6373
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Sob 21:47, 17 Sie 2013    Temat postu:

B) Łuki to broń wymyślona w paleolicie i wykorzystywana na wojnie przynajmniej do XVII w. Ale także kusze znano w Europie na ponad tysiąc lat przed okresem omawianym w tym wątku i nigdy ich całkowicie nie zapomniano, chociaż wydaje się, że w pierwszych stuleciach średniowiecza (do połowy X w. włącznie) odgrywały znacznie większą rolę na polowaniach niż w bitwach.
Wracając szybko na morze, zerkamy na to, co wiemy o broni miotającej Wikingów. Bez żadnej wątpliwości używali szeroko łuków, co potwierdzają znaleziska archeologiczne grotów strzał z Islandii, Irlandii, Orkadów i innych miejsc pochówków tych wojowników, a także odnajdywane gdzieniegdzie łęczyska lub ich fragmenty. Wbrew niektórym poglądom były to potężne, długie łuki, czasem cisowe – są w muzeach egzemplarze o długości 1,73 m i 1,975 m (z Nydam), 1,85 m (z Ballinderry), 1,92 m (z Hedeby). Nie były tak wystudiowane jak późniejsze długie luki angielskie, nie robiono ich z importowanego cisu jak tamtych i średnio charakteryzowały się nieco mniejszą grubością, jednak używając współczesnych rekonstrukcji o tych samych wymiarach i z tego samego materiału sprawdzono, że np. łuk z Hedeby miał siłę naciągu około 45 kG. Chociaż więc duński kronikarz Saxo Grammaticus opisując bitwę Duńczyków i Szwedów pod Bravalla opierał się na przekazach z trzeciej ręki, a nie własnych obserwacjach, jego opowieści o przebijania strzałami tarcz, napierśników i hełmów, nie wydają się nieprawdopodobne. Z kolei sagi Wikingów, także powtarzające takie informacje, pełne są wzmianek o używaniu łuków bojowych w bitwach morskich. Mamy też szkielety wojowników, którzy zginęli od strzał. Nie oznacza to bynajmniej, że łuk dominował w ówczesnych starciach na morzu, jednak na pewno był bronią używaną i skuteczną.
W XI w. doszło do renesansu kuszy bojowej na terenach dzisiejszej Francji i Włoch. Wyprawy krzyżowe rozszerzyły popularność tej broni, wkrótce szeroko używanej też w krajach niemieckich i Skandynawii, a przynajmniej od czasu Wilhelma I Zdobywcy spotykanej także w Anglii. Dla wojsk tego ostatniego władcy typowe jest zresztą równoległe występowanie łuczników i kuszników. Chociaż broń przewiezioną przez kanał zwany dziś La Manche (dla użycia jej na lądzie pod Hastings w 1066) trudno uznać za uzbrojenie okrętów, wiemy skądinąd, że kusz i łuków używano także w bitwach morskich, a w każdym razie na jednostkach bojowych. Anna Komnena opisuje, jak bizantyjski dowódca próbujący wedrzeć się na pokład galery „Franków” został ostrzelany pociskami z kuszy – pierwszy bełt przebił hełm, ale minął głowę, drugi przebił tarczę i napierśnik pancerza łuskowego. Sądząc z opisów, reliefów i przynajmniej jednego znaleziska archeologicznego z terenu Francji ręczne kusze XI-wieczne nie miały jeszcze ani strzemion ani mechanizmów naciągu cięciwy – napinano je oburącz, stając na obu ramionach łęczyska. Być może Normanowie jako pierwsi na Wyspach Brytyjskich użyli kusz na szerszą skalę w walce, lecz w armiach członków ich dynastii łucznicy zdecydowanie przeważali liczebnie nad kusznikami. Ci ostatni tworzyli małe i elitarne grupy (zapewne z uwagi na różnicę w kosztach wykonania łuku i kuszy). Ich liczba bardzo jednak wzrosła w Anglii w czasach Plantagenetów, poczynając od Henryka II, aż do wielu lat panowania Edwarda I, czyli od połowy XII w. do schyłku wieku XIII. Kuszników wykorzystywano głównie przy obleganiu miast i ich obronie (kiedy mała szybkostrzelność nie miała znaczenia, a wielka siła przebicia – jak najbardziej), lecz i w polu występowali w armiach całej chyba Europy. Wiadomości o uzbrojeniu używanym na ówczesnych okrętach są skąpe, jednak wiele wskazuje również tu na równoczesne posługiwanie się łukami i kuszami, reprezentującymi własne zalety (i wady). Na początku XIII w. angielski król Jan (bez Ziemi) zatrudnił słynnych genueńskich kuszników, płacąc im dość przyzwoitą (acz nieoszałamiającą) stawkę dzienną w wysokości od 3 do 6 pensów, co odpowiadało wtedy płacy zwykłego marynarza (3 pensy) i wykwalifikowanego wioślarza (6 pensów) [William Laird Clowes, The Royal Navy, reprint 1996, tom I, str.118]. Brak wzmianki o łucznikach sugeruje, że trafiali oni na okręty inną drogą (zapewne w pocztach rycerzy, oddziałach wystawianych przez miasta itp.) i nie byli bezpośrednio opłacani ze szkatuły królewskiej. Generalnie wydaje się jednak, że do XIII w. w ogóle niezbyt ceniono na wodach północnej Europy broń dalekiego zasięgu, dążąc do jak najszybszego zwarcia i rozstrzygania bitew za pomocą broni białej. Na kogach, nefach i mniejszych żaglowcach, także w Anglii, wykorzystywano zarówno łuki jak kusze, bez widocznej preferencji. Tak było np. w bitwie na wodach portu Lismore w 1173, kiedy anielscy łucznicy i kusznicy odegrali ważną rolę w zmuszeniu irlandzkiej floty z Cork do ucieczki. Niektórzy badacze uważają, że ze względu większą siłę przebijania kusz oraz szerszy kontakt z nimi Ryszarda Lwie Serce podczas wyprawy krzyżowej (na Morzu Śródziemnym zdecydowanie stawiano na kusze), a także powszechne stosowanie na terytorium Francji, gdzie Plantageneci mieli połowę swego królestwa i toczyli główne wojny, pod koniec XII i w XIII w. kusznicy formowali na okrętach tej dynastii podstawowe oddziały do walki z dystansu [N.A.M. Rodger, The Safeguard of the Sea: a naval history of Britain, 1997, tom I, str.55-72]. W XIII w. znano już kusze napinane za pomocą strzemion, pasa z hakiem, kołowrotu z wielokrążkiem (windy angielskiej) i może „koziej nogi” [F.C. Lane, The Crossbow and the Nautical Revolution of the Middle Ages, 1969; F.W. Brooks, Naval Armament in the Thirteenth Century, 1928; L. und F. Funcken, Historische Waffen und Rüstungen des Mittelalters, 1990]. W angielskim manuskrypcie z 1271 r. przedstawiono walkę dwóch nefów. Jedynymi strzelcami na ilustracji są dwaj kusznicy – jeden stoi na kasztelu rufowym, drugi na śródokręciu (mają kusze ze strzemionami). Tym niemniej na wielokrotnie reprodukowanej scenie z angielskiego manuskryptu z początku XIV w., na której widzimy pojedynek jednomasztowych kog, pokazano stojących na kasztelu rufowym dwóch łuczników, jednego z długim, drugiego z bardzo długim łukiem, a żadnego kusznika.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
kgerlach
Administrator



Dołączył: 20 Lip 2010
Posty: 6373
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Nie 12:49, 18 Sie 2013    Temat postu:

C) Od schyłku XIII w. na okrętach angielskich łucznicy zaczęli odgrywać coraz większą rolę. Jak podaje Alexzandra Hildred, w czasie walijskich kampanii Edwarda I (z ostatniej ćwierci tamtego stulecia) oddziały kuszników i łuczników były przenoszone z armii do służby na okrętach. Twierdzono, że w wielkiej bitwie pod Sluis w 1340 r. Anglicy mieli na pokładach około 16 tysięcy żołnierzy, z tego 4000 ciężkozbrojnych i 12 tysięcy łuczników [Weapons of Warre, 2011, str.593]. Zarówno w tym starciu jak w lądowej bitwie pod Crécy w 1346 r. angielscy łucznicy Edwarda III ze swoimi długimi łukami rozgromili genueńskich kuszników, zasypując ich gradem strzał w tempie, któremu nawet bardzo dobrze wyszkoleni żołnierze uzbrojeni w kusze nie mogli dorównać. Dało to asumpt do twierdzenia, że w tamtym czasie na angielskich okrętach kusze były mniej cenione od łuków [Ian Friel, The Good Ship, 1995, str.141]. Nie oznacza to jednak ani zaniku tej broni w ówczesnej flocie angielskiej, ani jej rzeczywistej niższości. Żaglowce coraz bardziej upodabniały się do twierdz lądowych, z wysokimi kasztelami na dziobie i rufie, zwieńczonymi blankami niczym na miejskich murach, podobnymi stanowiskami bojowymi na masztach, miały grubsze burty, wyższe nadburcia. Było na czym opierać ciężkie kusze przy strzale, wyższa siła przebicia znajdowała się w cenie, mimo że w bitwach morskich wielu kombatantów rezygnowało z rozbudowanego uzbrojenia ochronnego, o czym później. Z uwagi na odmienne warunki walki, na okrętach angielskich z XIV w. kusznicy nie zostali tak zdominowani przez łuczników jak w armii polowej. Zazwyczaj są wymieniani razem, jednym tchem [Matthew Strickland & Robert Hardy, The Great Warbow, 2005, str.115,436]. Mało znana, bardzo ciekawa ilustracja ze wschodnioangielskiego psałterza z około 1330-1340 przedstawia okręt, na którego przednim kasztelu stoi łucznik, a na tylnym – kusznik! Jeśli w Anglii łuki zaczęły przeważać nad kuszami, to na morzu stało się to bardziej z powodów społecznych niż taktycznych. Cała warstwa ludzi ćwiczona w mistrzowskim używaniu długich łuków oraz wypracowanie znakomitej taktyki współdziałania z nimi spieszonych rycerzy na dobrze wybieranych pozycjach obronnych, święciły na lądzie tryumfy jeszcze na początku XV w. Jednak ani na okrętach, ani przy obleganiu lub obronie twierdz nie wyglądało to tak samo. Pod Sluis angielscy łucznicy przetrzebili wstępnie przeciwników, lecz właściwe zwycięstwo osiągnęli ciężkozbrojni w walce wręcz. Podczas innych ich bitew morskich jeszcze w początkach XV w. łucznicy ponosili ciężkie straty z rąk kuszników wroga. Jeśli stopniowo coraz bardziej przeważali liczebnie nad własnymi kusznikami, to dlatego, że długie łuki stały się swego rodzaju bronią narodową. Jak wykazały badania szkieletów z Mary Rose, wieloletnie używanie łuku o ogromnej sile naciągu wymagało szczególnej tężyzny fizycznej i prowadziło wręcz do deformacji niektórych kości. Póki oddziały łuczników przynosiły Anglikom głośne sukcesy na lądzie i rosła ich liczebność, w naturalny sposób stawały się też zapleczem dla formowania załóg okrętów, a to z kolei przekładało się na udział w zwycięstwach morskich. Trudno jednak na tej podstawie przesądzać o technicznej wyższości łuku nad kuszą jako broni okrętowej, aczkolwiek nadzieja niektórych na wykazanie dokładnie odwrotnej zależności również pozostaje w sferze pobożnych życzeń.
Łuków i kusz używali także powszechnie żeglarze hanzeatyccy. Kogi były w zasadzie statkami towarowymi, ale narażonymi w ogromnym stopniu na ataki piratów i korsarzy w epoce, w której prawie każdy wojował z każdym. Jeśli zdecydowano się stawiać opór, do walki stawali wszyscy znajdujący się na pokładzie. Kupcy i ich pomocnicy dobywali własnej broni, być może także szyper, lecz marynarze pobierali uzbrojenie stale przewożone na żaglowcu, na taką właśnie „okazję”. Obejmowało m.in. łuki i kusze.
W 1387 r. kaper z Ostendy twierdził, że gdańszczanin Maes Tile dla odstraszenia napastników ustawił na swoim statku ludzi z długimi łukami wzdłuż burt, a innych – z oszczepami i kamieniami - wysłał na bocianie gniazdo, by stworzyć wrażenie okrętu wojennego [Walther Vogel, Geschichte der deutschen Seeschiffahrt, 1915, tom I, str.454]. Tym niemniej wzmianki pisemne, ikonografia i znaleziska archeologiczne dowodzą, że na hanzeatyckich kogach w roli ręcznej broni miotającej najchętniej wykorzystywano kusze. Wspomniane długie łuki z czternastowiecznego żaglowca gdańskiego mogły być, ale wcale nie musiały - długimi łukami angielskimi. Znane są od XIII w. bardzo podobne egzemplarze niemieckie, tyle że wykonane z dębu, a nie z cisu. Zresztą długie łuki proste występowały też w formie o płaskim przekroju.
Mimo wikińskiej tradycji w Skandynawii wielką popularność zyskały kusze. Michał Paradowski w „Studiach i materiałach do historii wojen ze Szwecją...” zwraca uwagę, że nie przez przypadek kusza (w łapie lwa notabene) pojawiła się w herbie prowincji Smaland, gdyż „była tradycyjnie kojarzona w Szwecji jako narodowa broń”.
O skuteczności bojowej łuków i kusz, abstrahując od samych strzelców (przy czym ogólnie biorąc, pomijanie ich roli jest dużym błędem), przesądzały: siła przebicia, zdolność penetracji celu, szybkostrzelność, zasięg i niezawodność.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
kgerlach
Administrator



Dołączył: 20 Lip 2010
Posty: 6373
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Nie 19:59, 18 Sie 2013    Temat postu:

D) Siła przebicia była wprost proporcjonalna do siły naciągu, aczkolwiek przy porównywaniu drewnianych łuków z kuszami o łęczysku innym niż z drewna (kompozytowym z udziałem rogu, stalowym) należy brać poprawkę na fakt, że miały trochę inną zdolność magazynowania energii i efektywność jej oddawania. Tym niemniej sama wartość siły naciągu jest dość łatwa do ustalenia (zwłaszcza dla łuku), ponieważ nie tylko dysponujemy bardzo wieloma egzemplarzami zabytkowymi (do których wcale nie potrzeba stosować badań niszczących, gdyż wiadomo, że długość łuku długiego odpowiadała z grubsza wysokości strzelca, który przy maksymalnym naciągu cofał cięciwę za swoje ucho, zaś maksymalny naciąg kuszy wyznacza miejsce położenia rowka w orzechu), ale i parametry techniczne występujących w przyrodzie materiałów naturalnych (oraz położenie ludzkiego ucha względem wyciągniętej w przód, zaciśniętej dłoni) praktycznie nie zmieniły się przez te kilkaset lat. Zatem dokładna kopia muzealnego łuku cisowego wykonana dzisiaj, charakteryzuje się prawie tą samą siłą naciągu. Tyle że ludzi byli różni, a ich możliwości fizyczne też rozmaite. Dlatego nie można określić jednolitej wartości tej siły dla wszystkich łuków długich, lecz jedynie konkretne wartości w konkretnych egzemplarzach. Wielką pomocą okazały się wyniki eksploracji wraku okrętu Mary Rose, który to żaglowiec zatonął wprawdzie w 1545 r., ale na jego pokładzie znaleziono aż 172 długie łuki oraz 2303 strzały, chociaż była to już przecież epoka broni palnej. Początkowo badano je tak, by pasowały do modnej wtedy teorii słabych łuków, o zaletach wytworzonych tylko przez legendy, a do praktycznych prób replik brano współczesnych łuczników sportowych, przekonanych o swojej absolutnej wyższości nad prymitywnymi przodkami ze średniowiecza i negujących możliwość ich większej krzepy. W rezultacie w 1981 opublikowano wyniki modelu matematycznego, który określał siłę uciągu badanego egzemplarza na maksymalnie 36 kG. Jednak poproszony o dalszą pracę David Clark przyznał, że pomylił się w obliczeniach i naprawdę chodziło o 69 kG! Ci, którym się marzyło i marzy zdeprecjonowanie długiego łuku jako niezwykle skutecznej broni gardłowali z zapałem, jakoby nikt nie dałby rady napiąć cięciwy takiej broni. Tymczasem młody człowiek (żaden kulturysta ani inny siłacz) Simon Stanley wielokrotnie zademonstrował, że jest w stanie szybko i skutecznie strzelać (z maksymalnie wiernych replik długiego łuku wykonanych współcześnie z cisu oregońskiego) przy sile naciągu do 78 kG. Mało tego, strzelał nawet przy sile naciągu 86 kG, jednak uważał, że to tłumaczy „dlaczego łucznicy z Mary Rose mieli skręcone kręgosłupy!” [Dr Ann J. Stirland, Raising the Dead: the Skeleton Crew of Henry VIII’s Great Ship the Mary Rose, Chichester 2002; ja za Matthew Strickland & Robert Hardy, op. cit., str.17]. „Pogromcy mitów”, którzy przebierali nogami z nadzieją, jak to odkrycia z Mary Rose pomogą zaniżyć szacowaną wcześniej siłę naciągu długich łuków, muszą się czuć strasznie zawiedzeni. Najbardziej współczesne badania dużego zespołu naukowego działającego w ramach programu prowadzonego przez Mary Rose Trust jasno dowiodły, że siła naciągu takich łuków jak z Mary Rose wahała się co najmniej w zakresie 44-84 kG [Robert Hardy, Roy King, J. Levy, P. Pratt, S. Stanley, B.W. Kooi, D. Adams, A. Crowley w Alexzandra Hildred, Weapons of Warre. The Armament of the Mary Rose, Portsmouth 2011, vol.3, Part 3, str.627]. Na dodatek zwrócono uwagę, że studia nad drewnem, z którego sporządzono te łuki, sugerują gęstsze słoje i mocniejsze drewno niż dla dzisiejszego cisu oregońskiego, a zatem oryginały miały najprawdopodobniej nawet większą siłę naciągu niż współczesne repliki! [Tamże str.632].
Współczesne próby z użyciem radaru Dopplera pozwoliły ustalić prędkość początkową strzały wypuszczanej z takiego łuku na 45-70 m/s, przy zasięgach 226-328 m (zazwyczaj do około 245 m). Na tych dystansach strzała traciła tylko około 16% swojej prędkości początkowej, odzyskiwała bowiem jej część w ostatniej fazie lotu o stromej trajektorii.

Szacowana siła naciągu wczesnej kuszy o cisowym łęczysku dużych rozmiarów, ale z całkowicie ręcznym napinaniem cięciwy, znalezionej w warstwie z około 1216 r., wynosi około 68 kG. Takie kusze nie były więc wcale efektywniejsze (pod tym względem) od ówczesnych łuków. Jednak nawet ciągle drewniane łęczyska, nie wspominając już o kompozytowych i stalowych, mogły się stać znacznie potężniejsze po wprowadzeniu rozmaitych systemów mechanicznego napinania cięciwy. Nie wiadomo dokładnie, kiedy następowały owe zmiany materiałowe i konstrukcyjne, tym niemniej mamy absolutnie pewną wzmiankę (w dokumentach sądowych) o stalowej kuszy w 1333 r., a kompozytowe łuki kusz występowały (i to w zachodniej Europie!) najpóźniej pod koniec XII w. Pierwsze mechanizmy naciągu ręcznych kuszy z użyciem lin, rolek, haków i pasów pojawiły się w drugiej połowie XII w. Taka broń mogła już mieć siłę naciągu 150 kG. Znane w XIV w. lewary niemieckie i „kozie nogi” pozwalały nawet na koniu napiąć kuszę o sile naciągu 135 kG. Wielkie kusze bojowe z końca XV i z XVI w., napinane lewarami i windami, cechowały się ogromnymi siłami naciągu – znamy egzemplarz o sile 544 kG. Te niesamowite wartości nie przekładały się w prosty sposób na zdolność penetracji celu, ponieważ łęczyska stalowe podobno magazynowały mniej energii, a z pewnością wolniej wracały do pierwotnej postaci po puszczeniu cięciwy. Bardzo dużo zależało też od długości i masy bełtu, gdyż wiązał się z nimi stopień utraty prędkości początkowej. Dlatego zaobserwowano takie doświadczenia przy strzelaniu z zabytkowych kusz (późnych), jak osiągnięcie dystansu 457 m przy wykorzystaniu kuszy o naciągu 181 kG, a tylko 402 m dla kuszy o sile naciągu 544 kG. Tym niemniej było i jest oczywiste, że żaden łuk prosty nie mógł się nawet zbliżyć do podobnych wartości siły naciągu i odległości strzału. Zastosowanie windy wielokrążkowej do napinania cięciwy pozwoliło na niemal nieograniczone podnoszenie siły naciągu, oczywiście przy drastycznym spadku szybkostrzelności. Zresztą także lewar niemiecki dawał wielkie możliwości – w angielskiej zbrojowni królewskiej znajduje się egzemplarz o przełożeniu 145:1.
Fanatycy „materiałów źródłowych” przytaczają często opinie, z których miałoby wynikać, że angielscy łucznicy byli w stanie razić wroga na większą odległość niż kusznicy. Standardowym potwierdzeniem jest bitwa pod Crécy w 1346 r., w której zdaniem angielskiego kronikarza Geoffreya le Baker, bełty genueńskich kuszników nie sięgały Anglików, w tym samym czasie gdy Genueńczycy masowo padali ofiarą strzał z długich łuków. Strickland i Hardy zwracają jednak uwagę, że nie potwierdzają tego prawie żadne relacji francuskie i inni kronikarze. Nawet wtedy pojawiają się wyjaśnienia (dość mało zresztą przekonujące), że kusznicy genueńscy zaniedbali ochronić przed deszczem swoje cięciwy, a walijscy łucznicy zrobili to. Zatem nie ma tu mowy o „naturalnie” większym zasięgu długiego łuku od kuszy, tylko o szczególnym przypadku (jeśli w ogóle był faktem). Genueńczycy zostali po prostu w niekorzystnej pozycji (brak zasłon) zasypani gradem angielskich strzał, nie mogąc sprostać szybkostrzelności łuczników.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
kgerlach
Administrator



Dołączył: 20 Lip 2010
Posty: 6373
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Pon 6:40, 19 Sie 2013    Temat postu:

E) O ile średni zasięg długiego łuku angielskiego można z grubsza określić na 230-240 m, to bardzo trudno byłoby to uczynić dla kuszy, z uwagi na ich wielkie zróżnicowanie. Nie ulega jednak żadnej wątpliwości, że maksymalne wartości stawiały kuszę pod tym względem nieco wyżej. Ja znam stosunek 457/388 m, lecz nie zamierzam twierdzić, że to wartość jedynie możliwa.

Zdolność penetracji celu jest wprost proporcjonalna do energii posiadanej przez strzałę czy bełt w chwili uderzenia, zatem zachowuje takąż proporcjonalność i do siły naciągu cięciwy. Od tego daleko jednak do wyznaczenia jakichś ogólnych współczynników określających ten związek. Wspomniałem już o innej zdolności magazynowania energii i innej prędkości powrotu do kształtu wyjściowego łęczysk wykonanych z różnych materiałów. Do tego dochodzi różny wpływ oporów na wyhamowanie prędkości ruchu pocisku oraz rozmaita masa tych ostatnich. Zdolność penetracji zależała też od materiału i kształtu grotów strzał, od materiału i długości drzewc. Oczywiście nie mniejsze znaczenie miał sam cel – czy chodziło o przeciwnika w lekkim ubraniu, skórzanych lub watowanych okryciach, w pancerzu kolczym, łuskowym lub lamelowym, w zbroi płytowej itp.
Niestety, brak jest wystarczająco obiektywnych i zarazem kompleksowych badań tego zagadnienia. W ostatnich latach prowadzono bardzo wiele prób, ale niemal zawsze pod z góry założony cel. Jeśli badacz miał „misję” udowodnienia, że broń strzelcza (zwłaszcza długi łuk!) była „be”, brał sobie egzemplarz o sile naciągu nie przekraczającej 40 kG, strzałę o masie 50 g i zakończoną miękkim grotem z żelaza technicznego, ustawiał na granicy zasięgu płytę ze współczesnej hartowanej stali, grubszą niż w jakiejkolwiek średniowiecznej zbroi, podpierał ją za słabo, by podkład absorbował wielką część energii uderzenia i miał bezdyskusyjny wynik – wszystkie strzały się odbijały, broń miała zerową zdolność penetracji, wszystkie dane historyczne to tylko „mit”, który szczęśliwie obalono.
Kiedy chciał udowodnić coś wręcz przeciwnego, brał łuk lub kuszę o sile naciągu minimum 70 kG, strzałę o masie co najmniej 100 g i z grotem z utwardzanej stali, za cel wybierał cienką płytę z najgorszego żelaza technicznego, ustawiał ją na nieelastycznym podłożu, w wystarczająco małej odległości od strzelca (góra 90 m) i voila! Wszystko przechodziło jak przez masło. W badaniach takich co prawda wykorzystywano nawet czasem autentyczne elementy zbroi z epoki, ale jest zrozumiałe (wobec wartości naukowej zabytków), że z reguły (albo zawsze) chodziło o egzemplarze najgorsze, najtańsze, najmniej odporne. Rzetelne przeprowadzenie analiz jest bardzo trudne i jeszcze bardziej kosztowne. Nie wystarczy analiza materiałoznawcza po jednej sztuce z każdego typu osłony i sporządzenie replik, chociaż już to byłoby wielkim zadaniem. Należałoby jeszcze stworzyć statystyczny obraz częstotliwości używania danych typów, konkretnych materiałów i sposobów obróbki, a do tego z pewnością nie ma wystarczających informacji źródłowych. Trzeba bowiem pamiętać, że np. zbroje płytowe były nadzwyczaj różne, zarówno ze słabego żelaza, jak ze specjalnych gatunków stali hartowanej (ale historycznych, nie dzisiejszych!) i ich odporność na przebicie (pomijając nawet bardzo ważne kształty oraz ustawienie płaszczyzn względem kierunku uderzenia pocisku) jest biegunowo odmienna.
Tę różnorodność skuteczności pozornie bardzo podobnych osłon dobitnie poświadczają opisy z epoki.
Z jednej strony mamy świadectwa mówiące o wielkiej zdolności przebijania. Gerald z Walii podróżujący po tym kraju w 1188 r. z arcybiskupem Canterbury, opisywał szczegółowo technikę wykonywania walijskich łuków z wiązu i stwierdzał, że „nie tylko da się z nich strzelać daleko, ale są wystarczająco silne, by powodować poważne rany w walce na mniejszą odległość”. Jako przykład wymieniał przebicie przez strzałę z takiego łuku drzwi dębowych grubych prawie na dłoń, co widział osobiście; oraz zabicie konia strzałą, która przeszła przez kolczugę otaczającą udo jeźdźca z zewnętrz i wewnątrz, analogiczne warstwy jego skórzanej tuniki i siodło – wprawdzie w tym przypadku to relacja z drugiej ręki, lecz o tyle cenna, że przytoczona przez praktyka nie będącego jakimś fanatykiem długich łuków i uważającego taką efektywność za całkiem realną dla ówczesnych kusz, które automatycznie stawia wyżej od łuków pod względem możliwości penetracji. Anna Komnena twierdziła w pierwszej połowie XIII w., że bełty z kusz przebijały tarcze, przechodziły też na wylot przez ciężkie żelazne napierśniki i ciała żołnierzy. Ciężkie straty zadawane rycerzom przez łuczników i kuszników doprowadziły w odwecie do wielu rzezi na jeńcach – po oblężeniu Crowmarsh książę Henryk kazał ściąć 60 łuczników broniących sprawy króla Stefana, po upadku Rochester Castle w 1215 król Jan bez Ziemi powiesił wszystkich kuszników, w 1264 Henryk III nakazał ścięcie ponad 300 łuczników, którzy atakowali jego armię podczas przemarszu [za Strickland, Hardy, op. cit.].
Także przy strzelaniu pod dużym kątem w górę, dla zwiększenia zasięgu, siła przebicia strzał i bełtów nie była bynajmniej zbyt mała. Odkrycie masowego grobu z bitwy pod Wisby stoczonej w 1361 pokazało, że wiele czaszek zostało przebitych od góry grotami bełtów [B. Thordemann, Armour from the battle of Wisby, 1361, Stockholm 1939]. XVI-wieczny kronikarz Olaus Magnus pokazał oddział kuszników strzelających specjalnie pod kątem około 45 stopni w górę, by spadające bełty przebijały hełmy i górne partie ciała przeciwników oraz raniły konie. Wiadomo z XII-wiecznej kroniki, że podobnej metody użyto już w bitwie pod Hastings w 1066.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
kgerlach
Administrator



Dołączył: 20 Lip 2010
Posty: 6373
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Pon 20:12, 19 Sie 2013    Temat postu:

F) Z drugiej strony od połowy XIV w. spotykamy się z relacjami o takim rozwoju hełmów, zbroi płytowych i tarcz, że angielskie długie łuki stawały się wobec nich mało użyteczne. Kronikarz Geoffrey le Baker pisał, jak w bitwie (lądowej) pod Neville’s Cross w 1346, pierwsze szeregi najlepiej wyposażonych Szkotów „z głowami pochylonymi i pokrytymi żelazem, z polerowanymi hełmami [zapewne typu basinet] i ciasno mocowanymi tarczami, udaremniły poczynania angielskich strzał na początku bitwy”, a jeden z walczących ujawnił (w liście napisanym krótko po starciu) dwukrotną ucieczkę angielskich łuczników. Podobne wzmianki o odporności rozwiniętych form zbroi (noszonych przez rycerzy na lądzie) wobec strzał z łuków spotykamy potem w opisach bitew na kontynencie europejskim, pod Poitiers w 1356, Cocherel i Auray w 1364. Trzeba przy tym pamiętać, że siły przebicia łuku nie dało się zwiększać poza możliwości fizyczne najsilniejszych ludzi, natomiast kusza z mechanicznym naciągiem mogła niemal bez przeszkód nadążać w wyścigu pancerz kontra pocisk. Aby jednak wyciągnąć z tego konkluzje odnoszące się do bitew morskich, należałoby rozpatrzeć zbroje noszone na okrętach, do czego dojdziemy później.
Niektóre przewagi chmury strzał ze strony dużej formacji łuczników, objawiające się na lądzie, sprawdzały się też na morzu, inne – nie. Zagrożenie dla cennych koni bojowych można pominąć. Również niebezpieczeństwo cofania się przed strzałami części ludzi w taki sposób, że uniemożliwiali walkę innym, a nawet ich dusili czy zadeptywali, tu występowało co najwyżej w minimalnej skali, ponieważ na okręcie i tak nie było dokąd się cofać (chyba że pod pokład, co praktykowano), a strzały przeciwnika nie spadały w jednym konkretnym miejscu, z którego dałoby się uciec. Natomiast już bitwa pod Sluis w 1340 r. pokazała, że grad strzał z łuków wywiera taki sam negatywny wpływ na morale załóg okrętowych, jak w przypadku żołnierzy walczących na lądzie. Rzadko lecące bełty z mozolnie napinanych kusz Genueńczyków z pewnością wywierały bardziej destrukcyjny wpływ indywidualny, ale nie robiły takiego wrażenia jako całość, co przyczyniło się do klęski Francuzów (aczkolwiek – podobnie jak w większości bitew lądowych - nie był to czynnik ani jedyny, ani decydujący).
Jednak, skoro ranienie czy ubicie koni nie wchodziło w grę, łucznicy nie wywieraliby takiego wrażenia na zbrojnych przebywających na okrętach, gdyby rzeczywiście ich strzały odbijały się od pancerzy zapewniających całkowitą ochronę (poza przypadkowymi lub celowymi trafieniami w odsłonięte części ciała), jak niektórzy próbują dowodzić. Co ciekawe, często są to te same osoby, które uważają, że skoro ktoś coś w dawnej epoce napisał – nawet jeśli był to wierszokleta – mamy do czynienia z bezwzględnie prawdziwym świadectwem, którego nie wolno podważać bez znalezienia innego ówczesnego tekstu z twierdzeniem przeciwnym. Jednak w przypadku długich łuków angielskich nie przeszkadza im to ignorować gromady obserwatorów z Anglii, Flandrii, Francji, Szkocji, piszących – jak Thomas Walsingham – o „gradzie strzał uderzających w hełmy, płyty i zbroje”, powodujących, że przeciwnicy „przebici strzałami, padali pięćdziesiątkami, sześćdziesiątkami”, nie przeszkadza lekceważyć wizerunków w manuskryptach z epoki, na których widzimy strzały przebijające pancerze kolcze, a nawet płytowe. Zamiast tego miarodajne mają być tylko dzisiejsze doświadczenia poprowadzone pod z góry założony wynik, chociaż udowodniono, że zbroja ze stali najwyższej jakości mogła mieć ponad dwukrotnie większą odporność niż analogiczna zbroja wytworzona z niskowęglowego żelaza technicznego, a jednych i drugich używano na polach bitew, zatem zapewne i na akwenach starć morskich.
Od wczesnego średniowiecza do połowy XIV w. typowym pancerzem dobrze osłoniętego wojownika była kolczuga. Bronioznawcy lądowi zajmują się szczegółowo jej wariantami konstrukcyjnymi, stopniowym wydłużaniem dla osłonięcia większych partii ciała, współpracą z analogicznymi osłonami nóg, rąk, kapturem kolczym itd. Z pewnością większość ich spostrzeżeń – jak np. dobra skuteczność przy ochronie przed cięciami i kłuciami pod warunkiem zastosowania grubego podkładu – ma identyczną wagę dla bitew na morzu. W tym miejscu interesuje mnie jednak tylko fakt, że także ogniwa kolczugi były wykonywane zarówno z żelaza technicznego, jak ze stali [badania, artykuły i prace Blaira, Burgessa, Ffoulkesa, a przede wszystkim C.S. Smith, Methods of Making Chain Mail in the 14th-18th Centuries: A Metallographic Note; zresztą Sim i Kaminski (Roman Imperial Armour. The Production of Early Imperial Military Armour, 2012) pokazują tę samą prawidłowość już dla lorica hamata z cesarstwa rzymskiego], więc musiały mieć silnie zróżnicowaną odporność. Ważne jest także, jakie części ciała rycerzy walczących na okrętach był osłaniane przez elementy pancerza kolczego – oczywiście, jeśli uznamy ówczesne ilustracje za wiarygodne pod tym względem. Na ilustracji z c.1271, przedstawiającej walkę dwóch nefów, widzimy wojowników z całkowicie osłoniętymi głowami, rękoma (łącznie z dłońmi) i tułowiem (przynajmniej do pasa, reszta postaci chowa się za nadburciami i krenelażem kaszteli); wśród tak opancerzonych są też kusznicy. Scena z angielskiego manuskryptu z początku XIV w., przedstawiająca walkę dwóch kog, pokazuje ciężkozbrojnych z osłoniętym kolczugą całym tułowiem (co najmniej do okolic pasa, kolczymi osłonami całych nóg i rąk (często poza dłońmi), metalowymi łebkami bez nosali. Identycznie przestawiają się zbrojni na c. XII-wiecznych ilustracjach holka i kogi. Miniatura z psałterza Luttrella z c. 1340 pokazuje tylko głowy oddziału żołnierzy stłoczonych na pokładzie, ale wszyscy mają czepce kolcze. [Niestety, większości wizerunków pokazujących rzekomo okręty i bitwy z XIV w. – np. pod Sluis, La Rochelle – nie możemy brać poważnie, ponieważ powstały dużo później]. Jest zupełnie niemożliwe, aby we wstępnej fazie bitwy łucznicy celowali wyłącznie w twarze i całkowicie nierealne, aby zadawali takie straty przeciwnikom, jak pod Sluis, gdyby strzały z łuków nie były w stanie przebijać kolczug. Oczywiście to dokładnie tak jak z późniejszymi armatami okrętowymi – miały zdolność rozbijania grubych, dębowych burt, ale gdyby każda kula je przebijała, żaglowce tonęłyby jeden po drugim, a rzeczywistość przedstawiała się zgoła odwrotnie. Także w przypadku strzał – potencjał nie oznaczał 100-procentowego wykorzystywania i nie każda rana eliminowała z walki.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
kgerlach
Administrator



Dołączył: 20 Lip 2010
Posty: 6373
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Wto 7:49, 20 Sie 2013    Temat postu:

G) Tę różnorodność bardzo dobrze potwierdzają źródła, chociaż z natury rzeczy (znaczenie poszczególnych bitew, znamienitość uczestniczących w nich osób, dostępność informacji dla kronikarzy) koncentrują się na walkach lądowych.
Z jednej strony czytamy o wysokiej odporności kolczug na strzały, nawet wypuszczane z łuków kompozytowych. Jak pisał Radulfus Cadomensis [Gesta Tancredi], pod Doryleą (Doryleum) w 1097 „Turkom pomagała ich liczba, nam nasze pancerze”. Wg Anny Komneny [Aleksjada] bizantyjski cesarz Aleksy kazał swoim łucznikom strzelać do koni rycerzy Boemunda, „ponieważ wiedział, że pancerze kolcze czynią ich prawie jeśli nie całkowicie nieosiągalnymi dla ciosów; dlatego strzelanie do jeźdźców było w jego opinii marnowaniem strzał i rzeczą całkiem absurdalną”. Twierdziła także, iż kolczugi Franków wykonane są „z tak dobrego żelaza, że odbija od siebie pociski” [przekład O. Jurewicz], czy w kolczugach „żelazo jest dobrej jakości, zdolne do powstrzymania strzał” [przekład M. Strickland]. Odo z Deuil raportował o strzałach, które nie przebiły się przez kolczugę Ludwika VII podczas drugiej krucjaty, a Ambroise [Estoire de la guerre sainte] opiewał Ryszarda Lwie Serce, który po wdarciu się w szeregi „Turków” i zasypany przez nich strzałami „wyglądał jak jeżozwierz”, ale nic mu nie było. Zdaniem Wilhelma z Malmesbury kolczuga wysokiej jakości uchroniła Henryka I przed strzałą zabójcy. W spisie z 1390 r. znaleziono „un auberjon d’acier de toutte botte” (stalową kolczugę o odporności sprawdzonej na wszelkie uderzenia), w kronice z 1398 mamy opis rycerzy noszących „camisam ferream, ex circulis ferreis contextam, per quae nulla sagitta arcus poterat hominem vulnerae” (kolczugi zrobione z żelaznych pierścieni, przez które żadna strzała nie może ranić człowieka). Jest oczywiste, że na tę odporność wpływały nie tylko pierścienie kolczugi, lecz i noszone pod nią (w XIV także na niej) pikowane szaty (aketon, gambeson, czyli polskie przeszywanice wg Michała Bogackiego, Zdzisławy Wawrzonowskiej, Andrzeja Nadolskiego i innych). Jednak dla istoty zdolności penetracyjnych łuku w realnych warunkach bitew średniowiecza nie ma znaczenia, która z warstw ochronnych za co odpowiadała.
Z drugiej strony nie brak wzmianek o ranach odniesionych od strzał przez rycerzy w kolczugach. W czasie pierwszej krucjaty Gerard de Quiersy zmarł, kiedy strzała z nieprzyjacielskiego łuku (wystrzelona z małej odległości) przebiła tarczę i pancerz. Inny krzyżowiec, Walter, zginął podobno po przebiciu jego kolczugi przez 7 strzał. Wspominałem wcześniej o zabiciu konia strzałą z łuku walijskiego, która przeszła przez kolczugę otaczającą udo jeźdźca z zewnętrz i wewnątrz, analogiczne warstwy jego skórzanej tuniki i siodło, co poświadczał Gerald z Walii. Kronikarz relacjonujący oblężenie Dunbar w 1337 r. zdumiewał się strzałą, która przebiła wierzchnią szatę Williama Despencer, trzy warstwy pancerza kolczego, trzy warstwy aketonu i pozbawiła rzeczonego rycerza życia. Jest jasne, że do przebijania kolczug rozwinięto specjalne, wąskie groty strzał (typ bodkin i podobne), a dzisiejsze dyskusje wokół ich prawidłowego nazewnictwa niczego nie wnoszą do istoty sprawy. Dla walk okrętowych ograniczone znaczenie mogą mieć też aktualne testy, w których strzały wypuszczane ze słabych łuków (o sile naciągu 31 kG) bez problemu przebijały kolczugi z odległości 4,5 m, a nie były w stanie tego zrobić z dystansu 180 m. Można sobie co prawda wyobrazić sytuację, w której abordażujący wdarli się już na śródokręcie atakowanej jednostki, a obrońcy szyją do nich nadal z kaszteli, jednak przede wszystkim udowodniono używanie także łuków o prawie trzykrotnie większej sile naciągu.
Zamiast więc tworzyć „całościowe”, wydumane teorie o wyższości Świąt Bożego Narodzenia nad Świętami Wielkiej Nocy czy odwrotnie, warto się pogodzić z dowiedzionymi faktami: istniały łuki o wielce zróżnicowanej sile naciągu, różne strzały z różnymi grotami (żelaznymi i z utwardzanej stali), pancerze zbrojnikowe i kolcze o bardzo odmiennej budowie (zgrzewane, nitowane z jednym lub dwoma nitami, jedno- i wielowarstwowe, z pierścieniami płaskimi i o okrągłym przekroju, różnej średnicy, z żelaza technicznego, ze stali różnej jakości), których odporność wspomagały przeszywanice i jaki (wzmacniane skórą, rogiem, lnem, barchanem itp.), więc i wyniki bywały bardzo rozmaite. Zdecydowanie warto było mieć taką ochronę na sobie, ale długotrwałe, zmasowane ostrzeliwanie gradem strzał z okrętu nieprzyjaciela przynosiło też całkiem wymierne, śmiertelne efekty i niepotrzebne do tego okazywało się żadne zadeptywanie.
Kusze o mechanicznym naciągu były pod tym względem jeszcze bardziej efektywne, jednak im więcej zyskiwały na zdolności penetracji, tym bardziej traciły na szybkostrzelności. Liliane i Fred Funcken uważają, że nigdy nie przekraczano szybkostrzelności 2 bełtów na minutę, podczas gdy elita łuczników trafiała w cel wielkości człowieka (z odległości 180 m) 12 razy na minutę! Na większe znaczenie kusz trochę wpłynęło coraz pospolitsze wprowadzanie w drugiej połowie XIV w. elementów zbroi płytowej.
Jest to bardzo istotne zagadnienie, ponieważ wiemy o noszeniu na piersiach pojedynczych blach ochronnych - niezależnie od kolczug (czy pancerzy zbrojnikowych) i przeszywanic – sporadycznie już pod koniec XII w., chociaż skąpe źródła nie odnoszą się oczywiście do walk morskich. Zagadnieniu przebijalności zbroi płytowej przez pociski z łuków i kusz poświęcono masę uwagi, studiów i badań praktycznych. Niestety, jak wspomniałem wcześniej, z reguły robiono to pod z góry postawioną tezę, wykorzystując łuki o zaniżonej sile naciągu (czego wyraźnie dowiodły badania egzemplarzy znalezionych na Mary Rose), słabe i lekkie strzały z miękkimi grotami z żelaza technicznego oraz bardzo grube i źle podparte płyty ze współczesnych stali najwyższej jakości. Oczywiście nie w każdym badaniu wszystkie te elementy występowały naraz. Jest jednak jasne, że zbroję płytową wprowadzono jako coś lepszego (na danym etapie rozwoju uzbrojenia zaczepnego) od kolczugi, lepiej chroniącego właściciela. Nie zamierzam przy tym wdawać się w dyskusję, czy priorytetem była odporność na ciosy miecza, uderzenia kopii, topora itp., cięcia czy pchnięcia, ostrzał z łuków i kusz, gdyż doskonalsza ochrona przynajmniej przed ówczesną bronią dalekiego zasięgu pozostaje faktem. Istotne jest tylko, na ile była to ochrona niezawodna, a jeśli nie – czy w miarę rozwoju (osłaniania prawie całej postaci walczącego) spowodowała całkowity zanik skuteczności łuków względem takich celów, jak chcieliby widzieć niektórzy entuzjaści kusz i kopii. Problem dotyczy przede wszystkim drugiej połowy XIV w. oraz stulecia XV, może do połowy XVI, a nie przestał istnieć nawet w wieku XVII. Jednak wygodnie jest skoncentrować się na nim już tutaj.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
kgerlach
Administrator



Dołączył: 20 Lip 2010
Posty: 6373
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Śro 6:47, 21 Sie 2013    Temat postu:

H) Przede wszystkim, chociaż najpóźniej w XIV w. wytwarzano zbroje także ze stali, to nie była to absolutnie stal współczesna – ówczesne technologie nie pozwalały na oddzielenie wszystkich zanieczyszczeń i nie dawały homogenności. Po drugie, taki materiał był i tak bardzo drogi, więc większość walczących używała blach z żelaza technicznego lub stali niskowęglowej. Z grobów poległych pod Wisby w 1361 r. wydobyto prymitywne zbroje zrobione ze wszystkich tych trzech materiałów. O ile czyste żelazo i dzisiejsza miękka stal mają twardość Vickersa tylko około 100, to stal ze zbroi z Wisby o zawartości 0,1% węgla wykazała około 120, a stal o zawartości 0,6% węgla - aż 266. A nie był to szczyt ówczesnych możliwości technicznych, ponieważ zbroja ze Szwajcarii, pochodząca sprzed 1352 r., wykazała się twardością Vickersa równą 390, chociaż wymagała skomplikowanej i bardzo drogiej obróbki. Nie należy przy tym zapominać o rzeszy wojowników muszących się zadowolić ochroną z płyt o twardości Vickersa około 100, co najwyżej około 120, ani o tym, że wykonanie egzemplarza do badań (skuteczności łuków) z dzisiejszej utwardzanej stali o twardości Vickersa 600 całkowicie fałszuje wyniki. Ponadto o realnej odporności ochrony z żelaza czy stali decydowała nie tylko jej twardość powierzchniowa, ale i ciągliwość, a ta pozostawała w odwrotnym stosunku do ilości zanieczyszczeń, co tym bardziej plasowało dawne materiały żelazne dużo niżej od współczesnych.
Wartość opisów źródłowych nie powinna być przeceniana (autorzy często pisali nie o tym, co widzieli, tylko o tym, co słyszeli; ponadto niemal zawsze przyświecał im nadrzędny cel moralizatorski, propagandowy itp., dla którego byli gotowi ochoczo poświęcać prawdę – np. te obowiązkowe tysiące wrogów stających zawsze przeciwko „dobrym” rycerzom i żołnierzom, dzięki czemu łatwo eksponować zwycięstwa i jeszcze łatwiej usprawiedliwiać klęski), ale nie może być też ignorowana.
Czytamy np. u Froissarta jak w 1340 r. Godemar du Fay został trafiony pod Tournai angielską strzałą, która przebiła płytę zbroi, ale utkwiła w niej, dzięki czemu francuski feudał ocalał. Obok potwierdzenia niewątpliwie skutecznej ochrony warto jednak zwrócić uwagę, że strzała się bynajmniej nie odbiła! Tym niemniej wspominana juz relacja Geoffreya le Baker o szkockich rycerzach pod Nevilles Cross nie ponoszących prawie strat przy szarżowaniu na angielskich łuczników, o Genueńczykach w zbrojach zapewniających im świetną ochronę przed angielskimi łucznikami podczas oblegania Bergerac w 1345 r., a przede wszystkim informacje o bezradności angielskich łuczników w bitwie pod Poitiers w 1356 r. wobec napierśników najlepiej wyekwipowanych rycerzy stojących na czele francuskiej formacji (chociaż poradzili sobie z nimi przez strzelanie w plecy, osłaniane tylko kolczugami, bez napleczników) pokazują jasno, że w drugiej połowie XIV w. zaszła prawdziwa skokowa zmiana na niekorzyść łuku. Między innymi dzięki dokonaniom płatnerzy z północnych Włoch (okolice Mediolanu), produkujących wysokowęglowe płyty z dość homogennej stali, silnie utwardzanej w wodzie oraz nieco słabsze, ale bardziej ciągliwe płyty ze średniowęglowej stali utwardzanej w oleju, w jakich uzyskiwanie twardości Vickersa rzędu 300-340 przestało być wyjątkowe. Głównie jednak wskutek równoczesnej obniżki cen i szerokiemu handlowi, które doprowadziły do znacznego odwrócenia proporcji między rycerstwem wyposażonym w elementy zbroi płytowej i takiego uzbrojenia pozbawionym. Nadal jednak występowało niezwykle silne zróżnicowanie jakościowe i ciągle używano żelaza technicznego oraz bardzo niskowęglowej stali. Matthew Strickland & Robert Hardy (op. cit. str.274) podają przykłady hełmu z grobu rycerza zmarłego 1405, w którym stal o zawartości poniżej 0,1% miała twardość Vickersa rzędu 108, z grobu rycerza zmarłego w 1407 – średniowęglowa stal o twardości Vickersa 110-195, wymieniają hełmy włoskie i niemieckie z przełomu XIV i XV w. o twardości Vickersa niewiele przekraczającej 100. Tak wyposażeni rycerze i żołnierze wcale nie mogli się czuć bezpieczni przy atakowaniu przez angielskich łuczników.
W miarę upływania lat, stale wzrastała jakość materiałowa zbroi płytowych z silnie utwardzanej stali wysokowęglowej, zwiększała się powierzchnia przykrywanego przez nią ciała, polepszała konstrukcja – kształtowano płyty, by zapewniały w wielu miejscach podwójną ochronę i na dodatek powodowały ześlizgiwanie się pocisków. Niektórzy kronikarze z początku XV w. twierdzili, że najbogatsi rycerze (np. książęta) byli całkowicie chronieni zarówno przed strzałami z łuków, jak kusz, chociaż angielscy łucznicy nadal potrafili przebijać słabsze boki i wizjery hełmów. W połowie XV w. twardość (Vickersa) najlepszych włoskich zbroi wynosiła między 300 a 400, egzemplarze z lat 1460-1510 miały już twardość 400-500. W 1448 r. płatnerze z Andegawenii oznaczali swoje zbroje znakami jakości – wyższy gwarantował „całkowitą ochronę” nawet przed bełtami z kuszy naciąganej dźwignią angielską, niższy oznaczał gwarancję odporności na bełty z kuszy naciąganej lewarem niemieckim oraz strzały z łuków. Całkowicie na serio traktować tych oznaczeń oczywiście nie można, dają one jednak dobre świadectwo, jak – porównawczo - postrzegano zdolności penetracyjne ówczesnej broni dalekiego zasięgu.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
kgerlach
Administrator



Dołączył: 20 Lip 2010
Posty: 6373
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Czw 7:49, 22 Sie 2013    Temat postu:

I) Zanadto zagłębiać się dalej w rozwój pełnych zbroi płytowych (maksymiliańskich, mediolańskich, gotyckich) nie ma tutaj po co, ponieważ istnieje na ten temat obfita literatura specjalistyczna.
Trzeba jednak wrócić do współczesnych testów skuteczności łuków przeciwko elementom takich zbroi. Ich rzetelne przeprowadzenie sprawia znaczne trudności. Oryginalne egzemplarze zbroi i grotów strzał są rzadkie i bardzo cenne, więc trudno sobie wyobrazić testy niszczące na większą skalę, choć i takie prowadzono (aczkolwiek z tanimi, kiepskimi sztukami z masowej produkcji). Z kolei każda replika daje materiał, który może wyglądać jak stary, mieć tę samą grubość i nawet twardość, ale uzyskanie identycznej struktury krystalicznej, ilości oraz formy zanieczyszczeń jest praktycznie nierealne, zwłaszcza jeśli się weźmie pod uwagę naszą dość ograniczoną wiedzę na temat oryginałów. Jest jasne, że wynik ostrzału nie utwardzanych płyt z żelaza technicznego, nisko- średnio- i wysokowęglowej stali, rozmaicie utwardzanej i w rozmaity sposób kształtowanej, na dodatek z użyciem lekkich, słabych strzał o szerokich grotach żelaznych albo przeciwnie - ciężkich, mocnych strzał o wąskich grotach ze stali utwardzanej przez zgniot lub cieplnie, musi być różny. Gorzej z odniesieniem tego do typowych parametrów wybranych epok. O grotach strzał wiadomo więcej. Wg Jonesa (A Short History of the Attack on Armour, w Metallurgist and Materials Technologist, 1984 oraz The Metallography and Relative Effectiveness of Arrowheads) przebadane średniowieczne oryginały miały twardość Vickersa od 120 do 400, z tego zdecydowana większość ponad 350. Wielki wpływ przyjętej siły naciągu (dawniej zaniżanej do 31-32 kG, gdy różne współczesne odkrycia, nie tylko – chociaż głównie - z Mary Rose, dowiodły rzeczywistych wartości rzędu 44-84 kG) nie wymaga komentarza. Jak dotąd brak pełnej analizy skuteczności takiej broni przy różnych wariantach. Opierając się na wynikach badań przebicia zbroi z żelaza technicznego opublikowanych w 2000 r. przez Blacburna, Ede’a, Williamsa i Adamsa (penetracja 2-milimetrowej płyty już przy energii uderzenia 20 dżuli, robienie 6-milimetrowej dziury przy 75 dżulach, ale z korektą tego dla z pewnością dużo większej odporności średniowiecznych zbroi noszonych na pikowanym podkładzie) oraz na zmierzeniu energii kinetycznej 108-gramowej strzały wypuszczanej przez Simona Stanleya z repliki łuku o umiarkowanej sile naciągu 68 kG (było to 146 dżuli, gdy w „telewizyjnych” testach „archeologów pola bitwy” osiągano zwykle do 38 dżuli!), Strickland i Hardy dochodzą do wniosku, że przebicie pospolitej zbroi z żelaza technicznego, noszonej przez zwykłych żołnierzy, było całkowicie wykonalne i częste - przy użyciu mocnego łuku angielskiego oraz ciężkich strzał ze stalowymi grotami – nawet z odległości 220 m. Przy wyższej jakości zbrojach stalowych prawdopodobieństwo takiego efektu błyskawicznie spadało, a dla nowoczesnych zbroi XV-wiecznych, z płaszczyznami powodującymi ześlizg strzał – dochodziło niemal czy całkiem do zera. Co ciekawe, doświadczenia pokazały bardzo zbliżone prawidłowości dla kusz. Chociaż siła naciągu tej broni, przy zastosowaniu łuku stalowego i windy angielskiej, mogła wielokrotnie przewyższać wartości realne dla długiego łuku angielskiego (dla wojowników w kolczugach okazywała się dużo częściej zabójcza), nie przekładało się to na podobną skuteczność względem zbroi kształtowanych w sposób powodujący ześlizg bełtów. Nadal jednak miało znaczenie w walkach na okrętach o grubych nadburciach i zwieńczeniach kaszteli.
Niezawodność ówczesnej broni dalekiego zasięgu w warunkach bitew morskich jest trudna do określenia, z uwagi na milczenie źródeł. Proste prawidło znane każdemu konstruktorowi mówi, że w epoce przed-komputerowej im mechanizm miał mniej części, tym prawdopodobieństwo jego mniejszej awaryjności wzrastało. Pod tym względem łuk wykazywał wyższość nad bardziej złożonymi kuszami, chociaż brak dowodów, że i w tym wypadku przekładało się to na praktykę. Chociaż opowieść o zawilgoceniu cięciw broni genueńskich kuszników pod Crécy w 1346 r. była dawniej szeroko kolportowana, to – niezależnie od jej wiarygodności – i tak trudno tutaj dostrzec większą różnicę między łukiem a kuszą. Cięciwy wykonywano w obu przypadkach z podobnych lub tych samych materiałów (np. jelit baranich) – wszystkie były wrażliwe na wilgoć i wszystkie starano się przed nią zabezpieczać przez woskowanie, dodawanie kleju wodnego, owijanie cienką nicią ochronną i odpowiednie przechowywanie. Tyle tylko, że cięciwę na łuk nakładano szybko i bez pomocy narzędzi, więc można to było zrobić tuż przed walką, a nałożenie cięciwy na kuszę napinaną mechanicznie wymagało czasu i specjalistycznego sprzętu, zatem dłużej musiała być narażona na wpływ czynników atmosferycznych i wody morskiej. Istniał przy tym element wielu kusz, który na okrętach moczonych przez fale i ze stale chlupiącą wodą zęzową bezwzględnie wykazywał większą zawodność od łuków. Chodzi o łęczysko wykonywane z kompozytów, czyli sklejanych warstw drewna, rogu, ścięgien – chociaż chronione zewnętrzną osłoną z pergaminu lub skóry (przynajmniej w łukach refleksyjnych i retrofleksyjnych), było bardzo wrażliwe na wilgoć. Dla omawianego kontekstu nie ma znaczenia, czy działo się tak na skutek technologii wytwarzania (długotrwałe, czasem kilkunastomiesięczne suszenie) czy użytego spoiwa (kleju) – jak sądził Fulcher z Chartres. Ten ostatni pisał, że podczas ataku niewiernych na armię Baldwina i Boemunda w 1100 r. „ich łuki i strzały zawiodły na skutek deszczu, ponieważ w tych krajach używa się kleju do wykonywania tej broni”. Sam fakt zawodności kompozytów w takich warunkach jest bezdyskusyjnie poświadczony – syryjski autor radził w 1368 r., aby kusze używane na pokładach okrętów wyposażać tylko w łuki robione z cisu, a nie z materiałów kompozytowych [Latham J.D. i Patterson W.F., Saracen Archery. An English Version and Exposition of a Mamluke Work on Archery (ca. 1368), London, 1970]. Oczywiście nie należy z tego wyciągać przesadnych wniosków – przy stosowaniu mechanicznego naciągu kusz (nawet tak prostego, jak pas z hakiem), także łęczysko kuszy mogło być wykonane z drewna cisowego o grubości większej niż dopuszczalna w jakimkolwiek łuku, a świetnie się nadawać do użytku okrętowego.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
kgerlach
Administrator



Dołączył: 20 Lip 2010
Posty: 6373
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Pią 11:52, 23 Sie 2013    Temat postu:

J) Wszystkie te okoliczności, nakładając się jeszcze na odmienność struktur społecznych i inne doświadczenia wynoszone z walk na lądzie, spowodowały dwa zupełnie różne trendy w wykorzystywaniu ręcznej broni dalekosiężnej w bitwach morskich. Na początku trzeba jednak wyraźnie podkreślić, że – w przeciwieństwie do niektórych armii lądowych – na okrętach wszystkich nacji niemal w całym okresie od XI do XIV w. posługiwano się równolegle łukami i kuszami, wykorzystując zalety obu. Tym niemniej dość szybko przewagę zaczęła zyskiwać kusza i chociaż nigdy nie wyeliminowała łuku całkowicie, to z początkiem XIII w. dominowała we flotach prawie całej Europy, z angielską włącznie. Lecz od XIV w. w Anglii trend zaczął się odwracać i to łuk wypierał kuszę coraz silniej! Jak pokazałem wyżej (za badaczami zajmującymi się tymi zagadnieniami – w większości nie są to moje spostrzeżenia) nie chodziło o bezwzględną przewagę techniczną jednej czy drugiej broni. Kraje wynajmujące zawodowców, którzy sami się zaopatrywali w uzbrojenie ochronne i zaczepne, preferowały kuszników. Stanowili większość strzelców nie tylko w armiach lądowych, od Skandynawii po Sycylię, ale i wśród załóg okrętowych, od hanzeatyckich do włoskich republik morskich (Genua, Wenecja). Tymczasem bardzo ważna w Anglii warstwa wolnych chłopów, ćwiczona przez pokolenia w użyciu długiego łuku, dała władcom tego państwa rzesze tanich i świetnych łuczników, o wielkiej sile fizycznej, którą mogli spożytkować także po odstawieniu łuku, w bezpośredniej walce wręcz. Ich wykorzystanie nie zapewniało AUTOMATYCZNEGO zwycięstwa ani na lądzie, ani (tym bardziej) na morzu, ale MASOWE wykorzystanie we współpracy z ciężkozbrojnym rycerstwem, dawało znakomite rezultaty i tam i tu. Kiedy więc w większości Europy załogi okrętowe wchodziły w XV wiek z kuszami coraz silniej wypierającymi łuki, Anglicy wkraczali weń z łukami prawie eliminującymi kusze.

Innym niż kusze i łuki rodzajem ręcznej broni dalekiego zasięgu były Schotbussen, czyli „ręczne puszki”, armatki na tyle małe i lekkie, by dało się je – za pomocą prymitywnego łoża drewnianego albo i z jego pominięciem – używać bez lawet i kładzenia na pokładzie. Pierwsza znana wzmianka o nich (na morzu) dotyczy hanzeatyckiego okrętu z 1384 r. Nie można przy tym całkiem pewnie odrzucić nieco wcześniejszego użycia, bowiem działa pojawiły się na żaglowcach jako pierwsza broń palna (wiemy o takim na pokładzie angielskiej kogi All Hallow’s Cog z okresu między marcem 1337 a końcem września 1338 [Ian Friel, The Good Ship, London, 1995, str.152]), a spotykane w latach 80-tych XIV w. na jednostkach Hanzy rozmaite Lotbussen, bossen mede te scieten, Steenbussen [Vogel, op. cit. str.455], mogły mieć przeróżne masy i nie zawsze jesteśmy w stanie podzielić je precyzyjnie na należące do artylerii okrętowej i do okrętowej broni ręcznej. W każdym razie na okręty angielskie ręczna broń palna zaczęła trafić dopiero w wieku XV [Hildred, op. cit, str.537]. Opisy bitew zgodnie potwierdzają spostrzeżenia historyków, że na razie miała znikome znaczenie w porównaniu z kuszami i łukami.

W przeciwieństwie do niej, ważnym komponentem uzbrojenia okrętowego już przed końcem XIV w. stała się ręczna broń zapalająca. Pociski w formie kwaczy lub garnczków z substancją zapalającą mocowano na czubkach strzał i bełtów, posyłając w stronę nieprzyjaciela za pomocą łuków i kusz. Innym sposobem było rzucanie tych garnczków z wykorzystaniem pewnego rodzaju procy. Obie odmiany pokazano na miniaturze z kroniki Matthewa Parisa (spisanej między 1250 a 1290), opowiadającej o „czarnym mnichu” Eustachym, który około 1200 r. siał postrach na wodach zwanych dzisiaj kanałem La Manche.

Do grupy mniej typowej broni rzucanej w kierunku nieprzyjaciela można obok zwykłych kamieni zaliczyć triboli, czyli połączone razem trzy ostrza, z których bez względu na położenie jedno sterczało zawsze w górę. Bardzo utrudniały poruszanie się po pokładzie, ciężko raniły, a przy upadku stanowiły wręcz śmiertelne zagrożenie. Jeszcze bardziej oryginalne (chociaż mocno wątpię w ich skuteczność) były pojemniki z rozmiękczonym mydłem, które rozlewając się po pokładzie wrogiej jednostki (albo własnej, jeśli wtargnął na nią nieprzyjaciel), miały powodować trudności w poruszaniu się po śliskich powierzchniach. Angielski król Jan bez Ziemi był ich admiratorem i wyposażył w tę osobliwą broń swoją flotę w 1213 r. Cztery lata później w bitwie pod Dover Anglikom podobno pomogło rozsypywanie z wiatrem w kierunku Francuzów wapna palonego, które oślepiało przeciwnika [Matthew Paris, Chronica Majora, ja za William Laird Clowes, op. cit. vol. I, str.188]. Lecz mydło czy wapno bardzo rzadko wymienia się w spisach uzbrojenia okrętowego z epoki [Susan Rose, Medieval Naval Warfare, 1000-1500, London 2002], a opowiadania o konkretnym użyciu nie są do końca przekonujące, ponieważ przy relacjonowaniu tej samej bitwy jedni kronikarze je wspominają, a inni – szczegółowo wyliczając wszystkie odmiany wykorzystanej broni – taką akurat ignorują. William Sayers [The Use of Quicklime in Medieval Naval Warfare, 2006] podaje na to szereg przykładów. Chociaż z zaawansowanego XIII w. pochodzi wiele rozważań, zaleceń i pochwał rzucania w przeciwnika garnkami i innymi naczyniami wypełnionymi płynnym mydłem lub wapnem palonym, mieszczą się one w traktatach teoretycznych, przekładach autorów starożytnych itp. dziełach, w zdecydowanej większości tłumaczonych lub pisanych przez kompletnych ignorantów w materii wojny morskiej – kleryków, arcybiskupów, zakonników. Zatem: broń istniała, używano jej na lądzie, zapewne zdarzały się przypadki wykorzystania na okrętach.

Długą bronią ręczną (oczywiście nie każdą) można było walczyć bezpośrednio lub miotać w stronę nieprzyjaciela, więc jej prawidłowe sklasyfikowanie (średniego zasięgu, miotana itp.) wymaga może jakiś wygibasów słownych, które mnie jednak nie obchodzą. Wizerunki bardzo zróżnicowanych oszczepów, włóczni, dzid itp. pochodzą przede wszystkim z XV w., zatem przy tamtym okresie przyjrzymy się im nieco bliżej. Tym niemniej jest całkiem jasne i absolutnie pewne, że jakieś odmiany tej broni (znanej od czasów prehistorycznych) używano na okrętach dużo wcześniej, praktycznie zawsze. Przywoływałem już za Voglem gdańszczanina Maesa Tilego wysyłającego w 1387 r. na bocianie gniazdo swojego żaglowca ludzi z oszczepami (Glavien) i kamieniami. Z uwagi na miejsce nie mogło chodzić o glewie znane z literatury bronioznawczej, tylko o jakąś ich odmianę nadającą się do rzucania, lub po prostu o zwykłe oszczepy obdarzone przez laika (dawniej było ich nie mniej niż dzisiaj) niewłaściwą nazwą. Dokument z XIII w. mówi o uzbrojeniu 130 osób tworzących załogę pewnego okrętu między innymi w 600 dardos (wielkich, rzucanych ręcznie strzałek; w Polsce przyjęła się nazwa „darda”, ale – wg Gradowskiego i Żygulskiego [Słownik uzbrojenia historycznego, Warszawa 1998, str.54] – oznaczała u nas spisę i pikę, a więc zupełnie nie to, o czym tu mowa).
Na ilustracjach z XIII i XIV w. widzimy wielu zbrojnych posługujących się długą bronią drzewcową bez wypuszczania jej z rąk. W manuskrypcie z 1271 r. mamy jedną włócznię wbijaną w przeciwnika bardzo realistycznie, za pomocą dwóch szeroko rozstawionych rąk i dwie włócznie trzymane pod pachami niczym kopie. Jeden z rycerzy posługuje się czymś w rodzaju motyki z dwoma kolcami na końcu styliska zamiast łopatki roboczej, które z wdziękiem wbija w głowę bardzo z tego zadowolonego (uśmiechającego się promiennie) wroga. Włócznia z wyraźnym grotem stalowym występuje na wspomnianej miniaturze angielskiej z około 1250 r. W XIII-wiecznym kontrakcie armatora z Marsylii wymienia się uzbrojenie 18-osobowej załogi jego jednostki między innymi w 10 włóczni [w łacińskim oryginale - lancae], a w innym dokumencie dla załogi 130-osobowej z tego samego wieku – mowa jest o 300 włóczniach, co w pierwszym przypadku nie może odnosić się do broni rzucanej, a w drugim wręcz musi. Ogromnym, swoistym urokiem wyróżnia się ilustracja zdobiąca angielski psałterz z c.1325-1353 r. Mamy na niej dwóch rycerzy, którzy walczą na okrętach traktując je jako zastępcze konie – stoją ponad głowami reszty załogi (a nawet ponad kasztelami), trzymają pod prawymi pachami kopie, a w lewej ręce tarcze i czekają aż jednostki zbliżą się do siebie „w pędzie”, by wytrącić przeciwnika „z siodła”. Dziw, że nie widać strzemion na burtach Very Happy . Obrazek ten odbija przekonanie naiwnego artysty z XIII w. o cudowności kopii jako broni, a zatem możliwości i konieczności toczenia walk morskich jak na lądzie.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
kgerlach
Administrator



Dołączył: 20 Lip 2010
Posty: 6373
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Sob 6:51, 24 Sie 2013    Temat postu:

K) Oczywiście trudno sobie wyobrazić grupę średniowiecznych rycerzy, z których żaden nie posługiwałby się mieczem i sztyletem. Taką broń mamy co najmniej na miniaturach z około 1250 r., 1271 r., początku XIV w. Pokazano ją na tyle dokładnie, że być może specjaliści są w stanie podpierać się nawet uznaną typologią. Ja to jednak pominę, gdyż stosowna literatura jest przebogata, a zupełnie nie wierzę, by ktoś potrafił udowodnić (przynajmniej dzisiaj) jakąkolwiek specjalizację „okrętową” w grupie mieczy bądź sztyletów od czasów wikingów do końca XIV w. Jeśli modele się zmieniały, to po prostu nadążały za modą ogólną.
Natomiast charakterystyczna jest – zakładając wiarygodność wizerunków – predylekcja ówczesnych zbrojnych walczących na żaglowcach do posługiwania się wszelką bronią nie licującą z powszechnym stereotypem rycerza. Obkładają się maczugami, pałkami w rodzaju sztachet z płotu, siekierkami i toporami. Topory wymieniano też w inwentarzach wyposażenia okrętów.

Ponadto niektóre z innych rodzajów broni – figurujące w dokumentach z samego początku XV w., więc dla tamtego okresu przeze mnie przywoływane - niemal na pewno znano już wcześniej.

O uzbrojeniu ochronnym noszonym przez załogi i żołnierzy na okrętach tego okresu mamy jakieś pojęcie jednostkowe, trudne jednak do uśrednienia czy przedstawienia razem z danymi o częstości występowania, brakuje też informacji bardziej szczegółowych. Z dostępnych ilustracji jasno wynika, że w okresie dominacji pancerza kolczego lub zbrojnikowego (do połowy XIV w.) na żaglowcach można było spotkać ciężkozbrojnych osłoniętych tym pancerzem od stóp do głów, obok niczym nie chronionych łuczników, sterników, niektórych żeglarzy. Nie znamy wszystkich detali, bowiem ludzie pozornie lekko ubrani mogli mieć jakieś formy wzmocnionej osłony płóciennej lub skórzanej, schowanej pod modnymi wtedy długimi szatami. Zdarzały się wyraźne pancerze skórzane z nitowanymi wzmocnieniami metalowymi. Przeważały same kaptury kolcze (może z hełmem sekretnym), ale występowały też otwarte hełmy metalowe typu łebka (basinet) i kapaliny oraz coś w rodzaju czapek, zapewne hełmów skórzanych. Nigdy nie spotkałem wyobrażenia hełmu garnczkowego na rycerzu walczącym na morzu, co zważywszy na charakter bitew załóg zbitych w ciasnocie pokładów i fatalną widoczność z takiego hełmu, nie powinno chyba dziwić.
Walczący na okrętach rycerze w pełnych kolczugach z kolczymi osłonami rąk, nóg, dłoni i stóp miewali już na początku XIV w. pierwsze elementy zbroi płytowej, jak naramienniki i nałokietniki (na razie w formie prymitywnych tarczek). Często używano też tarcz, aczkolwiek wydaje się, że na ogół wieszano je na nadburciach, a nie trzymano w rękach.
Dla oceny uzbrojenia ochronnego wykorzystywanego w bitwach morskich bardzo ważne byłyby informacje statystyczne. Twórcy pięknych, kolorowych miniatur w oczywisty sposób eksponowali barwnie odzianych i efektownie osłoniętych rycerzy, pytanie jednak, ile procent ludzi miało na pokładach tak ciężkie i wówczas bardzo drogie wyposażenie. Pewną pomocą służą nieliczne zachowane kontrakty i umowy. Na marsylskim żaglowcu z XIII w. (co prawda nie wybierającym się do walki zaczepnej) na 15 ludzi tylko dziesięciu miało tarcze. Na galerze z tego samego okresu, obsadzonej przez 50 ludzi, zabrano tarcze i hełmy dla 20 kuszników. W umowie z Bayonne z pierwszych lat XIV w. ustalono, że każdy z żeglarzy, który miał jedną dwunastą udziału w okręcie, zobowiązany był uzbroić się na własny koszt w kolczugę, zaś „pozostali powinni byli wyposażyć się w miarę możliwości, ale przynajmniej w żelazny kapalin i skórzaną kurtę [czy przeszywanicę]” (alii quicumque poterint vel ad mindus perpunctam et capellum de ferro).
Jak wskazywał już F.W. Brooks (op. cit. str.128), w walce wręcz na sczepionych ze sobą okrętach „lekko odziani ludzie musieli mieć dużo lepsze samopoczucie w starciu z ludźmi w pancerzach, niż to miało miejsce na lądzie. Ci ostatni nie mogli przez cały czas pozbyć się nieprzyjemnego uczucia, wiedząc dobrze, że w razie wypadnięcia za burtę skazani są na utonięcie”.
Druga połowa XIV w. przyniosła rozwój uzbrojenia płytowego. Z uwagi na panującą modę (najpierw zasłaniania napierśników długimi, lekkimi szatami; potem nitowania ich od spodu warstwy skóry czy tkaniny lub noszenia na zbroi krótkich jak) nawet świetni specjaliści mają czasem kłopoty z rozpoznaniem, czy dany rycerz z jakiegoś wizerunku nosi płytowy napierśnik albo naplecznik. Tymczasem ja w ogóle nie znam wiarygodnych ilustracji z epoki pokazujących ludzi walczących w tym okresie na morzu (te, które są tak opisane, powstały naprawdę dużo później), więc tym bardziej trudno mi się na ten temat wypowiadać. Mogę tylko zauważyć, że w późnym XV w., gdy modna była zbroja „biała” (noszona na wierzchu), obrazy nierzadko pokazują na okrętach żołnierzy z pełnymi osłonami płytowymi rąk, nóg, tułowia i nawet z przyłbicami, kiedy wcześniej występowały tu wyłącznie hełmy otwarte.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
kgerlach
Administrator



Dołączył: 20 Lip 2010
Posty: 6373
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Nie 6:45, 25 Sie 2013    Temat postu:

2) WIEK XV
L) Przejście do 15. stulecia daje nam lawinowy wzrost liczby zachowanych dokumentów (najczęściej inwentarzy) dotyczących broni ręcznej i indywidualnego uzbrojenia ochronnego wykorzystywanego na okrętach. Nie musimy więc już opierać się w takiej dużej mierze na ikonografii o problematycznej wiarygodności.
Przez cały XV wiek w walce na okrętach używano oprócz dział przede wszystkim łuków, kusz, włóczni, oszczepów, a nawet kamieni. W bezpośredniej walce wręcz posługiwano się bronią krótszą; preferowano miecze, sztylety, topory i pewien rodzaj krótkich halabard (albo długich młotów bojowych) z małą głowicą.
Lista uzbrojenia okrętu wojennego Holyghost w 1416 r. obejmowała (oprócz 7 foglerzy z 12 komorami prochowymi) 14 łuków, 91 pęków strzał, 6 kusz, trzy duże młoty bojowe czy małe halabardy (pole-axes), 27 hełmów typu basinet. Wyposażenie bojowego marsa (bocianiego gniazda) składało się ze 102 żelaznych „ostrzy” („gads” – długich dzid rzucanych w dół na pokłady nieprzyjacielskich okrętów), 5 tuzinów drewnianych oszczepów w kształcie wielkich strzałek („darts”), używanych w tym samym celu. Ponadto na okręcie były 2 żelazne kotwiczki abordażowe z łańcuchami o długości 22 m każdy [Friel, op. cit., str.150,159; Hildred, op. cit. str.593].
W 1450 r. załoga hanzeatyckiej buzy dysponowała „5 pancerzami (lub zbrojami), 3 sztukami ręcznej broni palnej (puszkami - bussen), 4 tarczami, 12 poelaxen ende bremessen (pole-axes i nożami abordażowymi), dwa i pół tuzinem jesionowych glawyen, 2 dużymi toporami i 4 kuszami” [Vogel, op. cit., str.455].
Na karace Pierre de la Rochelle odnotowano w maju 1464 r. 34 pancerze lub zbroje, 17 genueńskich napierśników (?), pancerze zbrojnikowe (lub płaty albo czepce kolcze, a najprawdopodobniej brygantyny), 15 kusz z naciągiem windami, 32 sztuki spis z długimi żeleźcami i pollexe, beczka pik (?) i 3 wiązki włóczni, luzem glewie, tarcze i włócznie [dane z pracy Beaty Możejko, Peter von Danzig. Dzieje Wielkiej Karaweli 1462-1475, Gdańsk 2011, str.71/72, ale tłumaczenie moje, ponieważ z polską wersją (i jej miejscowymi brakami) autorstwa pani profesor mocno się nie zgadzam].
W 1479 r. dwa duże okręty angielskie miały (oprócz licznych – 16 i 15 sztuk – dział) po 24 łuki, po 100 pęków strzał, także włócznie i inną broń [Friel, op. cit., str.153].
Kiedy w 1457 r. mustrowano w Bridport żołnierzy, w odpowiedzi na francuski rajd na Sandwich (starając się głównie o łuczników), proporcje liczebności różnych typów broni drzewcowej przedstawiały się następująco, przy wymienianiu po kolei gizarm; glewii; młotów bojowych (małych halabard); toporów; włóczni: 3:11:10:10:5 [Hildred, op. cit. str.717]. W 1485 Grace Dieu miał 140 gizarm, a tylko kilka toporów [Friel, op. cit. str.153].
Za panowania Henryka VII (1485-1509) wzrost liczby dział okrętowych i ręcznej broni palnej na pokładach odbył się niemal wyłącznie kosztem kusz. W 1485 na Grace Dieu było 140 łuków z 810 pękami strzał, a jedynie 12 kusz. W 1456 do wyekwipowania (na kampanię przeciwko Szkotom) złożonej z 10 okrętów floty angielskiej użyto 1456 łuków, przy czym największa jednostka otrzymała ich 200, najmniejsza – 20. Bełty do kusz miały przeciętnie 370 mm długości, a nigdy więcej niż 400 mm [Friel, op. cit. str.153; Hildred, op. cit. str.394,593,702].
Jak wcześniej pisałem, ręczna broń palna, znana jako „Schotbussen” była już używana na hanzeatyckich okrętach w latach 80-tych XIV w., na angielskich od XV w. Jej wykorzystywanie i liczba szybko wzrastały, aż przewyższyła a potem całkiem zastąpiła łuki i kusze, ale absolutnie nie stało się to w piętnastym stuleciu.
W 1485 r. angielski okręt Martyn Garsia miał 4 sztuki ręcznej broni palnej na stanie swojego oficjalnego uzbrojenia, zaś na Gouernor było wówczas 7 „hakebusses” [Hildred, op. cit. str.537]. W tym samym roku Mary of the Tower miał (obok już 48 dział ze 110 komorami prochowymi) 12 hakownic (hakebusses) [Friel, op. cit., str.153].
Inwentarze jednostek śródziemnomorskich (co prawda galer handlowych, nie żaglowców, ale trudno przypuścić, aby broń osobista używana przez załogi w tym samym czasie miała większy związek z głównym pędnikiem okrętowym) mówią o długich pikach (facchino) i kuszach używanych przez florentyńczyków, wymieniają dla 150-osobowej załogi 150 hełmów (choppi), 60 pawęż (palvezi), 60 tuzinów oszczepów (dard do rzucania; wielkich strzałek), 150 napierśników i 60 długich pik [Michael E. Mallett, The Florentine Galleys in the Fifteenth Century, Oxford 1967, str.29].
Brak mieczy w tych wykazach łatwo wyjaśnić faktem, że stanowiły one (podobnie jak tańsza wersja – tasaki) typową broń osobistą; ich posiadanie uważano za rzecz oczywistą, nie wartą osobnej wzmianki.


Ostatnio zmieniony przez kgerlach dnia Śro 9:02, 04 Wrz 2013, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
kgerlach
Administrator



Dołączył: 20 Lip 2010
Posty: 6373
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Pon 9:21, 26 Sie 2013    Temat postu:

M) Ikonografia uzbrojenia okrętowego z XV w. też jest dużo obfitsza od wcześniejszej. Niestety, bardzo modne było wówczas zaopatrywanie w obrazki rozmaitych historii z dużo wcześniejszych czasów (wojny punickie, wyprawy Aleksandra Wielkiego itp.). Autorzy wizerunków nie mieli najmniejszego pojęcia, jak wyglądała broń starożytna (zresztą całe okręty także), więc opierali się na przedmiotach sobie znanych. Czuli jednak, że trzeba je jakoś zmodyfikować, aby nadać „patyny” – w rezultacie trudno dziś określić z całkowitą pewnością, ile z przedstawianych egzemplarzy lub ich elementów miało faktycznie swoje pierwowzory w XV w., a co wynikło z czystej fantazji.
Stosunkowo najrzadziej znaleźć można przedstawienia ówczesnej ręcznej broni palnej. Zważywszy na fakt, że była bardzo nieliczna, mało efektywna a przede wszystkim mało efektowna, nie może to dziwić. Mimo tego mamy jej wizerunki pokrywające się z egzemplarzami muzealnymi, choć w tym ostatnim przypadku trudno oczywiście udowodnić, że akurat te sztuki znalazły się kiedykolwiek na okręcie.
Na powszechnie znanym wizerunku karaki tzw. „mistrza W.A.” z około 1475 r. mamy broń palną strzelającą z bocianiego gniazda na bezanmaszcie (rys.1). Brak jakiejkolwiek postaci ludzkiej (na całym okręcie) nie pozwala jednoznacznie stwierdzić, czy nie może w tym przypadku chodzić jednak o działko relingowe. Miniatura z kroniki Froissarta, przedstawiająca w intencji ilustratora bitwę morską pod La Rochelle w 1372 r., ale naprawdę wykonana pod koniec XV w., pokazuje na okręcie kastylijskim strzelca trzymającego na ramieniu coś w rodzaju bazooki (rys.2) – najprawdopodobniej chodzi właśnie o wczesną, bardzo krótką ręczną broń palną na dość długim drewnianym łożu (aczkolwiek nie mam reprodukcji w takiej rozdzielczości, by być tego całkiem pewnym). Malowidło z „The Romance of the Three Kings’ Sons”, niby pokazujące krzyżowców zbliżających się do murów Gaety, a powstałe w rzeczywistości w okresie 1475-1485, zawiera bardzo wyraźne przedstawienie hakownicy opartej o nadburcie (rys.3), niemal idealnie porywającej się z taką bronią (z wczesnej fazy XV w.) przechowywaną w londyńskiej Zbrojowni Królewskiej (rys.4).
Żelazne hakownice, zwane wówczas hackbutt i arquebuse-a-croc, dały zarówno konstrukcyjnie jak etymologicznie podstawy pod rozwój XVI-wiecznych (jak się zazwyczaj przyjmuje) arkebuzów (harquebus, arquebus). Jednak już w berneńskiej kronice Diebolda Schillinga (starszego), pochodzącej z 1483 r., mamy trzech strzelców okrętowych noszących lżejsze i krótsze od hakownic egzemplarze broni palnej, które zapewne można nazwać rusznicami, niewiele różniące się od wczesnych arkebuzów (rys.5).




Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
kgerlach
Administrator



Dołączył: 20 Lip 2010
Posty: 6373
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Wto 8:03, 27 Sie 2013    Temat postu:

N) Łuki i kusze występują w 15-wiecznej ikonografii „morskiej” nieporównanie częściej niż ręczna broń palna, podobnie zresztą – czego dowodzą inwentarze – jak było faktycznie. Szczególnie łuki stanowią prawie niezbędny element każdej ilustracji okrętu, na której widać uzbrojoną załogę. Zważywszy na to, że do końca XIV w. PRZYNAJMNIEJ równorzędną składową takich wizerunków była kusza, a wg poglądu wyznawanego przez wielu stopniowo wyparła ona łuk w świecie realnym (chociaż na pewno jest to nieprawdziwe dla żaglowców angielskich i – jak później zobaczymy – także weneckich od przełomu XV/XVI w.), takie odwrócenie proporcji może wydać się szokujące. Jest jednak na to wiele wytłumaczeń.
Po pierwsze, z uwagi na zniszczenia wojenne na kontynencie europejskim, nieproporcjonalnie wiele zachowanych rycin, miniatur i obrazów pochodzi z dzieł angielskich i odpowiada praktyce floty tego kraju. Po drugie, lądowe bitwy pod Crécy, Poitiers, Agincourt przyniosły angielskiemu długiemu łukowi taką sławę, że artystom wręcz „wypadało” pokazywać go w swoich dziełach. Po trzecie, kusze trudniej namalować niż łuki, a te ostatnie, ze swoimi pionowymi, długimi łęczyskami prezentują się na ilustracjach dużo efektowniej. Wcześniej fascynacja kuszą jako rzekomo nowatorską, a na pewno nadzwyczaj groźną bronią, diabelskim wynalazkiem wyklinanym przez sobory i papieży, była na tyle silna, że twórcy przedstawiali ją nawet w nienaturalnych pozycjach, byle pokazać w ogóle. Teraz fascynacja opadła, a nacisk na realizm dzieł uległ nasileniu. Po czwarte, wiele zachowanych ilustracji nawiązuje do rozmaitych wydarzeń mitologicznych lub historycznych – a to wyprawy Jazona po złote runo, a to wojen punickich, a to podbojów Aleksandra Wielkiego, a to krucjat. Większość z nich działa się na Bliskim Wschodzie, więc autorzy starali się nadać im „wschodnie” akcenty. Temu prawdopodobnie miały służyć liczne łuki, w których na dodatek wyjątkową nadreprezentację mają refleksyjne łuki kompozytowe. Łuki refleksyjne znano co prawda i stosowano także na Zachodzie, zwłaszcza bliżej regionu śródziemnomorskiego, ale nic nie wskazuje na to, aby skala ich użycia odpowiadała tej z wizerunków. Na wschodnią i baśniową stylizację zdają się też wskazywać wyjątkowo liczne wyobrażenia hełmów turbanowych czy rozmaite fantazyjne zasłony przyłbic.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
kgerlach
Administrator



Dołączył: 20 Lip 2010
Posty: 6373
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Śro 6:09, 28 Sie 2013    Temat postu:

O) Ilustracje kusz nie są raczej na tyle duże i precyzyjne, by dało się wiele powiedzieć o ich typach. W scenie przedstawionej w Roli Warwicka z około 1485 r. widzimy angielski okręt walczący z dwiema karakami wroga w czasach Henryka V (oczywiście Heniek Piąty panował nieco wcześniej, dla nas istotna jest data powstania wizerunku). Anglicy strzelają wszyscy z typowych długich łuków angielskich, napinając je aż za ucho. Wśród przeciwników są kusznicy – jedną kuszę na pierwszym planie widać dobrze; ma małe strzemię, co może sugerować wersję naciąganą lewarem niemieckim albo „kozią nogą”. Z uwagi na ciasnotę panującą na pokładach wydaje się to nawet logiczne, ale daleki jestem od wyciągania zbyt kategorycznych wniosków. Na XV-wiecznej miniaturze, której twórca chciał pokazać bitwę pod La Rochelle z 1372 r., angielskie okręty, ich marsy i łodzie wypełnione są łucznikami. Kuszników nie udało mi się wypatrzyć. W królewskiej bibliotece w Brukseli znajduje się 15-wieczne (około 1460 r.) dzieło opisujące „Pierwszą wojnę punicką” i odpowiednio ilustrowane bitwami jednomasztowych żaglowców wyposażonych w kasztele oraz wojownikami z całkowicie średniowiecznym uzbrojeniem (materiał źródłowy do floty kartagińskiej i rzymskiej- Wink ). Mamy tu chmary łuczników, prawdopodobnie z łukami refleksyjnymi, prawie wszyscy w hełmach, wielu z pełnym płytowym uzbrojeniem nawet nóg. Na szeregu znanych mi miniaturach z tej pracy nie znalazłem kusznika. Również na pięknym wizerunku z 15-wiecznej „Chronique de Hainaut” z tej samej biblioteki mamy wśród strzelców wyłącznie łuczników z łukami refleksyjnymi. Natomiast na bardzo znanej, ponieważ niezliczone razy reprodukowanej miniaturze z kroniki Froissarta, przedstawiającej wg intencji twórcy bitwę pod Sluis z 1340 r., ale naprawdę pełną realiów jemu współczesnych, czyli z drugiej połowy XV w., Anglicy konsekwentnie strzelają z długich łuków, gdy ich przeciwnicy – z kusz zaopatrzonych w strzemiona (chociaż wysoko nad pokładem, w bocianich gniazdach też mają łuczników). W „Shrewsbury Talbot Book of Romances” z Rouen, pochodzącej sprzed około 1445 r., widzimy na okrętach zarówno łuczników jak kuszników (kusze ze strzemionami). W „Historii podbicia Wysp Kanaryjskich”, spisanej w latach 1420-1430, na pokładzie żaglowca wypełnionego ciężkozbrojnymi, mamy trzech łuczników, z całą pewnością z łukami refleksyjnymi. W Bibliotece Narodowej w Paryżu przechowywana jest praca „Les passages faits oultremer par les roys de France”, datowana na 1474 r. Ta zdaje się szczególnie interesująca, bowiem miniaturzysta nie musiał niczego stylizować na starsze, ani na „wschodnie”, malował dokładnie to, co znał. Otóż w oddziale zbrojnych wkraczających na pokład FRANCUSKIEGO władcy jest wielu łuczników z długimi łukami prostymi i ani jednego kusznika!
W „Chronicles of England” Jeana de Wavrin z około lat 1461-1483 francuska flota (przedstawiona na bardzo odległym tle) korzysta z łuczników (z długimi łukami), kiedy równocześnie we francuskiej armii lądowej występują łucznicy i kusznicy. Malowidło jest bardzo realistyczne i obfitujące w szczegóły, dotyczące wprawdzie głównie uzbrojenia lądowych oddziałów Anglików i Francuzów, ale z uwagi na pochodzenie z epoki i brak stylizacji, godne uwagi. Długie łuki i kusze wykorzystywane są przez obie strony, Francuzi strzelają też z ręcznej broni palnej (bezdyskusyjnej, nie opieranej na żadnym stałym elemencie poza ramieniem strzelca), niektóre kusze mają strzemiona, inne nie. Najciekawsza jest kusza ze strzemieniem, pokazana w trakcie napinania jej przez francuskiego strzelca za pomocą kołowrotu, czyli windy angielskiej. Z tej samej pracy pochodzi kolejna – znacznie mniej znana – miniatura ilustrująca bitwę pod Sluis: tutaj długie łuki są wykorzystywane przez obie strony, a jeden ze strzelców na pokładzie angielskiego żaglowca przykłada do ramienia kolbę czegoś, co miało być kuszą lub ręczną bronią palną, lecz maszt i stojący przed nim łucznik skutecznie zasłaniają przód tej broni.
W „Histoire d’Alexandre” datowanej przez znawców na około 1480 r., ale – z uwagi na stroje i broń moim zdaniem późniejszej, albo (najpewniej) wzbogaconej przez robione nieco później ilustracje – strzelcy z lądu ostrzeliwują okręt głównie z łuków (choć mają i kusze, jedna naciągana za pomocą haka na pasie). Natomiast w skład załogi okrętu wchodzi jeden łucznik, jeden kusznik i aż czterech strzelców używających ręcznej broni palnej, z czego dwóch na marsie ma jej dość prymitywną i lekką wersję, lecz dwóch na kasztelu dziobowym opiera o nadburcie ciężkie hakownice o bardzo rozwiniętej formie, niemal pierwotne arkebuzy.
Zbrojni dokonujący desantu z wielkich, śródziemnomorskich trójmasztowców żaglowych z końca XV w. (w manuskrypcie Boccacio „La Teseida”) mają w swoich szeregach strzelców z długimi łukami prostymi i kuszami (ze strzemionami).
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.timberships.fora.pl Strona Główna -> Okręty wiosłowe, żaglowe i parowo-żaglowe / Artykuły tematyczne Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony 1, 2, 3, 4, 5, 6  Następny
Strona 1 z 6

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin