Forum www.timberships.fora.pl Strona Główna www.timberships.fora.pl
Forum autorskie plus dyskusyjne na temat konstrukcji, wyposażenia oraz historii statków i okrętów drewnianych
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Młodzi dżentelmeni

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.timberships.fora.pl Strona Główna -> Okręty wiosłowe, żaglowe i parowo-żaglowe / Pytania, odpowiedzi, polemiki
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
kgerlach
Administrator



Dołączył: 20 Lip 2010
Posty: 6372
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Pon 11:26, 16 Wrz 2024    Temat postu: Młodzi dżentelmeni

Młodzi dżentelmeni po czterdziestce

Odnoszę wrażenie, że większość osób interesujących się osobowymi kwestiami z czasów wojny na morzach w epoce rewolucyjnej Francji i pierwszego cesarstwa francuskiego sugeruje się silnie powieściami – Forrestera, O’Briana itp. Nie dotyczy to bynajmniej tylko Polski. Obraz przez te książki stworzony nie jest bynajmniej nieprawdziwy, ale jednak mocno uproszczony. Z natury rzeczy główni bohaterowie są nieprzeciętni, a ich kariera – bardziej czy mniej błyskotliwa. Specjalnie próbował złamać ten schemat Parkinson w swoich powieściach o Delanceyu, lecz i on nie pisał o nieudaczniku, tylko o pechowcu pozbawionym protekcji. Podobnie zresztą jak w moich przytaczanych na tym forum skróconych życiorysach oficerów Royal Navy czy marynarki francuskiej nie ma miejsca dla osób, których kariera (nie życie!) zatrzymała się na bardzo niskich szczeblach – nikt się nimi nie interesuje, a nawet jeśli, to brak danych źródłowych, by to zainteresowanie zaspokoić.
Dlatego prawie wszyscy zakładają pewien nieprawdziwy automatyzm. Młody człowiek „z dobrego domu” przychodził do marynarki i stawał się midszypmenem (u Brytyjczyków) albo gardemarynem (u Francuzów), potem – czasem przez szczeble pośrednie, jak chorążego czy podporucznika - awansował na porucznika (w Royal Navy niemal zawsze po wcześniejszym zdaniu egzaminu). Następnie zostawał młodszym kapitanem (we Francji „kapitanem fregaty”, w Anglii – „nawigatorem i dowódcą”), w końcu starszym kapitanem (na nasze – komandorem), czyli dla Francuzów „kapitanem liniowca”, dla Anglików „kapitanem”. Stąd starszeństwo wiodło do rang admiralskich, wtedy już mocno ujednoliconych (kontradmirała, wiceadmirała i admirała). Pomijając nawet fakt, szeroko tu przeze mnie wyjaśniany, że rzeczywista droga do najmłodszego stopnia oficerskiego był zdecydowanie bardziej skomplikowana, różnorodna i czasem (przy przechodzeniu z marynarki handlowej, korsarskiej) całkiem odmienna, to schemat ten milcząco zakłada, że każdy – jeśli żył – przechodził kolejno przez te szczeble, doczekując się rangi oficera flagowego. Mniej zorientowani autorzy i entuzjaści zmyślają sobie jeszcze dodatkowe możliwości awansowe (np. z kontradmirała w ówczesnej Royal Navy na wiceadmirała – „za zasługi”, co jest kompletnym nonsensem) albo ko(s)miczne tłumaczenia, jak „nawigatora i dowódcę” na „Pana i Władcę” (!!!). W tej notce chciałem jednak zwrócić uwagę na fakt, że na każdym szczeblu kariery można było się zatrzymać i tkwić na nim do późnej starości! Tu żadnego automatyzmu wcale nie było.

Tym razem przypominam pewne osobliwości związane z niezbyt precyzyjnie określonym statusem midszypmena w marynarce brytyjskiej.
Po pierwsze, tylko uprzywilejowani faktycznie zaczynali karierę od tej pozycji (protektorzy wpisywali ich fikcyjnie na listy okrętów, gdy odnotowywani byli jeszcze dziećmi, przez co przechodzenie przez stopnie marynarzy, starszych marynarzy czy ochotników obywało się w wyobraźni). Wszyscy inni musieli dużo się nauczyć, nabrać doświadczenia i sił na podrzędnych stanowiskach „służących kapitana” (do 1794), Ochotników Pierwszej Klasy (od 1794), absolwentów Royal Naval Academy/Royal Naval College (zmiana nazwy i struktury w 1806), starszych marynarzy, zanim uznano ich za wystarczająco dojrzałych i zorientowanych w życiu na okręcie, by zostali midszypmenami. Najważniejsze jednak, że nie każdy midszypmen musiał podejść do egzaminu na porucznika (to odbywało się ochotniczo, a nie na rozkaz, chociaż pewne nieformalne metody wywierania nacisku oczywiście istniały). Nie każdy podchodzący musiał egzamin zdać. Nie każdy midszypmen po pomyślnie zdanym egzaminie musiał kiedykolwiek być porucznikiem. Jeśli nie znalazł się żaden kapitan, który chciał go na stanowisku porucznika zatrudnić, midszypmen ze zdanym egzaminem pozostawał midszypmenem ze zdanym egzaminem.
W rezultacie, chociaż większość midszypmenów osiągała ten status w wieku około 15 lat, a całą grupę nazywano „młodymi dżentelmenami”, to nie istniała żadna formalna górna granica wiekowa. Dawało to czasem skutki groteskowe, gdy „młodym dżentelmenem” był człowiek przekraczający siedemdziesiątkę, a niekiedy zgoła dramatyczne, gdy młodociani i półgłówkowaci kapitanowie z przerośniętym ego próbowali traktować dawno dorosłych i poważnych panów z tej grupy jak niesfornych uczniaków, którym w tamtej epoce trzepano tyłki i poddawano innym upokarzającym karom.
W. E. May, specjalnie interesujący się kiedyś tym zagadnieniem od strony statystycznej oraz przyczynowym, znalazł w rejestrach z lat 1814-1816 pięćdziesięciu trzech „młodych dżentelmenów” którzy przekroczyli 40 rok życia; dziewiętnastu, charakteryzujących się dobiegnięciem do 50-ki, a nie przekroczeniem 60-ki; sześciu ponad 60-letnich i rekordzistę – miał aż 72 lata! Okazało się z tych analiz, że podstawową przyczyną był brak możliwości wylegitymowania się regulaminowym stażem. Ludzie służyli na morzu nieraz przez kilkadziesiąt lat, ale parotygodniowymi czy paromiesięcznymi okresami, z wieloletnimi przerwami w tym zatrudnieniu. W efekcie wcale niełatwo było wykazać sumę minimum 6 lat. Jak pamiętamy, we wczesnym okresie swojej kariery miał z tym problemy nawet Horatio Nelson. Oczywiście 20 lat wojen z rewolucyjną i napoleońską Francją zmieniło ten obraz, ale po abdykacji Napoleona skala problemów jeszcze urosła.
Kolejnym ważnym czynnikiem był charakter służby wielu ludzi nie obdarzonych przez los protekcją i szczęściem. Trafiali na hulki zaopatrzeniowe, koszarowe i jenieckie, na stacjonarne okręty strażnicze, na żaglowce celne czy portowe. Komisje często uważały (na pewno nie bez racji), że staż w takim charakterze nie daje żadnej rękojmi posiadania przez kandydata doświadczenia niezbędnego do pełnienia roli oficera pełnomorskiego okrętu bojowego.
Trzeci powód to nagminnie stosowany w całej marynarce system protekcji. Osoba, względem której nikt nie miał „interesu”, aby ją przepychać przez szczeble kariery, mogła utkwić w marazmie awansowym już na poziomie midszypmena. Taki młody człowiek bywał bardzo zdolny, odważny i pełen zapału; po zdobyciu doświadczenia przystępował do egzaminu na porucznika; zdawał go z powodzeniem i… nie zmieniało się nic! Stanowiska porucznika dostawały się tym, którzy mieli jakieś „plecy”, a on był latami ciągle midszypmenem, nadal zdolnym, odważnym i doświadczonym, ale z pewnością z coraz mniejszym zapałem. Trudno, aby nie czuł zazdrości wobec młodszych, mniej zdolnych, mniej wyedukowanych, może mniej odważnych, ale lepiej ustawionych, którzy kiedyś słuchali jego poleceń, a teraz mieli satysfakcję z wydawania rozkazów jemu.
Pewną rolę przy „produkcji” podstarzałych midszypmenów odgrywała wspominana już niechęć do poddania się egzaminowi. Nie bawiąc się w żadne psychoanalizy, do których nie mam najmniejszych kwalifikacji, można łatwo zauważyć, że w grupie „młodych dżentelmenów”, obejmującej oficjalnie „pomocników nawigatora i midszypmenów”, znajdowało się całkiem sporo ludzi, dla których już uzyskana pozycja oznaczała duży awans społeczny i zawodowy. Pochodząc z niższych klas, często uzyskując zręby wykształcenia dopiero w marynarce, dzięki zdolnościom i intensywnej pracy zdobywali wysoce cenione umiejętności nawigacyjne. Po przejściu do służby cywilnej w czasach pokoju byli dobrze opłacanymi specjalistami. Natomiast zdawanie egzaminu z wiedzy żeglarskiej w obliczu osób uważających się z racji urodzenia za coś lepszego, mogło być upokarzającym doświadczeniem, a przy braku protekcji nawet pomyślny wynik absolutnie niczego nie gwarantował. Poza tym porucznik na okręcie wojennym ponosił ogromną odpowiedzialność i musiał się wykazywać nadzwyczajną wszechstronnością. Nie wszyscy byli psychicznie zdecydowani na sprostanie takim wymogom. Oczywiście nieliczni osobnicy chwalący się (zazwyczaj bezzasadnie) swoją pozycją „najstarszych midszypmenów we flocie”, czyli dumni z tak niskiego zaszeregowania przy zaawansowanym wieku, to raczej tylko margines aberracyjny, chociaż malowniczy.
Wbrew mniemaniu rozpowszechnianemu przez literaturę piękną, egzamin na porucznika był całkiem łatwy dla uważnego młodego człowieka, który spędził sześć lat czystej służby na bojowych okrętach operujących na pełnym morzu, pod okiem doświadczonych oficerów. Liczba tych, którzy taki egzamin oblali i wracali bez swojej woli na stanowisko midszypmena, była w rzeczywistości znikoma. Faktem jest jednak, że i tacy się trafiali, a to mogło rodzić frustratów podobnych do Johna Simpsona, „mężczyzny koło trzydziestki” z powieści Forestera.
Z pewnością nie każdy dojrzały mężczyzna z grupy „pomocników nawigatora i midszypmenów” musiał czuć zażenowanie i złość dzieląc wspólną mesę z dzieciakami „z dobrych domów”, których widoki na dalszą karierę były znacznie lepsze niż jego. Społeczeństwo wciąż pozostawało głęboko klasowe i feudalne, u bardzo niewielu Anglików budząc sentymenty rewolucyjne. Wybitny później odkrywca James Cook był synem biednego robotnika z farmy i uczył się w wiejskiej szkole. Służbę na statkach cywilnych rozpoczął jako praktykant, a pozycję oficera żaglowca handlowego osiągnął w wieku około 27 lat. W oczach oficerów Royal Navy znaczyło to niewiele, ale dawało dobre kwalifikacje do zajęcia stanowiska pomocnika nawigatora w marynarce wojennej, wkrótce potem nawigatora. Cook poszerzał swoje kwalifikacje zawodowe mało dbając o życie kadry Royal Navy, jednak chęć poprowadzenia wyprawy badawczej zmusiła go do przystąpienia do egzaminu na porucznika. Miał już wtedy prawie 40 lat, lecz z pewnością nie czuł się nadmiernie „sfrustrowany” tym faktem.

Tym niemniej przekroczenie około 25 roku życia przez midszypmena mającego aspiracje i warunki społeczne do robienia kariery oficera bojowego, stawiało go w nieco dwuznacznej sytuacji. Mogło się zdarzyć, że jego niedawni koledzy z tej samej mesy, czasem młodsi, wydawali mu rozkazy a nawet skłonni byli nim się wysługiwać i pomiatać. Prawdziwym problemem były kary, w zasadzie przewidziane dla chłopców. W tamtej epoce chłostano w szkole nawet książąt, ale dla dorosłego mężczyzny o statusie dżentelmena to już byłby niewybaczalny dyshonor. Jednak nawet mniej dotkliwe upokorzenia, przewidziane specjalnie dla ujarzmienia młodzieńczego warcholstwa młokosów i w żadnej mierze ich nie obrażające, stanowiły kamień obrazy dla ludzi dojrzałych. W rezultacie stały się powodem jednego z najbardziej osobliwych buntów w historii Royal Navy.

Specjalną uwagę poświęcił mu S. A. Cavell, dokładnie analizując ten ciekawy i bardzo mało nagłaśniany epizod z historii Royal Navy. Tu jednak nie ma potrzeby ani sensu powtarzać całość zebranego przez niego materiału. Chodzi mi tylko o ukazanie, jakie problemy stwarzał fakt istnienia wielkiej grupy „młodych dżentelmenów”, którzy nawet jeśli nie byli jeszcze starszymi panami i nie bili rekordów wiekowych, to i tak – jako dojrzali mężczyźni – zupełnie nie pasowali do rzeczywistych i powieściowych młodzików mających ten sam stopień.
W 1791 r. na pokładzie jednego z trójpokładowców brytyjskich służyli midszypmeni w wieku od 18 do 47 lat, na pewno nie będąc „bandą wesołych dzieciaków”. W czerwcu tego samego roku na innym okręcie Royal Navy 20-letni midszypmen popełnił błąd i został za karę odesłany przez pierwszego oficera „na top masztu”, co w praktyce oznaczało konieczność wejścia na mars (najdalej saling, a nie żaden top) i pozostawania tam do odwołania. Była to podówczas popularna metoda uczenia chłopców dyscypliny i większej uwagi w służbie. Jednak 20-letni mężczyzna uznał to za dyshonor i odmówił wykonania uwłaczającego mu rozkazu. Wściekły oficer kazał go przymusowo wciągnąć na linie i po drodze poważnie poranił. Skargę poszkodowanego odrzucono. Wówczas jeden z midszypmenów na wspomnianym wyżej trójpokładowcu, 31-letni, wezwał kolegów we flocie do werbalnego wsparcia pokrzywdzonego. Stanął za to przed sądem wojennym, złożonym rzecz jasna z kapitanów i admirałów, z których część najchętniej zachowałaby prawo nawet do chłostania każdego niżej od siebie postawionego członka załogi. Niezależnie od postaw i wyniku (oczywiście skazanie podsądnego, ale na stosunkowo łagodną karę) rozprawa po raz pierwszy otworzyła wielu oczy, że dorośli ludzie „z dobrych rodzin” mają poczucie honoru i nie chcą być traktowanymi jak dzieci tylko z tego powodu, że całą ich grupę zwyczajowo określano „młodymi” dżentelmenami. Kilkadziesiąt lat później zmiany społeczne, edukacyjne i polityczne w Wielkiej Brytanii doprowadziły do sytuacji, w której ku zdumieniu wszystkich kolesi-kapitanów nagle okazało się, że także „źle urodzeni” mają honor i nie życzą sobie być poniżani. W rezultacie kara chłosty musiała zniknąć z praktyki wcześniej niż wykreślono ją z regulaminów. Ale to już bez związku z „młodymi dżentelmenami”.

W każdym razie rzeczywiste środowisko „pomocników nawigatora i midszypmenów” daleko odbiegało od powieściowego, gdzie młodzi i zdolni szybko awansują, a starsi to nieudacznicy, którzy okazali się „za słabi z matematyki”. James Cook bił na głowę znajomością matematyki wielu młodych paniczyków, a czekał do czterdziestki na stopień porucznika. Przywódca wspomnianego rzekomego „buntu” wstąpił do marynarki wojennej w takim wieku jak zmyślony Hornblower, był powszechnie chwalony za swoje zdolności i zasługi, ale zdał egzamin krótko przed trzydziestką, a dopiero w wieku 35 lat został naprawdę porucznikiem. Nigdy więcej nie awansował, podczas gdy porucznik, od którego brutalności wszystko się zaczęło, osiągnął z czasem rangę pełnego admirała. W realnym życiu nie było miejsca na „szczęśliwe zakończenia” i „sprawiedliwość”.

Na zakończenie chcę jeszcze przypomnieć – już kiedyś o tym pisałem – że chociaż od kandydata na porucznika przystępującego do egzaminu wymagano poświadczenia minimum 6-letniego stażu służby jako „pomocnika nawigatora lub midszypmena”, nie różnicując tych rang, to w rzeczywistości pomocnicy nawigatora (master’s mates) (rzeczy jasna nie „pomocnicy Pana”!!!) tworzyli niezwykle różnorodną grupę. Mogli to być zdolni starsi marynarze, pomagający nawigatorowi w jego obowiązkach i nabywający u jego boku doświadczenia, dającego pewną (dość nikłą, ale trafiającą się) szansę zostania kiedyś samemu nawigatorem. Mogli to być starsi (stażem) midszypmeni, zdobywający w ten sposób cząstkę wiedzy niezbędną do zdania egzaminu i otrzymania w przyszłości awansu na porucznika. Mogli to być ex-oficerowie (mates) ze statków handlowych. Mogli to w końcu być także maci nawigatora, którzy już przystąpili do egzaminu na porucznika i go zdali, ale nie znaleźli zatrudnienia na tym stanowisku, więc dalej służyli w dotychczasowym charakterze. Najstarszy rangą mat nawigatora pełnił dodatkowo rolę szefa mesy midszypmenów. To wielkie zróżnicowanie społeczne, a także pod względem wykształcenia, odmiennych perspektyw i celów zawodowych, spowodowało później (w 1824 r.) wyłączenie z grupy pomocników nawigatora tych, którzy naprawdę szkolili się tylko w celu zostania w przyszłości nawigatorami (a nie porucznikami) – przekształcili się wtedy w „nawigatorów pomocniczych” (Masters Assistants).
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.timberships.fora.pl Strona Główna -> Okręty wiosłowe, żaglowe i parowo-żaglowe / Pytania, odpowiedzi, polemiki Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin