|
www.timberships.fora.pl Forum autorskie plus dyskusyjne na temat konstrukcji, wyposażenia oraz historii statków i okrętów drewnianych
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
kgerlach
Administrator
Dołączył: 20 Lip 2010
Posty: 6376
Przeczytał: 0 tematów
|
Wysłany: Pią 11:10, 23 Lis 2018 Temat postu: Drobne korekty i uściślenia okrętowe |
|
|
Drobne korekty i uściślenia okrętowe dotyczące książki z serii HB "La Plata 1806-1807" Jarosława Wojtczaka.
W opisywanej kampanii (a ściśle biorąc, nawet trzech) okręty odegrały ważną rolę transportową, ale tylko nieznaczną bojową, więc drobne nieścisłości w tym względzie w niczym nie wpływają na odbiór głównych partii opracowania, nie mają też żadnego istotnego znaczenia merytorycznego. Ponieważ jednak ta seria z wielu powodów - np. z uwagi na popularyzatorski charakter - rzadko kiedy spotyka się z opiniami wychodzącymi poza to, czy podoba się okładka i czy książeczka "dobrze się czyta", albo "ile procent tekstu zajmuje sama bitwa" - trudno znaleźć rzetelne, w dodatku fachowe krytyki zajmujące się i całością i detalami. Jednak dla pewnego grona czytelników opracowania te stanowią skondensowany, encyklopedyczny zbiór wiedzy na temat wąskiego zagadnienia, którego nigdy nie będą studiować w oparciu o materiały specjalistyczne. Może więc warto skorygować nawet tak nieistotne tu nieścisłości okrętowe, by uniknąć powtarzania ich w przyszłości. Całkiem zresztą możliwe, że jednak nie warto tego robić, ale wtedy co najwyżej ja stracę troszkę czasu, a inni mogą sobie czytanie tych detali odpuścić.
Autor zaczyna od kampanii wstępnej, którą była wyprawa komodora Pophama i gen. Bairda przeciwko Kolonii Przylądkowej. Dla podstawowej tematyki opracowania ma ona tylko charakter wprowadzający, więc słusznie została potraktowana bardzo skrótowo. Niestety także źle, ze sporą liczbą poważnych błędów merytorycznych, a ponieważ "okrętowo" jest akurat najciekawsza, zamierzam napisać na ten temat mały artykulik (być może zamieszczę go na tym forum) z podaniem prawdziwego przebiegu i umiejscowienia wydarzeń. Tu zajmę się wyłącznie charakterystyką samych okrętów, wspomnianych w tekście i w Załączniku nr 1 - z nieznanych mi powodów sporo informacji w tych dwóch miejscach jest wzajemnie sprzecznych, tak jakby pisały je dwie osoby albo jedna, ale na podstawie dwóch różnych źródeł, bez próby ujednolicenia albo przynajmniej analizy rozbieżności. Na str. 21/22 mamy wymienione jednostki, które planowano użyć w kampanii: Raisonable (64 działa), Diadem (64), Diomede (50), Belliqueux (64), Narcissus (38) i Leda (38). Na str.23/24 przechodzimy już do okrętów, które realnie wzięły udział w działaniach i dostajemy ich nieco bliższe opisy, w dużej mierze złe i - jak wspomniałem - dziwnie niespójne z danymi tych samych żaglowców w Załączniku nr 1. Wszystkie 64-działowce należały do tej samej klasy. W każdej klasie zarówno nominalna liczba dział jak i nominalna załoga były identyczne, a o ile niekiedy (rzadko) udaje się ustalić ścisłe rzeczywiste uzbrojenie indywidualnego okrętu w danym czasie, taka informacja jest prawie nie do uzyskania względem ludzi - jeśli ich we wtorek było 500, to przy ówczesnej śmiertelności (choroby, wypadki) nie ma żadnej gwarancji, że pozostało ich 500 w środę. Zebranie konkretnych danych wymagałoby studiowania dzienników okrętowych dzień po dniu, a często te dokumenty się nie zachowały. Pisanie zatem, że na Diadem było dokładnie 485 ludzi, a na Raisonable okrągło 500 (Załącznik 1), jest bez sensu, zwłaszcza że jeśli występowała jakaś faktyczna różnica, to na korzyść okrętu flagowego, który musiał zabierać dodatkowe osoby ze sztabu. Ale pisanie, że były tam Diadem, Belliquex i Diomede, "każdy z załogą ponad 350 marynarzy i piechoty morskiej" (str. 24) jest jeszcze bardziej mylące, chociaż matematycznie bardzo bliskie prawdy. W tamtym czasie regulaminowa załoga każdego 64-działowca Royal Navy wynosiła dokładnie 491 osób. Dużo wcześniej (przed 1794 r.) nominalna załoga tych samych okrętów liczyła 500 osób i ta druga liczba pochodzi po prostu z książki, której autor nie miał pojęcia o zmianie regulaminów albo uznał, że wobec braku możliwości ustalenia rzeczywistej wartości, warto ją sobie zaokrąglić. Okręt Diomede jako 50-działowiec nie mógł mieć oczywiście ani nominalnej ani faktycznej załogi złożonej z 500 ludzi (jak w Załączniku 1) - to absurd. Ówczesna regulaminowa załoga brytyjskiego 50-działowca liczyła dokładnie 343 ludzi. Zatem rzeczywiście z pewnym przybliżeniem można napisać, że na każdym z czterech największych okrętów Pophama było minimum 350 ludzi, ale sposób zapisu "każdy z załogą ponad 350 marynarzy i piechoty morskiej" sugeruje, jakoby 64-działowce były identyczne jak 50-działowce. Z pewnością liczba 491 jest większa niż 343, jednak wtedy prawdziwy będzie też zapis, iż liczebność załogi francuskiego trójpokładowca 118-działowego z początku XIX w. wynosiła ponad sto osób (a było to 1130 osób).
Fregata Narcissus jest na str. 21/22 jednostką 38-działową, tej samej klasy co Leda, ale w Załączniku 1 zmienia się w 32-działową, z odpowiednio mniejszą załogą. Tym razem dane z załącznika są całkiem prawidłowe, a w tekście błędne. Na str. 24 czytamy o 18-działowym brygu Esploir i 12-działowym brygu Encounter; z Załącznika 1 dowiadujemy się, że ten ostatni był "brygiem artyleryjskim" z załogą 50 ludzi. Oczywiście w tamtych czasach nie było żadnego innego brygu niż "artyleryjski". Chodzi o kolejny raz powtarzane nieudolne tłumaczenie angielskiego terminu. Anglicy oprócz pełnomorskich brygów, jak 18-działowy Espoir (żaden Esploir!) budowali kanonierki z rozmaitym takielunkiem (m. in. brygu), i ze złożenia dwóch słów: kanonierka (gunboat) oraz bryg (brig), utworzyli sobie zrost "gunbrig". Ale ta kanonierka otaklowana jak bryg nie robiła się z tego żadnym "brygiem artyleryjskim". Może dla lepszego uzmysłowienia sobie głupoty takiego tłumaczenia warto zauważyć, że w powyższej parze salwa burtowa "artyleryjskiego" Encounter ważyła 96 funtów, a tego niby "nie-artyleryjskiego" Espoir miała masę 262 funty!!! Załoga ostatniego liczyła 121 osób.
Określenie (str. 23/24) żaglowców wiozących żołnierzy jako "wojskowe transportowce" jest niewłaściwe, ponieważ opisuje ich przynależność, co nie było prawdą. W rzeczywistości wszystkie albo niemal wszystkie wyczarterowano tymczasowo od prywatnych właścicieli, więc pełniły chwilowo rolę TRANSPORTOWCÓW WOJSKA.
12-działowy bryg Protector (str. 25) należał do tej samej klasy (chociaż nie typu) co bryg-kanonierka Encounter. Nie dołączył do reszty na Maderze, ale dopiero podczas ataku na Kapsztad.
Holenderski 68-działowiec Bato (str. 27) jest wspomniany całkowicie prawidłowo, w prawdziwym kontekście. Jednak dociekliwym, którzy chcieliby sami poszukać bliższych danych o tym okręcie, przyda się może informacja, że zwodowano go w 1784 lub 1788 r. w Rotterdamie jako 74/76-działowiec Staaten Generaal i dopiero po bitwie pod Kamperduin (1797) przemianowano na Bato.
Parę wzmianek o okrętach mamy na str. 28, 29. Oczywiście żaglowcem, który odszedł z konwojem do Indii, był wspomniany wcześniej Belliqueux, a nie nigdy nie istniejący Bellineux.
W bardzo ważnych rozdziałach nakreślających stosunki gospodarcze i społeczne w rejonie (dzięki którym czytelnik mniej obeznany z historią orientuje się, po co w ogóle pchali się tam Anglicy), autor nawiązuje też do transportu morskiego skarbów Ameryki. Musiał się jednak opierać na jakimś kiepskim opracowaniu, bo znajdujemy tam wiele informacji nieścisłych lub nawet bałamutnych (str. 58, 59). Między Acapulco a Manilą istotnie pływały tzw. galeony manilskie, ale pojedynczo lub najwyżej po dwa, więc nigdy nie tworzyły żadnej "słynnej floty handlowej". Nie woziły "głównie srebra z kopalni w boliwijskim Potosi", ponieważ srebro peruwiańskie aż do 1746 r. wędrowało z portów Callao i Arica do Panamy, a potem przez Przesmyk Panamski trafiało do ładowni żaglowców zawożących ten cenny ładunek do Hiszpanii. Natomiast "galeony manilskie" zabierały na Filipiny drobną część srebra wydobywanego w Meksyku (produkcja kopalń meksykańskich już w 1690 r. przewyższyła tę z Peru, ze słynnym Potosi włącznie, a potem eksport srebra z Nowej Hiszpanii ciągle rósł, a peruwiańskiego - spadał prawie do zera). Zasoby w Potosi wyczerpywały się, w końcu były obracane prawie w całości na lokalne potrzeby (fortyfikacje, armia, administracja), a małą nadwyżkę wywożono po 1746 r. regularnie na statkach okrążających przylądek Horn i po drodze do Kadyksu zawijających do Buenos Aires. Zresztą podobno już w pierwszym ćwierćwieczu XVII w. jedna piąta srebra eksportowanego z Potosi wędrowała właśnie tą trasą. Zmiana z lat 1790-tych nie oznaczała w żadnym wypadku "przekierowania" trasy galeonów manilskich, jak wydaje się autorowi - te długo kursowały między Acapulco w Nowej Hiszpanii (Meksyku) a Filipinami, z Peru nie mając nic wspólnego. Natomiast w 1790 r. król hiszpański ostatecznie zrezygnował z przestarzałego systemu flot skarbowych. Nawet na Pacyfiku operowanie rządowymi galeonami manilskimi oddano w 1785 r. prywatnej spółce handlowej. Od 1790 r. statki (te i inne) pływały tak, jak uważano za najbardziej zyskowne, ale to już nie były JAKIEKOLWIEK floty, słynne czy nie słynne. Peruwiańskie srebro nadal ładowano w Callao i transportowano wokół przylądka Horn, z reguły na aktualnych lub byłych fregatach marynarki wojennej Hiszpanii. "Przyłączenie bogatej audiencji Charcas [chodziło właśnie o prowincję z Potosi - przyp. K.G.] do wicekrólestwa La Platy i skanalizowanie eksportu srebra z Górnego Peru poprzez Buenos Aires" (str. 58) miało znaczenie administracyjne, kontrolne, finansowe, społeczne, ale niewielkie pod względem tras przewozu kruszcu. Realny transport rzeczny (przez Pilcomayo do Parany i dalej aż do Rio de la Plata) był wykorzystywany głównie do przemytu, oficjalne ładunki jeszcze na początku XIX w. po staremu wędrowały z Peru wokół przylądka Horn.
Te "łodzie artyleryjskie" ze str. 65, 82, 96 to oczywiście "gun-boats", czyli kanonierki, a nie żadne łodzie artyleryjskie.
Wszystkie informacje o okrętach ze str. 91 są prawdziwe, lecz ich uściślenie nie zawadzi. Żaglowiec zwany zumaca (też sumaca, sumack, zumeca) można opisać jako przybrzeżny szkuner (stawiał gaflowy grotżagiel i gaflowy topsel, ponadto rejowy fokżagiel i liczne sztaksle dziobowe), jednak samo słowo wiąże się raczej z holenderską szmaką (smak), a Hiszpanie mieli osobny termin na "prawdziwe" szkunery, czyli galeotas. "Fregata korsarska Dromedario" (też str. 251) była trójmasztowcem, dowolnie nazywanym korwetą czy fregatą, bo i tak nie spełniającym wymogów flot królewskich. Jej właściwe nazwy brzmiały San Fernando oraz Reina Luisa, a Dromedario to właściwie przydomek. Armator działał w Montevideo. Kapitanem był Francuz, jego zastępcą - Maltańczyk.
Okręty wysłane z Anglii do Buenos Aires w eskorcie wojsk gen. Auchmuty'ego autor opisuje jako okręt liniowy HMS Ardent, fregaty Unicorn i Daphne oraz 3 inne (str. 107). Można uzupełnić, że Ardent był 64-działowcem; Unicorn to fregata 32-działowa; 22-działowy Daphne zaliczano do grupy post-shipów; w zespole znajdowały się jeszcze 16-działowe slupy trójmasztowe Pheasant oraz Charwell.
Na str. 108 i 175/176 autor pisze o towarzyszeniu wyprawie gen. Craufurda w drodze do Afryki czterech liniowców kmdr. Roberta Stopforda i "dołączonej w ostatniej chwili fregaty HMS Nereida", a także o zatrzymaniu przez pogodę kontradm. George'a Murraya na 64-działowym okręcie liniowym Poyphemus wraz z towarzyszącymi mu 3 fregatami, 3 slupami, 1 brygiem i dwoma szkunerami. Jednak Royal Navy nie miała fregaty Nereida - naprawdę była to 36-działowa fregata Nereide. Można uzupełnić, że tymi czterema liniowcami komodora Stopforda były 74-działowce Theseus (flagowy), Spencer, Captain i Ganges. Po bezowocnym czekaniu u Wysp Zielonego Przylądka od 14.12.1806 do 11.01.1807 Stopford odesłał do Anglii dwa ostatnie wymienione, a z dwoma pierwszymi i transportowcami z wojskiem Craufurda podążył ku Przylądkowi Dobrej Nadziei, gdzie zresztą nieoczekiwanie zastał Murraya. Ten ostatni dotarł w końcu na Rio de la Plata 14.06.1807, ale autor wraca do tego wątku na str. 186, 187, wymieniając też okręty (niekoniecznie te same, co zasygnalizowane wyżej), więc na razie rzecz pominę.
Na str. 116 pojawiają się "marines kpt. mar. Johna Thompsona z HMS Neptune", chociaż nigdzie nie ma wzmianki, co to za okręt i skąd się pojawił w okolicach Buenos Aires. Generalnie to lipa. Zgodnie z "filozofią hierarchiczną" zupełnie tu nie przystającej współczesnej marynarki wojennej Polski autor "przekłada" poruczników żaglowej Royal Navy (lieutenants) na "kapitanów marynarki", niższych oczywiście od oficerów w randze commander (str. 29). Żyło wprawdzie wtedy nawet dwóch poruczników Johnów Thompsonów (jeden zmarł w 1809, drugi w 1817), ale nic nie słychać o "HMS Neptune" mogącym operować w rejonie Rio de La Plata. 98-działowiec Neptune działał wtedy na zupełnie innych morzach. Jeśli na dodatek wierzyć indeksowi w omawianej książce (str. 277), autorowi chodzi cały czas o tę samą osobę, która potem pojawia się (str. 148, 176, 228) jako dowódca - wciąż w nieszczęsnej randze kpt. mar. - 16-działowego slupa (otaklowanego jak bryg) Fly, gdy prawdziwy kapitan Fly, John Thompson żyjący w latach 1776-1864, miał już od 1802 r. rangę commander i na dodatek nie potrafił przebywać równocześnie w dwóch różnych miejscach na świecie.
Royal Navy działała w tym czasie bardzo chaotycznie - zmuszana do tego przez głupawych i niekonsekwentnych polityków - a narracja p. Wojtczaka, który na str. 131 wspomina o odwołaniu komandora Pophama do kraju (kiedy jeszcze było daleko do tego), by na str. 132-139 zająć się wyprawą i wręcz kawałkiem życiorysu Mirandy, a na str. 140 znów wrócić do Brytyjczyków i Pophama, spokojnie sobie dowodzącego w wielu operacjach aż do str. 149, nie ułatwia zrozumienia ruchów eskadr (zwłaszcza że uogólnienia autora dotyczące rozkazów dawanych Stopfordowi, Murrayowi, Stirlingowi zawierają błędy merytoryczne). Jednak wyjaśnienie wymagałoby napisania "morskiej" strony kampanii całkiem od nowa. Pójdę więc dalej śladem stron w książce.
W opisie wyprawy Mirandy z stron 132-139 występują statki cywilne oraz hiszpańskie żaglowce straży wybrzeża, które pominę, i jednostki wojenne. Na str. 136-138 czytamy o brytyjskim slupie 24-działowym Lilly. Był to formalnie 16-działowy (o faktycznym uzbrojeniu w 24 działa i karonady) slup trójmasztowy (korweta). Wszystko się więc zgadza, ale dowódca Lilly, Donald Campbell, miał wówczas stopień porucznika (4.05.1807 awansował na commandera, a komandorem został dopiero 1.08.1811), więc tytułowanie go komandorem w 1806 r. (str. 136) tylko dlatego, że zajmował stanowisko kapitana (captain jako dowódca, nie jako ranga) swojej jednostki, jest błędem. Na str. 136/137 czytamy o "innych - obok Lilly okrętach: szkunerze Express, 14-działowym brygu Attentive, 10-działowym brygu Provo i 3 łodziach artyleryjskich Bull Dog, Despatch i Mastiff", co jednoznacznie wskazuje, że czytelnik ma do czynienia z jednostkami Royal Navy. Może więc warto wiedzieć, że Express był 6-działowym awizem o takielunku szkunera; Attentive to 12-działowy bryg-kanonierka; Provo był dość tajemniczą jednostką zakupioną na Bermudach i operującą w latach 1805-1807; te "łodzie artyleryjskie", czyli oczywiście kanonierki wiosłowe, nie występują na listach marynarki brytyjskiej. "20-działowy slup Bacchante" ze str. 137 to trójmasztowa korweta, której ówczesny dowódca, James Richard Dacres, miał już od 14.01.1806 rangę komandora, nie był więc "kpt. mar." w hierarchii używanej przez autora. Na str. 139 wspomina się o dwóch brytyjskich fregatach - Seine i Alexandria: pierwsza była fregatą 36-działową, druga 32-działową.
Na str. 140-191 znowu wracamy pod Buenos Aires, a ponieważ wymienione tam okręty pojawiają się wielokrotnie (część zresztą występowała już wcześniej), wspomnę tylko o tych, które jakiegoś komentarza wymagają. Medusa była fregatą 32-działową, a nie 38-działową (oczywiście chodzi o określenie klasy, nie rzeczywiste uzbrojenie, prawie nigdy się z tym nie pokrywające), zaś dowodził nią kmdr Duncombe Pleydell Bouverie, a nie Duncombe Pleydell-Bouverie. Pleydell funkcjonowało tu jako drugie imię (Anglicy mieli taką manię, że na kolejne imiona lubili nadawać słowa będące nazwiskami), a nie człon nazwiska.
Howe, słusznie określony jako 24-działowy okręt (slup) zaopatrzeniowy, miał ciekawą historię, bowiem zbudowano go w 1799 w Bombaju jako indyjski statek handlowy (innej nazwy), został zakupiony dla Royal Navy w 1805 r. dla pełnienia zadań fregaty 38-działowej, a ostatecznie od kwietnia 1806 operował właśnie w charakterze 24-działowego okrętu zaopatrzeniowego.
Wspominany już wcześniej Protector oczywiście nadal nie był "brygiem artyleryjskim", tylko 12-działowym brygiem-kanonierką; dowodził nim wtedy nie "kpt. mar. George Morat Keith" (str. 141), tylko porucznik George Mouat Keith.
Transportowcem Triton nie mógł dowodzić "kmdr Joshua Edmonds, dawny dowódca HMS Diomede" (str.143), ponieważ taki oficer nie istniał. Natomiast Joseph Edmonds istotnie przejściowo dowodził, w randze commander, 50-działowcem Diomede (od kwietnia 1806), na komandora awansując 6.02.1807.
Pheasant, o którym już pisałem wyżej, w książce występuje zarówno jako bryg (str. 150), jak i jako slup (str. 152); nie było to całkiem niemożliwe, ale w tym przypadku jest zwyczajnie nieprawdziwe, ponieważ ten 16-działowy żaglowiec reprezentował typ dużych slupów trójmasztowych (korwet).
Jak pisałem wcześniej, grzecznościowo zaliczany tu stale do fregat (str. 150, 152, 161) 22-działowy okręt Daphne był naprawdę tzw. "post-shipem", mniejszym od najmniejszej ówczesnej fregaty.
Staunch to ani "bryg artyleryjski", ani 18-działowy, ani nie dowodził nim "kpt. mar. John Palmer" (wszystkie błędy udało się zmieścić na str. 150). W rzeczywistości commander John Palmer dowodził wtedy slupem trójmasztowym Pheasant, a kapitanem 12-działowego brygu-kanonierki Staunch był wówczas porucznik Benjamin Street (jak tu prawidłowo na str. 175).
Reine Louise to niezupełnie francuski okręt kaperski (str.152); dowodzony przez francuskiego kapra żaglowiec (ten sam, który wcześniej występuje jako fregata korsarska Dromedario, spotykany również pod nazwami Reina Louisa, Reyna Louisa) pochodził może z Francji, ale występował aktualnie jako okręt kaperski z Montevideo, a narodowość kapitana była bez znaczenia. Miał furty na 26 dział, był uzbrojony w brązowe 12-funtówki, Brytyjczycy traktowali go jako korwetę.
Hiszpańskie fregaty 22-działowe San Francisco de Pavela i Fuerte oraz hiszpańskie szkunery 10-działowe Héroe i Paz ze str.169 (ten ostatni też na str.178), wymagają ostrzejszej korekty. W 1807 r. prawie nikt już nie uważał jednostki uzbrojonej w 22 działa za fregatę, a na pewno ani Hiszpanie, ani Brytyjczycy. Tak wprawdzie pisze o nich Marley w "Wars of the America", jednak błędnie. W myśl klasyfikacji hiszpańskiej to były korwety (corbetas). Fuerte jest nawet dobrze znana - korweta zwodowana w Ferrol w 1801 r., mogła być maksymalnie uzbrojona w 26 do 28 dział; jako jednostka nowa i we względnie dobrym stanie została nawet wcielona do Royal Navy, bez zmiany nazwy, chociaż za wiele się pod brytyjską banderą nie nasłużyła. Hiszpanie nie mieli w ogóle żadnego okrętu, w którego nazwie byłaby Pavela; naprawdę to Paula, lecz właściwa nazwa i pochodzenie okrętu pozostają zdaje się tajemnicą nawet dla badaczy hiszpańskich i argentyńskich; w 1807 r. był to już okręt bardzo stary i w fatalnym stanie; Brytyjczycy jego nazwę skracali do samego Paula, Hiszpanie optują za San Francisco de Paula albo Infante Francisco de Paula; już w 1805 był klasyfikowany (przy swoich mizernych 22 działach) przez Hiszpanów w grupie korwet, ale nie wiadomo jak go traktowali i uzbrajali u zarania jego kariery. Szkuner 10-działowy Paz był przez zdobywców uważany za bardzo niedawno zbudowany (Stirling oceniał go na około 3 lata) i czekał go w Royal Navy całkiem spory okres aktywnej służby, chociaż nie udało się ustalić z pewnością jego daty i miejsca budowy - wiadomo, że przebywał już na Rio de la Plata w 1805 r. Co do Héroe, inni opisywali i opisują go (np. Stirling w raporcie z 1807 r.) jako bryg (10- albo nawet 20-działowy).
Wymieniany na str. 175 i 178 żaglowiec Dolores to prawdopodobnie zdobyty 3.02.1807 w Montevideo przez Anglików szkuner hiszpański, wcielony do Royal Navy jako 10-działowy.
Znającego się na rzeczy czytelnika może zdziwić - i słusznie - określenie brytyjskiej fregaty Thisbe jako 34-działowej, co mogłoby sugerować - niesłusznie - że chodzi o ex-jednostkę z Hiszpanii, gdzie to była normalna klasa. Tymczasem nic z tych rzeczy. Z tajemniczych przyczyn mamy tutaj odejście od standardowego określania wielkości okrętu liczbą nominalnych dział w klasie (jak przy prawie wszystkich innych jednostkach!) do uzbrojenia rzeczywistego. Była to całkiem zwyczajna, typowa brytyjska fregata 28-działowa (czyli bardzo mała), która niosła na głównym pokładzie działowym zaledwie 24 działa 9-funtowe (gdy "normalne" fregaty nosiły tam już 18-funtówki!!!), lecz akurat wtedy wyposażono ją na pokładzie rufowym w 4 działa 6-funtowe i 4 karonady 18-funtowe (gdy w projekcie planowano tylko 4 działka 3-funtowe), a na pokładzie dziobowym w 2 karonady 18-funtowe (gdy w projekcie przewidywano zero). Lewis Shepheard, który istotnie dowodził tą miniaturą fregaty, nie miał jednak stopnia komandora (tę uzyskał dopiero 21.10.1810), lecz był w randze commander. Książka, z której zaczerpnął informacje p. Wojtczak, mogła go nazwać kapitanem (captain) z uwagi na pełnioną funkcję, nie szarżę.
64-działowcem Africa nie dowodził wtedy kmdr John Barrett (str.186); przejął on komendę nad tym okrętem dopiero w lutym 1808, a w 1807 pod Buenos Aires kapitanem był kmdr Henry William Bayntun.
18-działowym a nie 16-działowym slupem (z takielunkiem brygu) Saracen faktycznie dowodził James Prevost (str.187); nie miał jednak stopnia komandora (tę uzyskał dopiero 13.03.1809), lecz był w randze commander. Książka, z której zaczerpnął informacje p. Wojtczak, mogła go nazwać kapitanem (captain) z uwagi na pełnioną funkcję, nie szarżę.
12-działowy Haughty nie był oczywiście "brygiem artyleryjskim" (str.187), tylko brygiem-kanonierką i nie dowodził nim "kpt. mar." Henry Bayntun (który już od 1794 był wręcz komandorem, a cóż dopiero mówić o poruczniku - lieutenant - jakim chce go "w tłumaczeniu" widzieć autor), tylko por. Charles Newton Hunter.
Zdaniem Williama O'Byrne'a 12-działowym szkunerem Flying Fish dowodził wtedy por. Goodwin, a por. Henry George Massie (tu str. 187) był jego zastępcą.
Ciekawe określenie "dwupokładowy okręt zaopatrzeniowy" (str. 187) w stosunku do żaglowca Camel, aż prosi się o komentarz. Okręty zaopatrzeniowe nie dzieliły się bowiem na dwu- albo inaczej pokładowe. Był to niegdyś 44-działowy, dwupokładowy okręt wojenny Mediator z 1782 r., przebudowany w 1788/1789 na zaopatrzeniowiec i przemianowany w 1788 na Camel; John Joyce, który nim w 1807 dowodził, nie miał stopnia komandora (tę uzyskał dopiero 11.04.1809), lecz był w randze commander. Książka, z której zaczerpnął informacje p. Wojtczak, mogła go nazwać kapitanem (captain) z uwagi na pełnioną funkcję, nie szarżę.
Na str. 230, już po zakończeniu zmagań, pojawia się na Rio de la Plata slup Hermes, a autor nie wyjaśnia bliżej co to za jednostka i skąd się tam wzięła, skoro jej wcześnie nie było. Otóż 16-działowy slup trójmasztowy Hermes istotnie przybył pod Buenos Aires (z Przylądka Dobrej Nadziei) dopiero po kampanii.
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
|