|
www.timberships.fora.pl Forum autorskie plus dyskusyjne na temat konstrukcji, wyposażenia oraz historii statków i okrętów drewnianych
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Smok Eustachy
Dołączył: 21 Wrz 2010
Posty: 33
Przeczytał: 0 tematów
|
Wysłany: Czw 1:31, 23 Wrz 2010 Temat postu: Podległosc słuzbowa flot starożytnych |
|
|
Witam!
Jak wyglądała hierarchia i stanowiska na galerach bojowych, rozmaitych -rzędowcach w starożytności? Interesują mnie floty greckie i Egipt?
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
kgerlach
Administrator
Dołączył: 20 Lip 2010
Posty: 6373
Przeczytał: 0 tematów
|
Wysłany: Czw 18:03, 23 Wrz 2010 Temat postu: |
|
|
Najwięcej informacji źródłowych na ten temat zachowało się z klasycznego okresu Grecji (z grubsza bitwa pod Salaminą) oraz z Rzymu, a z innymi czasami i państwami jest już gorzej.
W Grecji okresu homeryckiego było zapewne trzech oficerów na każdym okręcie bojowym: sternik kybernetes sprawujący naczelne dowództwo; dowódca wioślarzy nadający rytm potrzebny do zgodnego wiosłowania (keleustes = rozkazujący); oficer dziobu (prorates = patrzący w przód) pełniący kluczową wachtę na dziobie, z zadaniem wypatrywania wszelkich przeszkód wodnych. Taki oficer dziobu poświadczony jest też dla egipskich okrętów z epoki faraonów.
W V w. p.n.e., kiedy triery stały się dużymi, skomplikowanymi jednostkami o bardzo rozbudowanej załodze, liczba stopni oficerskich wzrosła do pięciu, a na dodatek kybernetes, keleustes i prorates dostali pomocników realnie wykonujących wspomniane czynności, które oni sami raczej tylko koordynowali. Nowym dowódcą triery stał się trierarchos (= wódz triery), ale na zakresie jego obowiązków zaciążyło pochodzenie tego stanowiska. Mianowicie chodziło o bogatego obywatela miasta-państwa, który w ramach swoich zobowiązań obywatelskich fundował, obsadzał i przez rok utrzymywał jedną trierę. W początkach V w. p.n.e. był on na ogół także fizycznym jej dowódcą, ale w wielu marynarkach i zwłaszcza w późniejszych czasach, ważniejsze stało się bogactwo niż służba osobista – wypisz wymaluj jak w naszych chorągwiach jazdy, kiedy rotmistrz magnat utrzymywał jednostkę, noszącą jego nazwisko, ale sam często prochu nie wąchał ani przez chwilę. U nas zastępował go w realnym dowodzeniu porucznik, na trierze tę funkcję pełnił sternik - kybernetes. Kiedy obywatele ubożeli, zdarzało się, że każda triera miała dwóch trierarchosów, co nie oznaczało koniecznie ciągłej zmiany dowództwa, jak w rzymskim legionie okresu republiki, tylko po prostu dwóch obywateli fundujących jedną trierę na spółkę. Formalne dowodzenie trierą przez trierarchosa, który do faktycznej roboty delegował zastępcę, opisane jest też dla czasów diadochów.
Lionel Casson daje następujący szczegółowy opis kadry triery ateńskiej z V i IV w. p.n.e.:
trierarchos – j.w.;
kybernetes – dowódca steru na okręcie faktycznie dowodzonym przez trierarcha, naczelny dowódca, gdy tamten był nieobecny. Czasem osobiście trzymał rumpel, lecz na ogół komenderował podwładnymi sternikami (ci ostatni to pedaliouchos = dzierżący wiosło sterowe). Zajmował tradycyjne stanowisko na rufie;
keleustes – dowodził wioślarzami, odpowiadał za ich wytrenowanie i morale; przebywał na krawędzi pokładu rufowego, blisko kybernetesa, by zarazem słyszeć jego rozkazy i przekazywać je krzykiem - w odpowiedniej formie – wioślarzom (jeśli manewr wymagał zachowania ciszy, keleustes posługiwał się grzechoczącymi kamykami);
pentekontarchos (= wódz 50) – najprawdopodobniej pierwotnie dowodzący pentekonterą, ale na trierze oficer niższego stopnia (rodzaj porucznika), być może znajdujący się przy niżej siedzących wioślarzach i przekazujący im rozkazy keleustesa. Pełnił ponadto istotne funkcje administracyjne – był płatnikiem, zaopatrzeniowcem i oficerem rekrutacyjnym;
prorates (inaczej proretes albo proreus) – oficer dziobu, stacjonujący na dziobówce, pilnujący akwenu przed dziobem, zwracający uwagę na nagłe zmiany wiatrów. Stał niżej w hierarchii od pozostałych oficerów. Rangę tę zasilali m.in. ambitni wioślarze, w drodze awansu.
Wśród marynarzy znajdowali się cieśle okrętowi (naupegos); fletniści (auletes albo trieraules) wygrywający wioślarzom rytm podawany przez keulestesa; szefowie burty (toicharchoi), najprawdopodobniej wioślarze najwyższego rzędu, najbliżsi rufy, do których dostosowywali się pozostali; no i oczywiście sami wioślarze o własnych nazwach zależących od miejsca.
Oprócz tego na pokładzie walczyli hoplici okrętowi (epibatai), zwani dziś przez analogię do zupełnie innej epoki piechotą morską. Chociaż formalnie nie byli oficerami, to z uwagi na pochodzenie z najwyższej klasy społecznej plasowali się zaraz za trierarchą - coś jak polscy towarzysze w husarii, oficjalnie szeregowcy, ale przy oddawaniu honorów (lub przejmowaniu dowodzenia mieszaną grupą) wyżsi od oficerów cudzoziemskiego autoramentu. Obok nich stali w bitwie łucznicy (toxotai).
Na czterorzędowcu rodyjskim z III-I w. p.n.e. byli:
trierarchos (rzeczywiście dowodzący okrętem), epiplous (zastępca dowódcy, pełniący jego funkcję np. wtedy, gdy trierach fundował więcej galer i dowodził całą eskadrą, ale osobiście mógł kierować tylko jedną), grammateus (sekretarz i skarbnik trierarcha), kybernetes (oficer nawigacyjny), prorates (na tych okrętach tylko trochę niższy rangą od kybernetesa), keleustes, pentekontarchos (pozbawiony już wielu funkcji administracyjnych). Grupę podoficerów i marynarzy tworzyli hegemon ton ergon (= szef zakresu działania), czyli rodzaj bosmana szefującego załogą przedniego i tylnego pokładu (odpowiednio ergazomenoi en prora oraz ergazomenoi en prymne); naupegos; pedaliouchos (obaj opisani wyżej); elaiochreistes (= namaszczający olejem z oliwek), zapewne wydzielający marynarzom olej do nacierania ciał; kypodetes (= wiążący wiosła), najprawdopodobniej odpowiedzialny za stan wioseł; iatros – czyli lekarz okrętowy (traktowany w kategoriach łapiducha, a nie szanowanego specjalisty); w końcu wioślarze. Personel bojowy stanowili teraz jak dawniej epitabatai i toxotai, ale doszli do nich katapeltaphetai, czyli operatorzy katapult. Niemal na pewno nadal służyli toicharchoi oraz auletes (trieraules), do których dodano strażników (nauphylakes). Na mniejszych okrętach tego okresu występowały dodatkowe rangi (a może tylko inne nazwy), np. zamiast pentekontarchosa służył dekatarchos.
W źródłach spotyka się jeszcze inne nazwy, np. huperesia na załogę pokładową bez hoplitów, łuczników i zwykłych marynarzy; nautai na zwykłych marynarzy albo raczej na wioślarzy, ale nie zmienia to wiele we wcześniejszym obrazie.
Generalnie moje zainteresowania koncentrują się na technice, więc nie znajdę w swojej bibliotece podobnej charakterystyki załóg dla okrętów egipskich i trochę wątpię, czy w ogóle zachowała się do naszych czasów.
Krzysztof Gerlach
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Smok Eustachy
Dołączył: 21 Wrz 2010
Posty: 33
Przeczytał: 0 tematów
|
Wysłany: Sob 0:05, 25 Wrz 2010 Temat postu: |
|
|
OK. a są jakieś źródła książkowe w języku polskim o rozmaitych -rzędowcach.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
kgerlach
Administrator
Dołączył: 20 Lip 2010
Posty: 6373
Przeczytał: 0 tematów
|
Wysłany: Sob 9:11, 25 Wrz 2010 Temat postu: |
|
|
Hm… Z tym chyba znacznie gorzej. Są wprawdzie dwie książki Tadeusza Łoposzko, obie wydane przez Wydawnictwo Morskie: 1) „Tajemnice starożytnej żeglugi” (Gdańsk, 1977 r. 304 strony), od której radzę trzymać się z dala, jak diabeł od święconej wody, ponieważ jest wypełniona po brzegi piramidalną ilością głupstw, naiwności i absurdów – częściowo może zawinionych przez wydawnictwo (powtarzanie tych samych ilustracji, ale z dwoma kompletnie różnymi podpisami), jednak w sumie bardzo źle świadczącą o zmyśle krytycznym autora i jego wiedzy technicznej; 2) „Starożytne bitwy morskie” (Gdańsk, 1992 r., 475 stron), nieporównanie lepsza, chociaż nadal z naiwnymi błędami; tym niemniej trzeba przyznać autorowi, że zebrał tu ogromną ilość materiału także wartościowego, więc naprawdę warto ją mieć, zwłaszcza wtedy, gdy umie się te błędy - stosunkowo mniej tu liczne - wyselekcjonować.
Istnieją także pozycje specjalistyczne, lecz o bardzo zawężonym charakterze (np. artykuły w Nautologii, typu „Rozbój morski w starożytności” Józefa Korpantego czy „O statkach i micie thalassokracji minojskiej” Joachima Śliwy, mocno już obrosłe patyną) lub takie, w których sprawy morskie przedstawione są bardzo rzetelnie, ale tylko w kilku, kilkunastu zdaniach – Jurewicz, Winniczuk „Starożytni Grecy i Rzymianie w życiu prywatnym i państwowym” (PWN, Warszawa 1968); Bravo, Wipszycka „Historia starożytnych Greków” (PWN, Warszawa 1988); L. Sprague de Camp „Wielcy i mali twórcy cywilizacji” (WP, Warszawa 1973). Mamy popularne opracowania, w których problemom tym poświęcono znacznie obszerniejsze fragmenty – tym niemniej z ich rzetelnością bywa różnie, czasem jest bardzo wysoka, czasem mocno wątpliwa. Wymienić tu można np. Czesława Ptaka „Od Artemizjum do Okinawy” (WMON, Warszawa 1958), Mariana Mickiewicza „Z dziejów żeglugi” (NK, Warszawa 1971), Andrzeja Murawskiego „Akcjum 31 p.n.e.” (WMON 1986, Bellona 2003) czy przeznaczoną dla młodego czytelnika, ale opracowaną na podstawie bardzo dobrych, poważnych prac „Historię armii greckiej” z serii „Tak żyli ludzie” (Hachette, Paris 1986, w Polsce Wydawnictwo Dolnośląskie, Wrocław 1991). Ostatnio ukazała się książka o wojnach morskich Aleksandra Wielkiego, ale nie miałem jej jeszcze w ręku. Piotr Olender przygotowuje cykl artykułów dla dodatku historycznego „Polityki” (nie wiem, czy już się ukazał), więc wynik będzie oczywisty – bardzo dobre historycznie, z konieczności mocno popularnonaukowe. Warto też czytać polskie wydania Herodota, Tukidydesa, Ksenofonta (historycznego oczywiście) oraz najnowsze książki o Kartagińczykach.
Nie da się jednak ukryć, ze podstawowe, najlepsze, wręcz fundamentalne prace poświęcone okrętom starożytnym - a zwłaszcza analizie konstrukcji wielorzędowców - pojawiały się i pojawiają na zachodzie. Są też znacznie świeższych dat (praktycznie niemal co roku jest coś nowego lub zrewidowane wydania pozycji klasycznych) niż polskie. U nas coraz mniej ludzi się tym interesuje, a ci, którzy pozostają, rwą sobie publicznie głowy z rozpaczy, że mieliby wydać CAŁE trzydzieści złotych na coś, czemu autor poświęcił wprawdzie dziesięć lat ciężkiej pracy, ale co oni mogą mieć – jak im się wydaje – za darmo w Wikipedii.
Krzysztof Gerlach
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Smok Eustachy
Dołączył: 21 Wrz 2010
Posty: 33
Przeczytał: 0 tematów
|
Wysłany: Nie 13:07, 26 Wrz 2010 Temat postu: |
|
|
To jeszcze tylko pytanko: czy szkolono przyuczając do zawodu jak w rzemiośle czy były szkoły szkolące tych sterników itp?
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
kgerlach
Administrator
Dołączył: 20 Lip 2010
Posty: 6373
Przeczytał: 0 tematów
|
Wysłany: Nie 18:15, 26 Wrz 2010 Temat postu: |
|
|
Nie powiem, abym był zbyt biegły w kwestii „czynnika ludzkiego”, więc tylko bardzo ogólnie i bez pretensji do nieomylności.
Szkół jako instytucji stałych (typu dzisiejszych szkół morskich) nie było na pewno, a w każdym razie nic, co się zachowało do naszych czasów, na to nie wskazuje. Część żeglarzy pochodziła z marynarki handlowej, gdzie zdobywali doświadczenie (zaczynając od chłopca okrętowego) w codziennej żegludze, ale nie mogło ich być bardzo wielu – wprawdzie istniały galery handlowe, lecz towary przewożono głównie (zwłaszcza masowe) na żaglowcach. Trudno było na nich wytrenować wioślarzy. Sternicy mogli się tu wiele nauczyć, jednak skomplikowane manewry galer bojowych wykorzystujących taran, to wyższa szkoła jazda, nie praktykowana ani na galerach handlowych, ani na żaglowcach.
Zatem załogi galer wojennych szkolono doraźnie, w zależności od potrzeby, już w samej marynarce wojennej. Trudno to jednak także przyrównać do nauki rzemiosła, bowiem w krytycznych chwilach, chcąc wyposażyć wielkie floty, czyniono to na ogromną skalę, z dużą kontrolą państwa. Co prawda w takich przypadkach chodziło głównie o zdobycie pieniędzy oraz ćwiczenia całych eskadr. Natomiast o posiadanie dobrej, wyszkolonej załogi martwił się ten, który w taki czy inny sposób odpowiadał finansowo za budowę galerę, zwłaszcza jeśli nią później rzeczywiście dowodził. Raczej przypominało to system z armii obywatelskich, gdzie w oddziale było trochę zawodowej kadry, trochę już wyszkolonych żołnierzy-obywateli, a przy nich doszkalali się młodsi. Trierach najmował załogę, zaś wielkość udziału w niej doświadczonych wioślarzy i marynarzy pokładowych zależała od jego zamożności – specjaliści kazali sobie dobrze płacić i nieźle żywić. Następnie on czy sternik prowadzili regularne ćwiczenia, wśród których bardzo popularne były wyścigi różnych galer. Oczywiście do nich się nie ograniczano, ćwiczono wszelkie elementy przydatne potem w bitwach. Jeśli okoliczności sprawiły, że flota musiała być z jakichś względów obsadzona w większości surowymi rekrutami, ćwiczenia indywidualne i zespołowe prowadzono na wielką skalę, w długim czasie, by osiągnąć wystarczającą biegłość. Trzeba jednak pamiętać o dwóch rzeczach – po pierwsze, mimo wszystko poruszanie i manewrowanie taką jednostką przy dobrym stanie morza nie mogło się równać z przebywaniem oceanów na wielkich żaglowcach trójmasztowych w każdych warunkach pogodowych, także podczas sztormów. Na wyszkolenie i zdobycie potrzebnego doświadczenia potrzeba było na ogół miesięcy, a nie lat. Po drugie, ludność miejska miast portowych nad Morzem Śródziemnym składała się w wielkiej mierze z ludzi okresowo się najmujących do różnych flot (wykazywali się słabym patriotyzmem lokalnym, mocno przypominając najemników), więc przez długi czas ciągle byli gdzieś zatrudnieni, utrzymując wysoki poziom wyszkolenia i zdobywając doświadczenie. Tak jak przy obsadzaniu polskich żaglowców w XVII w. – nikt nie patrzył na takie brednie (albo super ważne rzeczy – niepotrzebne skreślić wg gustu), jak słowiańskie, polskie i katolickie, jedynie dobre pochodzenie, tylko brał fachowców wszelkiej nacji, religii i poglądów. Po zatrudnieniu, przy ich pomocy doszkalał grupę surowych marynarzy, ale nie zakładał w tym celu żadnej szkoły. Podobnie było we flotach starożytnych galer. Regularne, okresowe ćwiczenia całych eskadr i flot były rutyną, i tylko czas oraz pieniądze decydowały o końcowej sprawności. Jak wspomniałem, zdarzały się nadzwyczajne spiętrzenia, wymagające większego interwencjonizmu państwa, ale i wtedy posługiwano się raczej takimi środkami, jak przymusowe zatrudnianie biednych obywateli w charakterze wioślarzy – skoro nie stać ich było na uzbrojenie hoplity, a ojczyzna wymagała od każdego poświęceń. Ponieważ wielu z tych ludzi miało już potrzebne umiejętności, dawało to całkiem dobre efekty.
Krzysztof Gerlach
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Smok Eustachy
Dołączył: 21 Wrz 2010
Posty: 33
Przeczytał: 0 tematów
|
Wysłany: Pią 20:57, 01 Paź 2010 Temat postu: |
|
|
Ok teraz mam obraz takiej floty jakoś zarysowany. Czy będzie tu jakiś dział w stylu psycholi? Ciekawi mnie jak by wyglądało obsadzenie triery krasnoludami. Są one silne ale niskie. Elfy bez szans na wiosłowanie. Jeszcze trole.
Faktycznie to czytałem kiedyś Temistoklesa zdaje się. Za czasów rzymskich (Republika) to się trochę organizacja floty zmieniała. Akcja Pompejusza antypiracka chyba byłą najbardziej spektakularna.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
kgerlach
Administrator
Dołączył: 20 Lip 2010
Posty: 6373
Przeczytał: 0 tematów
|
Wysłany: Pią 22:23, 01 Paź 2010 Temat postu: |
|
|
Nie chcę tutaj Psycholi. To zbyt często wentyl dla różnych frustratów i fanatyków polityczno-religijnych. Prawdę mówiąc, niezbyt gustuję w takich dywagacjach, podobnie jak szkoda mi czasu na historię alternatywną. Poza tym są inne fora, o ugruntowanej tradycji takich działów i nie unikają tematyki morskiej, więc nie warto tego dublować - zawsze można wejść tam i do tego z większym skutkiem, ponieważ dla znacznie szerszego grona czytających. Ja zadowolę się małą grupką, ale ograniczoną do tematów serio. Oczywiście nie mam nic przeciwko humorowi w zwykłych postach.
Natomiast flota rzymska to rzeczywiście wielki i ciekawy temat. Rzecz jasna akcja Pompejusza należy do najgłośniejszych, jednak ja chciałbym zwrócić uwagę na pewien fenomen konstrukcyjny. Rzymianie zaczynali od małych łódek, potem - by zdobyć panowanie na Morzu Śródziemnym - budowali coraz większe okręty (wygrali z Kartagińczykami przy pomocy pięciorzędowców, lecz przecież później mieli ośmio- i dziesięciorzędowce), by po opanowaniu całego basenu stracić poważnych przeciwników państwowych i w rezultacie przerzucać się stopniowo w drugą stronę, do coraz mniejszych jednostek, bardziej zdatnych do zwalczania piratów. W jakimś tam sensie ich flota ulegała wtedy degradacji, chociaż należy być ostrożnym w zbyt kategorycznym formułowaniu takich opinii, ponieważ kwestia jest bardzo złożona.
Dla Rzymian charakterystyczne jest też znacznie szersze korzystanie z niewolników niż to się kiedykolwiek śniło Grekom lub Macedończykom, jednak wcale nie w sposób znany z "Ben Hura" i podobnych produkcji - na okrętach rzymskich niewolnicy mogli być nawet dowódcami! Proszę wybaczyć, ale jak dla mnie to znacznie ciekawsze niż elfy za wiosłami.
Krzysztof Gerlach
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Smok Eustachy
Dołączył: 21 Wrz 2010
Posty: 33
Przeczytał: 0 tematów
|
Wysłany: Sob 12:47, 02 Paź 2010 Temat postu: |
|
|
Wybaczam
No Dreadnaughty też upadły. Nie można przesadzać. Akcja Pompejusza właśnie jest dla mnie znamienna, bo nie była to bitwa morska jakich wiele ale jedyna w swoim operacja połączona przeciw rozproszonym siłom pirackim. Wojny z Kartaginą są znane i opisane. Akcjum jako bitwa takie sobie. Operacja przeciwpirackie są znacznie ciekawsze.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
kgerlach
Administrator
Dołączył: 20 Lip 2010
Posty: 6373
Przeczytał: 0 tematów
|
Wysłany: Sob 18:05, 02 Paź 2010 Temat postu: |
|
|
W zasadzie się zgadzam, ale proszę pamiętać, że między wojną Rzymu przeciwko piratom a bitwą pod Akcjum były jeszcze: bitwa pod Cumae, gdzie Sextus Pompejusz - syn tegoż Pompejusza, który tępił piratów – użył z powodzeniem przeciwko flocie Oktawiana wielką liczbę piratów zwalczanych przez tatusia (i zdaję się także ich okręty); bitwa pod Mylae, gdzie wódz Oktawiana wykorzystał bardzo ciężkie, niemrawe okręty i pobił lekkie, sprawne jednostki wodza Sextusa Pompejusza; bitwa pod Naulochus, gdzie wielkie i silne okręty wodza Oktawiana rozgromiły lekkie i szybkie okręty wodza Sextusa Pompejusza. I dopiero potem bitwa pod Akcjum, gdzie z mało jasnych powodów tenże sam wódz Oktawiana nie miał już swoich wielkich i ciężkich okrętów, przez co został zmuszony do wybudowania wielu lżejszych – i jeszcze raz odniósł zwycięstwo, tym razem nad wielkimi i silnymi galerami Antoniusza! Zawsze bardzo mi się ta seria podoba, ponieważ niszczy wszelkie ulubione przez naszych autorów opowiadanka o stałym, jednokierunkowym rozwoju okrętów, gdzie obowiązkowo te, co wygrały, muszą być nowocześniejsze.
Krzysztof Gerlach
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Smok Eustachy
Dołączył: 21 Wrz 2010
Posty: 33
Przeczytał: 0 tematów
|
Wysłany: Nie 20:32, 03 Paź 2010 Temat postu: |
|
|
Tak ale te mniejsze były nowsze od tych dużych Antoniusza. Poza tym tam była M jak Miłość itp historie.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
kgerlach
Administrator
Dołączył: 20 Lip 2010
Posty: 6373
Przeczytał: 0 tematów
|
Wysłany: Nie 22:12, 03 Paź 2010 Temat postu: |
|
|
Między bitwą pod Naulochus, gdzie Agryppa dowodził wielkimi i silnymi wielorzędowcami, a bitwą pod Akcjum upłynęło 5 lat, więc ta "nowszość" nie miała żadnego znaczenia z technologicznego punktu widzenia. Żadna rewolucja naukowo-techniczna się w ciągu tych pięciu lat nie dokonała.
Krzysztof Gerlach
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Smok Eustachy
Dołączył: 21 Wrz 2010
Posty: 33
Przeczytał: 0 tematów
|
Wysłany: Śro 18:14, 13 Paź 2010 Temat postu: |
|
|
Ma się ukazać artykuł:
Michał Faszcza – Koncepcja działań morskich Sykstusa Pompejusza w latach 43-39 p.n.e
w:
Okręty Wojennne nr 103/2010
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Smok Eustachy
Dołączył: 21 Wrz 2010
Posty: 33
Przeczytał: 0 tematów
|
Wysłany: Wto 18:30, 16 Lis 2010 Temat postu: |
|
|
A wyobraża sobie ktoś te 20-rzędowce, które rzekomo istniały? Yamaciaki owych czasów? Ja sobie nie wyobrażam.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
kgerlach
Administrator
Dołączył: 20 Lip 2010
Posty: 6373
Przeczytał: 0 tematów
|
Wysłany: Wto 23:27, 16 Lis 2010 Temat postu: |
|
|
Kwestia starożytnych wielorzędowców pobudza wyobraźnię i talent polemiczny badaczy od wielu pokoleń i będzie tak zapewne do końca istnienia ludzkiej cywilizacji. O ile bowiem nie ulega wątpliwości sam fakt budowania „siódemek”, „ósemek” itd. aż do „szesnastek”, a potem „dwudziestek”, „trzydziestek” i jedynej chyba „czterdziestki”, to już co do ich konstrukcji istnieją nieprzeliczone ilości hipotez i odmiennych interpretacji. Zamiast więc dodawać do pięciuset istniejących propozycji, następną, pięćset pierwszą, pozwolę sobie zatrzymać się tylko nad znanymi faktami i konsekwencjami z nich wynikającymi.
Owa „czterdziestka” została zbudowana tylko dla picu, więc można ją sobie darować. Największe galery stworzone na serio z myślą o działaniach bojowych to „trzydziestki”. Tak się jednak składa, że nawet ci, którzy je posiadali i toczyli bitwy, nigdy ich w tych bitwach nie użyli. Zatem nie były to „Yamaciaki” starożytności, tylko nieudane twory gigantomachii, obliczone na zdobycie prestiżu, olśnienie sojuszników i zastraszenie przeciwników. Wydaje się, że w realnych działaniach bojowych największymi galerami były „dziesiątki”.
I tu dochodzimy do pierwszego namacalnego faktu technicznego. Znamy wysokość (nad wodą) „dziesiątek” użytych przez Antoniusza pod Akcjum i wiemy, że nie były wcale wyższe od penter! Jest to oczywisty dowód, że nie chodziło w nich – niezależnie od terminologii stosowanej przez starożytnych – o dosłowne „dziesięciorzędowce” w znaczeniu 10 pięter z wioślarzami. Pośrednich potwierdzeń dostarczają też ówczesne ilustracje. Dziś panuje niemal całkowita zgoda wśród badaczy co do stosowania góra trzech rzędów wioseł na wszystkich sprawnych bojowo wielorzędowcach (najczęściej zapewne zresztą tylko dwóch) z tworzeniem wyższych (od triery) klas tylko przez mnożenie liczby wioślarzy przy każdym wiośle. Takie galery musiały być więc trochę szersze od trier, ale wcale niepotrzebne były do tego jakieś gigantyczne kadłuby, ponieważ BEZPOŚREDNI wpływ dodawania wioślarzy na pozostałe wymiary okrętu pozostawał znikomy. Jeden ze współczesnych autorów (nie tych sprzed drugiej wojny światowej), bardzo fachowy i dysponujący ostatnio zgromadzonym materiałem, zrekonstruował trierę z około 500 r. p.n.e. jako okręt o wymiarach: długość 38-41 m, szerokość kadłuba (bez parapetów wioślarskich) 3-4 m; „siedmiorzędowiec” z czasów hellenistycznych (w ustawieniu wioślarzy w dwóch rzędach, czterech przy jednym wiośle, trzech przy drugim) jako jednostkę o wymiarach: długość 41-43 m, szerokość kadłuba bez parapetów 5,5 m; „dziesięciorzędowiec” rzymski z czasów po wojnach punickich (trzy rzędy wioślarzy, 4 i dwa razy po 3 przy jednym wiośle) jako galerę o wymiarach: długość 44 m, szerokość bez parapetów 6 m. Oczywiście – wbrew aroganckim opiniom wyrażanym tu i ówdzie przez osoby uważające się za „znawców” – żadna rekonstrukcja nie jest dowodem, że tak właśnie było, ale mają one znaczenie: udowadniają, że znane nam do tej pory fakty nie stoją w sprzeczności z podaną interpretacją. Skoro zatem przejście od „trójrzędowca” do „dziesięciorzędowca” MOGŁO oznaczać wzrost długości kadłuba zaledwie o 3-6 metrów i szerokości o 2-3 metrów, nic nie zmusza nas do zakładania, że te „dwudziestki” czy „trzydziestki” MUSIAŁY być jakimiś wyjątkowymi olbrzymami. Trzeba też pamiętać, że galera stricte wojenna zawsze stanowiła – w porównaniu z żaglowcami - twór bardzo długi i stosunkowo wąski, o niewielkim zanurzeniu, więc jej wielkość wyrażana pojemnością, nośnością czy wypornością była i tak znikoma. Jest bardzo prawdopodobne, że faktyczna nieporęczność owych „trzynastek”, „szesnastek”, „dwudziestek” i „trzydziestek” wynikała głównie z trudności w obsługiwaniu nadmiernie długich wioseł, a nie z wymiarów ich kadłubów (aczkolwiek problemów remontowych przy ówczesnym zapleczu stoczniowym nie da się wykluczyć). Jeden z autorów współczesnej, w pełni sprawnej triery greckiej uważa, że na wielorzędowcach wysokiego stopnia część wioślarzy (a w skrajnych wypadkach nawet wszyscy) musiała pracować na stojąco i przebiegać spory kawałek drugi przy każdym posunięciu wiosła, więc ich praca mogła być efektywna tylko przez krótki okres czasu. W sam raz, by odbyć po morzu dumną przejażdżkę lub bronić umocnień portowych czy je atakować, ale nie dość, by ryzykować życie dowódcy floty w czasie manewrowej bitwy morskiej.
Krzysztof Gerlach
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
|